CZĘŚĆ II - Rozdział IV

23 3 0
                                    

Rano obudziłem się z potężnym kacem. Nie alkoholowym (wypiłem wczoraj tylko dwa kieliszki wina, które – chociaż dobre i piekielnie drogie – nie było zbyt mocne) – moralnym. W nocy przewracałem się z boku na bok i mimo wszelkich starań, nie potrafiłem pozbyć się natrętnych myśli. Gdziekolwiek nie zawędrowałbym w otchłanie mojego pokręconego umysłu, w którąkolwiek ścieżkę bym nie skręcił, zawsze na końcu trafiałem na Grzegorza. Zastanawiałem się, jak by to było być teraz tu z nim, widzieć go obok siebie, leżącego nago razem ze mną na tym wielkim, piekielnie wygodnym małżeńskim łożu... Dotykać jego twarzy i ust, przeczesać palcami tę idealną brodę, a potem zejść niżej, dotknąć palcami tych mięśni, które rysowały się pod ubraniem, sutków, pępka i jeszcze, jeszcze niżej, w dół, w gąszcz włosów... Czy tam też był blondynem? A może golił się tam? Przecież nie wiedziałem, czy ten facet ma w ogóle jakiekolwiek owłosienie na ciele, no bo skąd? Może jego pierś była gładka jak u nastolatka (tak jak moja zresztą, co przez pewien czas było jednym z moich kompleksów). Na pewno miał owłosione nogi, chyba że był zawodowym pływakiem, o czym mi nie wspomniał (nie, raczej nie). A między tymi nogami prężyło się dumnie to, co najbardziej chciałem dotknąć, poznać, posmakować...

Zerwałem się z łóżka i pobiegłem do łazienki. Nie mogłem już wytrzymać, musiałem to zrobić. Stojąc nad umywalką, kilkoma szybkimi ruchami doprowadziłem się do orgazmu. Był tak silny, że zadrżały mi nogi i omal nie upadłem. Uświadomiłem sobie na wpół przytomnie, że to był pierwszy raz od grubo ponad roku, gdy się rozładowałem.

Ostatni raz kochałem się z Kaśką na kilka tygodni przed jej śmiercią. I to na jej wyraźną prośbę. To nie tak, że się brzydziłem, czy coś w tym guście. Absolutnie nie! Po prostu ona już była taka słaba i wycieńczona, że bałem się ją skrzywdzić lub zranić. Wiedziałem, że każdy dotyk sprawia jej ból, a ja ze wszystkich sił chciałem jej ulżyć. Sprawić, by przestało boleć. Zgodziłem się na ten seks i powiem szczerze, że nie był to najlepszy pomysł. Nie z powodu bólu, który przecież odczuwała. Po prostu ja nie potrafiłem się przełamać. Nie potrafiłem nawet na chwilę zapomnieć o tym, co się działo i do czego prowadziło. O tym, że tracę ją bezpowrotnie. Że za tydzień, dwa, może za miesiąc, wszystko się skończy, a ja zostanę sam, bez niej, w pustym mieszkaniu. Że odejdzie i już nigdy nie wróci. Więcej już nie próbowała mnie namawiać do zbliżenia. A potem... było już za późno.


Ciężko dysząc, oparłem się ręką o ścianę, by złapać równowagę i spojrzałem na swoje odbicie w lustrze. Na zaczerwienioną twarz, pokrytą już drobnym, jednodniowym zarostem, wciąż wyglądającą na tyle młodo, że ludzie dziwili się, gdy im mówiłem ile mam lat (aż dziw brał, że ostatni rok nie zostawił na niej jakiegoś wyraźnego piętna). Na drobne usta, które od tylu lat nie całowały nikogo poza Kaśką. Na szaro-niebieskie oczy... które wpatrywały się we mnie zbyt intensywnie. Boże, co ja wyprawiam? Te oczy, moje własne, przeszywały mnie na wskroś. Jakby ten drugi ja, ten w lustrze, ten po jego drugiej stronie, wiedział o mnie więcej niż ja sam. Jakby znał prawdę, przed którą rozpaczliwie próbowałem się bronić i zasłaniać. Jakby mnie oceniał, szacował...

Jęknąłem i odskoczyłem. Nie chciałem, nie potrafiłem patrzeć sobie w oczy. Przez ostatni rok rozpaczliwie starałem się tego nie robić i świetnie mi się to udawało. Aż do dzisiaj...

Puściłem wodę w umywalce i zmyłem ślady mojego nagłego uniesienia. A w miarę tego, jak sperma znikała w odpływie, zaczął mnie ogarniać wstyd. I jednocześnie złość. Pośpiesznie zgasiłem światło w łazience i po ciemku wróciłem do łóżka. Tym razem wreszcie udało mi się zasnąć, choć był to niespokojny sen.


Zerknąłem na komórkę. Poza standardowym spamem z zupełnie nie interesującymi mnie reklamami, nie było tam zbyt wiele do sprawdzenia. Magda przesłała mi SMS-a z pytaniem, czy dojechałem szczęśliwie do Warszawy ("Tak, dzięki za troskę. Wszystko ok. Opowiem po powrocie" – odpisałem szybko). Był też mail od Jacka, który gratulował mi owocnego spotkania i załączył zdjęcie Rafała i swoje w jaccuzi („A bodaj pies cię jebał..." – pomyślałem). I jeszcze mail z mojego banku informujący, ile zostało mi kredytu hipotecznego i jak długo będę musiał się z tym cholerstwem męczyć (jeszcze dwadzieścia lat... Chyba że szczęśliwie zejdę do tego czasu z tego świata). No i to w sumie tyle. Kiedyś było inaczej, kiedy jeszcze żyła moja żona. Komórka co chwilę dawała o sobie znać, gdy przychodził jakiś mail, SMS lub wiadomość na Messengerze od moich i naszych wspólnych znajomych. Bywały takie dni, że chciałem wyłączyć telefon i rzucić go w diabły. Ale w ostatnim roku odciąłem się od wszystkich, przestałem odpisywać, sam nie nawiązywałem konwersacji i w efekcie znajomi stwierdzili, że to nie ma dłużej sensu. Nie wiem czy się obrazili, czy po prostu uznali, że powinni mnie zostawić. Nie dbałem o to. Miałem spokój, ciszę, mogłem pogrążyć się w rozpaczy i zniknąć.

Niewłaściwe pytanie (Poza nawiasem - Tom I)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz