– Ej, pedał! Gdzie leziesz?
Oczywiście zauważyłem ich, zanim jeszcze zdążyli się odezwać. Zamiast od razu po lekcjach iść do domu, siedzieli na ławce pod szkołą, całą trójką, z plecakami niedbale rzuconymi na ziemię. Zresztą, nie pierwszy raz. Znałem ich doskonale, bo chodziliśmy do równoległej klasy – oni do A, ja do B. Generalnie samo to wystarczało, by traktowali mnie – i każdego z mojej klasy – jak kogoś gorszego.
W szkole, a zwłaszcza pojedynczo, nie byli ani tak odważni, ani groźni. Kiedy jednak zbierali się razem poza budynkiem, sytuacja potrafiła być bardzo nieprzyjemna. Bluzg i jego dwa przydupasy, jak nazywaliśmy ich w mojej klasie (rzecz jasna, za ich plecami). Bluzg – bo był gruby, obleśny i już wtedy, jako czternastolatek, sypał kurwami i chujami na lewo i prawo. Palił też papierosy, które podprowadzał ojcu alkoholikowi.
Wiedziałem, że jego stary pije, bo moi rodzice czasem rozmawiali między sobą o „tej rodzinie" kiedy myśleli, że nie słyszę. A poza tym mój tata, policjant, często jeździł do rodziców Bluzga „na interwencję". No i nie ukrywajmy, mieszkając w małym, zapuszczonym mieście na Śląsku, które w zasadzie niewiele różniło się od zabitej dechami wsi, wszyscy i tak o wszystkich wszystko wiedzieli. I o tym, że Stefaniakowa uciekła od męża do dalekiej Warszawy z o połowę młodszym kochankiem, i o synu Klimczewskiej, który poszedł siedzieć za kradzież i pobicie (choć jego matka twardo obstawała przy wersji, że znalazł dobrą pracę za granicą i wyjechał tam na stałe). I oczywiście o ojcu Bluzga, którego rzadko kiedy widywano trzeźwym. A kiedy już wypił za dużo, co generalnie zdarzało się dosyć często, wyładowywał frustrację i gniew na żonie, tłukąc ją niemal do nieprzytomności. Właśnie wtedy mój ojciec jeździł tam „na interwencje", z których jednak żadna nigdy nie zakończyła się aresztowaniem.
Ponoć raz tylko pojawiły się jakieś zarzuty, ale równie szybko zostały wycofane. Podobno i za jedno, i za drugie odpowiadała matka Bluzga, bogobojna, prosta kobieta, z jednej strony ślepo zapatrzona w męża, z drugiej zastraszona, która z uporem maniaka znosiła wszystkie upokorzenia i ciosy, byle tylko mogła jak najczęściej biegać do kościoła. Archetypowa ofiara przemocy domowej, w dodatku święcie wierząca, że kiedyś otrzyma za to wszystko nagrodę w niebie. Tak została wychowana i takie też były czasy (chociaż nie wiem, czy obecnie jest jakoś lepiej). W każdym razie, o ile wiem, nigdy nie powiedziała złego słowa na męża pijaka. Cierpiała w ciszy, uciekając w modlitwę i Kościół, a z tego, co pamiętam, ten donos to był jedyny raz, gdy sprzeciwiła się mężowi. Wówczas mój ojciec przez prawie miesiąc nie musiał tam jeździć. Później wszystko wróciło do „normy". Najwidoczniej był to ten rodzaj patologii, z którego nie było już wyjścia i odwrotu, a jeśli ktoś chciałby zwyczajnie pomóc, szybko stałby się wrogiem.
Co ciekawe, ponoć ojciec Bluzga jego samego nigdy nie uderzył. Co więcej, nigdy nawet nie podniósł na niego głosu. Dopiero po wielu latach dowiedziałem się, że chociaż stary go nie bił, całą frustrację wyładowując na sterroryzowanej żonie, skrzywdził syna w inny sposób. I to wielokrotnie. Jednak nawet ta wiedza – nawet po tylu latach! – nie zmniejszyła mojej nienawiści do niego, mimo że wyjaśniło to wiele rzeczy z tamtego okresu. Pamiętam, że kiedy moja młodsza siostra Teresa, która po ślubie została w naszym rodzinnym mieście, przekazała mi tę nowinę, moją pierwszą myślą było: „No i bardzo dobrze! Skurwiel dostał to, na co zasłużył!".
Jasne, możecie teraz zaprotestować z oburzeniem, albo wręcz nazwać mnie potworem. I być może nawet będziecie mieli trochę racji, ale to niczego nie zmieni. Tak – Bluzg był ofiarą swojego własnego ojca i generalnie całego systemu, który takie sprawy zamiatał pod dywan. Tak – przez lata leczył się później psychiatrycznie. Tak – poddał się w końcu i powiesił w stodole, co miało miejsce kilka godzin po tym, jak po raz pierwszy pobił swoją świeżo poślubioną żonę. I nie – kiedy się o tym wszystkim dowiedziałem, ani przez chwilę nie było mi go żal. Po prostu nie byłem (i nadal nie jestem) zdolny wykrzesać z siebie choć odrobiny tego uczucia względem Bluzga. Nie po tym, czego z jego strony doświadczyłem i co mi ostatecznie zrobił. Zresztą, teraz też nie potrafię nazwać go inaczej... Mówiąc szczerze, nawet nie pamiętam, jak miał na imię. Dla mnie zawsze był i pozostanie Bluzgiem. I tak właśnie powinien mieć napisane na nagrobku.
CZYTASZ
Niewłaściwe pytanie (Poza nawiasem - Tom I)
General FictionPierwszy tom cyklu "Poza nawiasem". Kiedy cały świat w jednej chwili rozpada się jak domek z kart, a to, czego udało się doświadczyć przez całe życie, nagle wydaje się niekompletne i wysoce niewystarczające, kiedy prawda o samym sobie okazuje się zu...