rozdział piąty - krwiożerczy płomień

37 6 0
                                    

Pośród ciemności zauważyłem pomarańczowe światło. Zaczęło się robić bardziej gorąco. Zacząłem niemal się dusić przez ciężkie powietrze. Po chwili usłyszałem czyiś kaszel. Ktoś się dusił! Zacząłem iść do przodu, uważając na meble, które częściowo płonęły.
- Jake! - Usłyszałem czyiś głos.
- Pomóż mi! Proszę! - Osoba wydawała się płakać, a ja dobrze wiedziałem kto to, a wolałem nie wiedzieć. Moje oczy zaszły łzami.
- Jake! - Padłem na kolana. Nie mogłem iść dalej.
- Jake! Ocknij się! - Rozbrzmiał głos bardzo dobrze mi znany. Otworzyłem słabo oczy, zauważając nad sobą Williama, a obok Henry'ego. Zmrużyłem oczy przez promienie słoneczne i gdy całkiem się obudziłem, sprawdziłem, czy aby na pewno nadal mam na sobie bluzę. Podniosłem się do siadu i spojrzałem na Willa.
- Co się stało? - Spytałem jeszcze nie do końca przytomny.
- Zemdlałeś. - Oznajmił, widocznie zmartwiony.
- Zdejmij bluzę, Jake... Pewnie się przegrzałeś. - Powiedział pan Henry.
- Nic mi nie jest. - Odpowiedziałem i wstałem. Zakręciło mi się w głowie i przez chwilę myślałem, że znów padnę. William szybko wstał i przytulił mnie do siebie.
- William, weź go do cienia. - Rozkazał Henry, odchodząc. Poszedłem wraz z brunetem na ławeczkę, która znajdowała się w cieniu. Gdy usiedliśmy przytuliłem się do Willa i przymknąłem oczy, dochodząc do siebie.
- Jake... Mogę wiedzieć, co się dzieje? - Spytał, przerywając kojącą ciszę. Przez chwilę milczałem, dobierając do swojej odpowiedzi odpowiednie słowa. Jednak, co mu miałem powiedzieć? Okłamać go, czy jak?
- Niezbyt dużo się dzieje. Tak na prawdę to nic. - Oznajmiłem cicho, a ten jedynie westchnął.
- Nie jesz, ciągle się zakrywasz. Mogę wiedzieć, o co chodzi? - Zamknąłem oczy, czując, jak napływają do nich łzy. Już miałem odpowiedzieć, lecz mój telefon nagle zaczął dzwonić. Odsunąłem się na chwilę od niego i odebrałem szybko, przepraszając go cicho.
- Halo? - Spytałem, czekając za jakąś odpowiedzią. Słyszałem jedynie szum, nic poza tym. W końcu usłyszałem cichy, niski głos mężczyzny. Ten głos widocznie był modulowany.
- Ceń swój czas. - Wypowiedział to jedno krótkie zdanie. Zmarszczyłem brwi, gdy facet się rozłączył i pogrążyłem się w myślach. O co mu mogło chodzić? Co to miało w ogóle znaczyć? Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to jedno zdanie było ostrzeżeniem przed sytuacją, która miała się wydarzyć już niedługo.

Czułem na sobie wzrok Williama. Wstałem po chwili, jakby pełny sił. Przez ten telefon ominął mnie temat zakrywania się oraz niejedzenia.
- Idziemy do Kiry popatrzeć na pamiątki? - Spytałem niczym takie dziecko, pytające się mamy, czy może iść popatrzeć na zabawki w supermarkecie. William wstał i podał mi rękę.
- Chodźmy. - Uśmiechnął się lekko, widocznie zadowolony z tego, że wróciłem do siebie.

Wróciliśmy do autobusu po następnych dwóch godzinach. Po czasie wolnym poszliśmy do restauracji coś zjeść, a następnie ruszyliśmy zwiedzać jakieś muzeum. Nikomu się nie chciało, a jednak wszyscy to przetrwaliśmy. Usiadłem znów przy oknie i wysłuchiwałem Kiry, która zaczęła mi opowiadać o tym, co jej pamiątki oznaczają w historii i takie tam. Według mnie, były to zwykłe duperele. Przez całą drogę, trwającą około pół godziny, rozmawiałem z Kirą oraz z Jasmine, które siedziały przede mną. William rozmawiał z jakimiś swoimi przyjaciółmi. Kierowca zaparkował samochód na placu, po czym wszyscy zaczęli z niego wychodzić. Była pora na kolację, więc połowa osób ruszyła w stronę stołówki. W porównaniu do swoich przyjaciół, ruszyłem do swojego pokoju zmęczony tym dniem.

Wszedłem do pokoju i zamknąłem za sobą drzwi. Usiadłem na łóżku i sięgnąłem po swój telefon. Po chwili zaczęło robić się ciepło. Za ciepło. Rozejrzałem się i zauważyłem, że krwiożerczy płomień rusza w moim kierunku, spalając wszystko wokół. Wstałem przerażony, zaczynając się trząść. Niemal wybiegłem z pokoju i tuż przy wejściu poczułem, że wpadłem na jakąś sylwetkę.
- Matko, Jake... Co się stało? - Spytał zmartwiony Will, a ja się odwróciłem. Pokój już nie płonął. Wszystko było normalnie. Miałem zwidy?
- Pokój... Palił się. - Wyjąkałem drżącym głosem.
- Palił? Jake, co ty gadasz. - Powiedział, nie dowierzając i wszedł do pokoju. - Widzisz? Wszystko jest normalnie. - Oznajmił i usiadł na łóżku. Wszedłem z powrotem do pokoju, zamykając za nami drzwi.
- Przepraszam, musiało mi się wydawać... - Powiedziałem cicho. Usiadłem obok niego, a ten podał mi jakiś pakunek.
- Co to? - Spytałem ciekawy.
- Kanapka. Nie chciałem byś był głodny, więc ci zrobiłem. A, i jeszcze... - Wyciągnął z kieszeni paczkę moich ulubionych żelków. Zrobiło mi się ciepło na serduszku.
- Dziękuję... - Uśmiechnąłem się. Odpakowałem kanapkę i zacząłem powoli ją jeść. Oparłem głowę na jego ramieniu.
- Martwię się o ciebie, kochanie. - Powiedział czule. Nie wiedziałem zbytnio, co odpowiedzieć.
- Przepra-...
- Nie przepraszaj, ale powiedz mi proszę, co się dzieje? - Westchnąłem lekko. Milczałem, rozmyślając nad tym, co mu odpowiedzieć.
- Długo się głodzisz? Dlaczego? - Spytał widocznie z bólem w głosie. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, co musiał czuć, widząc, że jego miłość się głodzi. Zaszkliły mi się oczy.
— Od dwóch miesięcy ograniczam jedzenie. - Zacząłem, mówiąc dość cicho. - Chwilę przed obozem przestałem jeść. Po prostu... Wolałem to kontrolować, czy coś. - Skończyłem. Milczeliśmy przez dłuższą chwilę.
- Gdybyś mi powiedział... Mógłbym ci przecież pomóc. - Odezwał się w końcu. Chciałem go teraz przepraszać i przepraszać. Czułem się po prostu głupio.
- Nie... Nie chciałem byś się martwił. Albo żeby ktoś inny się dowiedział. — Przetarłem oczy. Spojrzałem na kanapkę. Odechciało mi się jej jeść, ale czułem, że muszę, bo zawiodłem własnego chłopaka.
- Kochanie... - Przytulił mnie. - Martwię się bardziej, gdy mi nic nie mówisz. Obiecujesz, że będziesz mi mówił o swoich problemach? - Spytał z nadzieją. Wiedziałem, że nie mogę mu mówić wszystkiego. Gdybym wspomniał o halucynacjach, mógłby mnie wziąć za dziwaka. Chociaż może poczułbym się lepiej, gdyby on o tym wiedział? Możliwe. Aczkolwiek nawet nie umiałbym mu tego wytłumaczyć.
- No... Postaram się. - Mruknąłem dosyć niepewnie.
- Dziękuję. A teraz, zjedz chociaż trochę, proszę. - Kiwnąłem głową i powróciłem do powolnego jedzenia kanapki.

Leżeliśmy w łóżku i od godziny oglądaliśmy jakiś serial, bo udało nam się zalogować na Netflixa. W pewnym momencie bez żadnego pukania weszła do naszego pokoju Kira. Spojrzeliśmy na nią, obaj zmęczeni.
- Idziecie grać z nami w butelkę? - Spytała widocznie podekscytowana. Jak można się ekscytować czymś takim? William, mimo że przed chwilą dosłownie zasypiał, od razu, słysząc to pytanie, wstał. Mnie jednak nie chciało się ruszyć.
- Ja zostaję. - Oznajmiłem cicho.
- No choooodź. - Pogoniła dziewczyna. Zauważyłem w jej oczach iskierkę nadziei. Nie chciałem jej zawodzić ani nic, więc po chwili ja również wstałem.
- W porządku. Będzie dużo ludzi? - Spytałem, mając nadzieję, że nie. Nie chciałem się przeciskać przez ludzi, których zapewne i tak nie znam...
- Pół obozu! Ale nie martw się, przecież Will będzie z tobą. - Powiedziała niby pocieszająco. W ogóle mnie to nie pocieszyło. Już chciałem zrezygnować, ale chciałem zaryzykować.
- No... dobrze. - Mruknąłem niechętnie.

W trójkę ruszyliśmy ku wyjściu. Po drodze odwiedziliśmy kilka innych pokoi, aby Kira mogła zachęcić innych do uczestnictwa w zabawie. Gdy już wszystkich zgromadziliśmy, ruszyliśmy do pokoju dziewczyny, w którym była już znaczna część obozu. Poczułem się strasznie nieswojo. Pokój był mały, a w nim było mnóstwo osób.

Dobra, wytrzymam.

Miałem ochotę stamtąd uciec. Usiedliśmy wszyscy mniej więcej w kołku. Kira zaczęła kręcić butelką. Padało na różne osoby, które dostawały najróżniejsze pytania, bądź wyzwania. Kira musiała wypić dość mocnego szota, no bo oczywiście nie mogło się obejść bez alkoholu. Jasmine musiała odpowiedzieć na dość intymne pytanie. Po jakimś czasie padło na Laurę. Była to niska oraz szczupła blondynka o dużych, błękitnych oczach. Od dłuższego czasu widziałem, że przystawia się do Williama. On również to zauważył, więc starał się brać ją na dystans, co było trudne, przez to, że chodzili do tek samej klasy. Dziewczyna wybrała wyzwanie.
- No too... - Zaczęła Carol, jej najlepsza przyjaciółka. - Wejdź na kolana Willa i pocałujcie się z języczkiem. - Uśmiechnęła się chamsko, patrząc mi prosto w oczy. Will milczał. Nie spodziewałem się tego. Myślałem, że na to nie pozwoli, a jednak ku mojemu zdziwieniu pozwolił. Dzięki jednak Bogu, nie oddał pocałunku i widocznie tego nie chciał, za to Laura... Kleiła się do niego bardziej niż zazwyczaj. Wkurzało mnie to.
- Dobra, starczy. - Powiedział w końcu Will. Laura dość niechętnie się od niego odczepiła i wróciła na miejsce. Kira ponownie zakręciła butelką. Wypadło tym razem na Williama. Wybrał pytanie.
- Naprawdę podoba ci się Jake? - Wypluła, niemal z jadem, Laura. Spuściłem wzrok na swoje dłonie, bawiąc się nimi. Czułem na sobie chamski wzrok Laury, przez który przeszły po moim ciele nieprzyjemne dreszcze.
- Właśnie, taki pedał ci się podoba? Chłopie, mógłbyś mieć piękną dziewczynę! - Odezwał się jakiś typ. Spojrzałem na niego. To był ten sam chłopak, który wyśmiewał się z Lily. Spojrzałem na Williama, który siedział z kamienną twarzą.
- Tak. Podoba mi się Jake. Z resztą, co wam do tego? - Prychnął również chamsko.
- Grajmy dalej. - Dopowiedział zanim ktokolwiek inny się odezwał. Zakręcił butelką. Tym razem stało się to, czego się obawiałem. Padło na mnie. Wybrałem pytanie. Cholernie bałem się wyzwania, wiedząc, że tu są tacy idioci. Pytania z resztą również się bałem.
- Czemu nosisz bluzę? Tniesz się? - Spytał prześmiewczo jakiś kumpel tamtego faceta, który się przed chwilą odzywał.
- Nawet jeśli, to to coś złego? - Spytał William. Chwyciłem go lekko za rękę, dając mu znak, że wszystko okej i żeby się nie denerwował.
- Po prostu... Ze względu na... Coś. - Mruknąłem niepewnie, poprawiając rękawy bluzy.
- Aj tam, pierdolisz! - Odezwał się chłopak, wcześniej śmiejący się z Lily. Jednocześnie podszedł do mnie i pociągnął mnie za prawą rękę.

Błagam, tylko nie to...

Już miał mi podwinać rękaw, lecz William go odepchnął.
- Odjeb się od niego. - Warknął. Odetchnąłem z ulgą i wstałem. Chwyciłem Williama za rękę.
- Chodźmy już. - Powiedziałem cicho blisko niego, po czym wyszliśmy z pokoju Kiry i wróciliśmy do siebie.

Zamknęliśmy za sobą drzwi. Już chciałem zacząć narzekać na to, że już nigdy w coś takiego nie zagram, lecz Will odezwał się pierwszy.
- O chuj chodzi z tą bluzą? - Spytał nadal zdenerwowany. Westchnąłem ciężko. Nie mogłem tego dłużej kryć. Zdjąłem bluzę i pokazałem mu ręce. Zamarł, widząc je, po czym jedynie mnie przytulił. Przymknąłem oczy i wtulilem się w jego klatkę piersiową.
- Przepraszam... - Wyszeptałem.

dream camp Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz