rozdział jedenasty - przepraszam

14 0 0
                                    

Obudziłem się. Nie otwierałem jednak oczu. Chciałem jeszcze zasnąć, chociażby na chwilę. Głowa bolała mnie jak nigdy, a w moim gardle powstała nowa Sahara. Miałem wrażenie, że umierałem. Dodatkowo czułem się jak gówno, przypominając sobie to, jaki byłem dla Willa wczoraj.

Nagle ktoś delikatnie mnie szturchnął.
- Jake, wstajesz? - Spytał cichy, dziewczęcy głos, należący do Lily.
- Mhm - mruknąłem niezadowolony. Otworzyłem w końcu oczy. Musiałem je jednak od razu zmrużyć, bo słońce wlatywało do pomieszczenia, jakby miało zamiar nas spalić. Odwróciłem się na drugi bok, zawijając się bardziej kołdrą.
- Idziesz na śniadanie? - Spytała Lily, szykując sobie ubrania na dzisiejszy dzień.
- Nie - wymamrotałem, czując jak w brzuchu mi się wszystko kręci. Nie dałbym rady niczego zjeść.
- Masz tabletki przeciwbólowe i wodę na szafce nocnej - oznajmiła. Spojrzałem w tamtą stronę. Faktycznie było tak, jak powiedziała.
- Dziękuję - powiedziałem pod nosem i podniosłem się do siadu. Sięgnąłem po tabletki, biorąc jedną do ust i popijając ją wodą. Położyłem się, z powrotem zawijając się w kokon. Przymknąłem oczy i, nawet nie wiem kiedy, zasnąłem.

Obudziłem się przez skurcze w żołądku. Zrobiło mi się cholernie niedobrze. Wstałem i pobiegłem do łazienki. Opadłem na kolana i wyrzuciłem z siebie całą zawartość swojego żołądka.

Po kilkunastu minutach spędzonych przy toalecie, wstałem i umyłem twarz chłodną wodą. Głowa nie bolała już mnie tak mocno, jak od razu po obudzeniu, ale nadal była tragedia. Nagle ktoś zapukał do drzwi. Ruszyłem powolnym krokiem w stronę drzwi, otwierając je, kiedy byłem już przy nich. Zdziwiłem się, gdy zobaczyłem przed sobą Williama. W dodatku miał w ręce... bukiet? Nie był to taki zwykły bukiet kupnych kwiatów. Wyglądały one, jakby Will ledwo co wrócił z łąki.

Zmarszczyłem brwi, spoglądając na niego. Widziałem na jego twarzy jakby zdziwienie. Wyglądałem pewnie jakbym był martwy.
- Jake... - Zaczął w końcu.
- Chciałem cię przeprosić, no wiesz, za wczoraj - wyjaśnił i podał mi kwiaty. Wziąłem je od niego
- Nie przepraszaj mnie - powiedziałem od razu.
- To ja zachowałem się jak dupek. Przepraszam - mruknąłem.
- Nie, to ja przepraszam. Niepotrzebnie na ciebie naskoczyłem - pokręciłem głową.
- No dobra, obaj zawiniliśmy - powiedziałem i przytuliłem się do niego. - Ale to nie zmieniło tego, że dalej cię kocham.
- Tak, prawda - uśmiechnął się i pocałował mnie w czółko, obejmując szczelnie.
- Co ja mam teraz z tymi kwiatkami zrobić? Zwiędną mi - powiedziałem smutno.
- Wymyślimy coś - zaśmiał się ciepło.

Po chwili odsunąłem się od niego.
- Pójdę się położyć do nas, dobrze? - Spytałem słabo. Naprawdę czułem się tragicznie.
- Jasne. Ja pójdę do chłopaków na chwilę, aby ci nie przeszkadzać - oznajmił. Kiwnąłem głową i wyminąłem go, idąc do naszego pokoju.

Zamknąłem za sobą drzwi i poczułem się dziwnie. Czułem czyjąś obecność, chociaż nikogo nie było obok. Serce zaczęło bić mi szybciej, jednak próbowałem to ignorować. Ruszyłem w stronę łóżka, lecz zatrzymałem się w połowie drogi.
- Jake - wyszeptał jakiś głos za mną. Odwróciłem się i zauważyłem tą samą postać, co wczoraj. Wydawała się teraz niższa. Była również o wiele bliżej mnie. Zrobiłem kilka kroków w tył.
- Nie masz teraz gdzie uciec - usłyszałem śmiech, odbijający się echem, który niewiadomo skąd się wziął. Postać miała rację. Nie miałem gdzie uciec.

Zrobiłem kolejne kroki w tył. Zmierzałem w jak najdalszą część pokoju, czyli do rogu. Gdy natknąłem się na ściany, zacząłem jeszcze bardziej panikować. Patrzyłem tej postaci w dwa białe punkciki na twarzy, które miały imitować oczy.
- Zostaw mnie... - Wyszeptałem i sięgnąłem ręką na półkę obok mnie. Chwyciłem za scyzoryk. Otworzyłem go i wycelowałem drżącą ręką w postać. Zjechałem po ścianie na podłogę, nie mogąc już utrzymać się na nogach i skuliłem się jak najmocniej tylko mogłem.
- Już mi nie uciekniesz - wyszeptała postać i zbliżyła się do mnie o kilka kroków. Obraz zaczął mi się zamazywać, bo w moich oczach pojawiły się łzy. Trząsłem się cały, jednakże nadal bacznie trzymałem w górze scyzoryk. Gdy postać zbliżyła się do mnie jeszcze bardziej, zamknąłem oczy, oddychając szybko.
- Jake... Przecież wiesz, że nic ci nie zrobię - odezwał się znany mi głos. Otworzyłem oczy. Na miejscu postaci stał William, który był widocznie przerażony. Narzędzie wypadło mi z ręki, a ja się rozpłakałem. Po prostu rozpłakałem się, niczym małe dziecko. Wplotłem dłonie w swoje włosy. Coraz bardziej nie mogłem pojąć tego, co się ze mną działo.

Niech to wszystko się już skończy.

William przytulił mnie do siebie.
- Spokojnie, kochanie... - Wyszeptał przerażony.
- Iść po panią Betty? - Spytał.
- Nie - zaprotestowałem drżącym głosem. Co miałbym jej powiedzieć? Że groziłem nożykiem mojemu chłopakowi, bo miałem jakieś zwidy? Zadzwoniliby do moich rodziców. Za to oni wsadziliby mnie do psychiatryka.
- Mogłaby ci pomóc - ciągnął.
- Will, nie - powiedziałem stanowczo. Próbowałem się uspokoić.
- Jake, ja nie wiem jak ci mam pomóc, a ona to będzie wiedziała - powiedział zmartwiony.
- Nie potrzebuje pomocy - mruknąłem zirytowany. Przetarłem oczy i odsunąłem się od niego. Spojrzałem mu w oczy.
- Jestem po prostu zmęczony - wyjaśniłem, a bardziej próbowałem to sobie wmówić. Wiedziałem, że było coś ze mną nie tak, ale Will nie powinien o tym wiedzieć.
- No dobrze... To idź się połóż, skarbie - westchnął lekko zdezorientowany. Po chwili wstałem wraz z nim.
- Położysz się ze mną? - Spytałem już trochę bardziej spokojny.
- Jasne - uśmiechnął się lekko, po czym położyliśmy się na łóżku. Przytuliłem się do chłopaka i przymknąłem oczy. Po niedługim czasie udało mi się zasnąć.

dream camp Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz