Prolog: Czysta biel

116 14 4
                                    

Nie miał pojęcia, jakim cudem znalazł się w tym pomieszczeniu. Pomyślał, że musiał się zamyślić, a następnie skręcić w złą stronę. Być może trafił na ulicę bardzo podobną do tej, na którą zmierzał, a potem pomylił budynek mieszkania z jakimś innym — takim, w którym jeszcze nigdy nie był, dlatego teraz otoczenie wydawało mu się jak wyrwane z innej galaktyki.

Problemy były jednak dwa. Po pierwsze, Izan potrafiłby trafić do swojego mieszkania z zamkniętymi oczami (pomijając odcinek, w którym musiał przejść przez park, bo nigdy nie mógł przewidzieć, gdzie tym razem znajdzie się psia kupa). Po drugie, tak dziwnie nie wyglądałoby wnętrze żadnego normalnego budynku, czy to najdroższej kancelarii adwokackiej w mieście, czy poczekalnia u stomatologa wątpliwej reputacji.

Z każdej strony otaczała go biel. Nie widział żadnych okien, a po paru sekundach zorientował się także, że nigdzie nie dostrzegał drzwi, którymi powinien tu wejść. Sytuacja robiła się z każdą kolejną chwilą coraz dziwniejsza, bo Izan miał wrażenie, że jest tu zupełnie sam, a wokół nie ma nic — mebli, śmieci czy żarówek, które powinny oświetlać pomieszczenie. No i żadnej żywej duszy.

Nie mógł być to sen, o tym był przekonany. Doskonale pamiętał, jak wracał do domu po kolejnym dniu spędzonym w pracy. Po prostu nie było opcji, żeby winnym tego, co teraz oglądał, był jego mózg. Choć byłby za to ogromnie wdzięczny, bo zaczynał się już bać.

— Halo? — zapytał w pustkę, najpierw cicho i niepewnie, a już po chwili z większą mocą: — Jest tu ktoś?

Obrócił się na pięcie, gdy usłyszał czyjeś kroki.

Po chwili ujrzał, że w jego stronę zmierza jakaś ładna dziewczyna — była drobna, miała długie, prawie białe włosy, a przy każdym stawianym kroku jej suknia falowała, ukazując, jak wiele posiadała warstw i zdobień. Izan nie znał się za bardzo na poważnych, powszechnie szanowanych korporacjach, ale wątpił, żeby tak wyglądały recepcjonistki w jakichś kancelariach czy innych biurowcach.

— Dzień dobry — powiedział szybko, starając się nie zabrzmieć na desperata. Oszołomiony tym, jak biednie musiał wyglądać przy kobiecie, mając na sobie dziurawe dżinsy i koszulkę ubrudzoną ketchupem (nie dlatego, że miał taki styl, po prostu nigdy nie nauczył się eleganckiego jedzenia hot dogów), zapragnął jak najszybciej zniknąć jej z oczu. — Zgubiłem się, wszedłem tutaj niechcący. Mogłabyś... pani. Mogłaby pani pokazać mi wyjście?

Dziewczyna stanęła naprzeciw niego i w jednej chwili znieruchomiała tak, jakby została stworzona z marmuru. Dzięki szybkiemu rzuceniu na nią spojrzenia Izan dostrzegł, że miała na sobie horrendalną ilość złota w postaci zawieszek, kolczyków, licznych bransoletek czy innej biżuterii, która pobrzękiwała jeszcze chwilę wcześniej. Nie mógł oprzeć się wrażeniu, że nosiła je tylko po to, by uwydatnić kolor swoich oczu — złoty, ale nie tak porażający jak jej ozdoby. Prędzej waniliowy, ni to złoty, ni kremowy. Dopiero po sekundzie zorientował się, że ludzie nie mają oczu o takim kolorze. Piwne, jak najbardziej. Ale nie waniliowe.

Nieznajoma przestąpiła z nogi na nogę, dzięki czemu chłopak dostrzegł, że była boso. Ostatnim, czego chciał, było posądzenie o włamanie się do czyjegoś domu, a ta opcja była najbardziej prawdopodobna, choć wciąż nieco nierealna. Zacisnął zęby, wpatrując się w dziewczynę. Kiedy się odezwała, nie mógł już ukryć szoku.

— Widzisz mnie? — ciche, niedowierzające pytanie wypowiedziane przez nieznajomą tylko podsyciło lęk Izana.

— T...tak. I chciałbym stąd wyjść, więc jeśli...

— To musi być przeznaczenie — przerwała mu, podchodząc jeszcze bliżej. Obeszła go dookoła. Słyszał jej kroki i pobrzękujące bransolety. — Lafenn mnie wysłuchał. Najpierw pozwolił mi umrzeć, a teraz ofiarował nowe życie.

Może mi ktoś wyjaśnić, co to jest omegaverse?!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz