Obudziłem się. Nie otwierałem jednak oczu. Chciałem jeszcze zasnąć, chociażby na chwilę. Głowa bolała mnie jak nigdy, a w moim gardle powstała nowa Sahara. Miałem wrażenie, że umierałem. Dodatkowo czułem się jak gówno, przypominając sobie to, jaki byłem dla Willa wczoraj.
Nagle ktoś delikatnie mnie szturchnął.
- Jake, wstajesz? - Spytał cichy, dziewczęcy głos, należący do Lily.
- Mhm - mruknąłem niezadowolony. Otworzyłem w końcu oczy. Musiałem je jednak od razu zmrużyć, bo słońce wlatywało do pomieszczenia, jakby miało zamiar nas spalić. Odwróciłem się na drugi bok, zawijając się bardziej kołdrą.
- Idziesz na śniadanie? - Spytała Lily, szykując sobie ubrania na dzisiejszy dzień.
- Nie - wymamrotałem, czując jak w brzuchu mi się wszystko kręci. Nie dałbym rady niczego zjeść.
- Masz tabletki przeciwbólowe i wodę na szafce nocnej - oznajmiła. Spojrzałem w tamtą stronę. Faktycznie było tak, jak powiedziała.
- Dziękuję - powiedziałem pod nosem i podniosłem się do siadu. Sięgnąłem po tabletki, biorąc jedną do ust i popijając ją wodą. Położyłem się, z powrotem zawijając się w kokon. Przymknąłem oczy i, nawet nie wiem kiedy, zasnąłem.Obudziłem się przez skurcze w żołądku. Zrobiło mi się cholernie niedobrze. Wstałem i pobiegłem do łazienki. Opadłem na kolana i wyrzuciłem z siebie całą zawartość swojego żołądka.
Po kilkunastu minutach spędzonych przy toalecie, wstałem i umyłem twarz chłodną wodą. Głowa nie bolała już mnie tak mocno, jak od razu po obudzeniu, ale nadal była tragedia. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Ruszyłem powolnym krokiem w stronę drzwi, otwierając je, kiedy byłem już przy nich. Zdziwiłem się, gdy zobaczyłem przed sobą Williama. W dodatku miał w ręce... bukiet? Nie był to taki zwykły bukiet kupnych kwiatów. Wyglądały one, jakby Will ledwo co wrócił z łąki.
Zmarszczyłem brwi, spoglądając na niego. Widziałem na jego twarzy jakby zdziwienie. Wyglądałem pewnie jakbym był martwy.
- Jake... - Zaczął w końcu.
- Chciałem cię przeprosić, no wiesz, za wczoraj - wyjaśnił i podał mi kwiaty. Wziąłem je od niego
- Nie przepraszaj mnie - powiedziałem od razu.
- To ja zachowałem się jak dupek. Przepraszam - mruknąłem.
- Nie, to ja przepraszam. Niepotrzebnie na ciebie naskoczyłem - pokręciłem głową.
- No dobra, obaj zawiniliśmy - powiedziałem i przytuliłem się do niego. - Ale to nie zmieniło tego, że dalej cię kocham.
- Tak, prawda - uśmiechnął się i pocałował mnie w czółko, obejmując szczelnie.
- Co ja mam teraz z tymi kwiatkami zrobić? Zwiędną mi - powiedziałem smutno.
- Wymyślimy coś - zaśmiał się ciepło.Po chwili odsunąłem się od niego.
- Pójdę się położyć do nas, dobrze? - Spytałem słabo. Naprawdę czułem się tragicznie.
- Jasne. Ja pójdę do chłopaków na chwilę, aby ci nie przeszkadzać - oznajmił. Kiwnąłem głową i wyminąłem go, idąc do naszego pokoju.Zamknąłem za sobą drzwi i poczułem się dziwnie. Czułem czyjąś obecność, chociaż nikogo nie było obok. Serce zaczęło bić mi szybciej, jednak próbowałem to ignorować. Ruszyłem w stronę łóżka, lecz zatrzymałem się w połowie drogi.
- Jake - wyszeptał jakiś głos za mną. Odwróciłem się i zauważyłem tą samą postać, co wczoraj. Wydawała się teraz niższa. Była również o wiele bliżej mnie. Zrobiłem kilka kroków w tył.
- Nie masz teraz gdzie uciec - usłyszałem śmiech, odbijający się echem, który niewiadomo skąd się wziął. Postać miała rację. Nie miałem gdzie uciec.Zrobiłem kolejne kroki w tył. Zmierzałem w jak najdalszą część pokoju, czyli do rogu. Gdy natknąłem się na ściany, zacząłem jeszcze bardziej panikować. Patrzyłem tej postaci w dwa białe punkciki na twarzy, które miały imitować oczy.
- Zostaw mnie... - Wyszeptałem i sięgnąłem ręką na półkę obok mnie. Chwyciłem za scyzoryk. Otworzyłem go i wycelowałem drżącą ręką w postać. Zjechałem po ścianie na podłogę, nie mogąc już utrzymać się na nogach i skuliłem się jak najmocniej tylko mogłem.
- Już mi nie uciekniesz - wyszeptała postać i zbliżyła się do mnie o kilka kroków. Obraz zaczął mi się zamazywać, bo w moich oczach pojawiły się łzy. Trząsłem się cały, jednakże nadal bacznie trzymałem w górze scyzoryk. Gdy postać zbliżyła się do mnie jeszcze bardziej, zamknąłem oczy, oddychając szybko.
- Jake... Przecież wiesz, że nic ci nie zrobię - odezwał się znany mi głos. Otworzyłem oczy. Na miejscu postaci stał William, który był widocznie przerażony. Narzędzie wypadło mi z ręki, a ja się rozpłakałem. Po prostu rozpłakałem się, niczym małe dziecko. Wplotłem dłonie w swoje włosy. Coraz bardziej nie mogłem pojąć tego, co się ze mną działo.Niech to wszystko się już skończy.
William przytulił mnie do siebie.
- Spokojnie, kochanie... - Wyszeptał przerażony.
- Iść po panią Betty? - Spytał.
- Nie - zaprotestowałem drżącym głosem. Co miałbym jej powiedzieć? Że groziłem nożykiem mojemu chłopakowi, bo miałem jakieś zwidy? Zadzwoniliby do moich rodziców. Za to oni wsadziliby mnie do psychiatryka.
- Mogłaby ci pomóc - ciągnął.
- Will, nie - powiedziałem stanowczo. Próbowałem się uspokoić.
- Jake, ja nie wiem jak ci mam pomóc, a ona to będzie wiedziała - powiedział zmartwiony.
- Nie potrzebuje pomocy - mruknąłem zirytowany. Przetarłem oczy i odsunąłem się od niego. Spojrzałem mu w oczy.
- Jestem po prostu zmęczony - wyjaśniłem, a bardziej próbowałem to sobie wmówić. Wiedziałem, że było coś ze mną nie tak, ale Will nie powinien o tym wiedzieć.
- No dobrze... To idź się połóż, skarbie - westchnął lekko zdezorientowany. Po chwili wstałem wraz z nim.
- Położysz się ze mną? - Spytałem już trochę bardziej spokojny.
- Jasne - uśmiechnął się lekko, po czym położyliśmy się na łóżku. Przytuliłem się do chłopaka i przymknąłem oczy. Po niedługim czasie udało mi się zasnąć.
CZYTASZ
dream camp
TerrorJake to siedemnastoletni chłopak, który tego lata wyjechał ze swoimi przyjaciółmi na swój wymarzony obóz. Jednak podczas wyjazdu zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Przy okazji, choroba Jake'a zaczyna się bardziej ujawniać, nad czym chłopak nie potra...