Rozdział 4 "Burdele i Puby"

297 27 4
                                    

W powietrzu unosiła się przyprawiająca o mdłości mieszanka tanich kadzidełek. W pomieszczeniu był lekki półmrok. Jeff uchylił oczy i westchnął. Sprawdził godzinę na komórce. 7:13. Poza dźwiękiem nieco opóźnionego zegara, słyszał cichy oddech dziewczyny. Spojrzał na nią. Spała niewinnie, niczym małe dziecko. Nie pamiętał jej imienia. Przyjrzał się jej szczupłemu ciału i wolno poruszającej się klatce piersiowej. Wiedział, jak zareaguje, gdy się obudzi. Bo nawet jeśli jest kurtyzaną, nie ucieszy jej wiadomość, że przespała się z seryjnym mordercą. Czarnowłosy jednak wiedział więcej. Choćby to, że została puszczona do niego na śmierć. Jednak postanowił zostawić w spokoju zadumę i wstać. Ubrał się szybko i zebrał przedmioty dziewczyny.
- Dziwnie się czuję, mając za zadanie porwać prostytutkę. -westchnął sam do siebie.
Zrzucił kołdrę na ziemię, odkrywając nieprzytomną dziewczynę.
- Upić i wynieść. Amikara czasami każe mi robić niezłe pierdoły... - burczał pod nosem.
Przyglądał się jeszcze dłuższą chwilę jej nagiemu ciału z pewną satysfakcją. Jednakże otrząsnął się i ubrał dziewczynę. Otworzył okno i wyjrzał na zewnątrz. Tak jak sądził, mógł w spokoju zejść na dół schodami przeciwpożarowymi. Zarzucił jeszcze na dziewczynę swą kurtkę i jak gdyby nigdy nic, wyszedł z nią przez okno, niosąc ją na "pannę młodą". Szybko zbiegł stamtąd, lawirując opustoszałymi uliczkami. W krótkim czasie odnalazł dom dziewczyny. Wniósł ją do środka i ułożył w sypialni. Następnie już miał wychodzić, ale usłyszał skrzypnięcie łóżka.
- Kim jesteś? - spytała, poprawiając blond włosy.
- Zjawą na nieboskłonie. - burknął otwierając drzwi.
- Tak. Bo zjawy są fikcyjnymi mordercami i zamiast na nieboskłonie objawiają się ludziom w domach. - westchnęła z uśmiechem.
Jeff przejechał sobie dłonią po twarzy. Uśmiech był ledwo widoczny.
- I tak wiem kim jesteś, the Killer. - westchnęła z lekkim żalem.
- Patrząc na Ciebie, widać że wolałabyś spotkać EJ'a, niźli kogoś takiego jak ja. - westchnął niewzruszony jej brakiem strachu.
- O tak! Zabujałam się w Eyeless Jacku. - rozmarzyła się nieco.
Jednak po kilku chwilach uszczypnęła się i skrzywiła.
- N-naprawdę? Ja... ja tak na serio to... - stękała wystraszona.
- Nie wymyślaj. Nie mam ochoty Cię zabić. Odpoczywaj.
- Ale co się stało? Pamiętam, że byłam zamówiona przez jakiegoś gościa specjalnego... Ty nim byłeś?
- Taaa... Nie myślałem, że ktoś zrobi na mnie zasadzkę w burdelu.
- Zasadzkę?
- Mhm. Głupio mówić, ale podstawili Cię jako kozła ofiarnego. Nie dość, że zapłaciłem za nockę z Tobą o wiele więcej niż należy, to jeszcze chcieli zarobić kasę za moją głowę. Niezbyt ciekawa perspektywa. - westchnął.
Dziewczyna schowała twarz w dłoniach i załkała.
- Czemu mi pomogłeś? - pisnęła przez łzy.
- Ostatnimi czasy nie opłaca się być psychopatą. Trzeba jakoś zarobić na życie. Miałem to za zadanie. Trzymaj, Bianko. - rzucił jej niewielkie zawiniątko, po czym ignorując już nawoływania, wyszedł z mieszkania, w duszy zastanawiając się, jak przypomniał sobie jej imię.
- Zawsze kiedy jest zbyt przyjemnie, ktoś chce Cię skrócić o głowę. Życie, pieprz się. - rzekł do siebie.
Wolnym spacerem ruszył w stronę swego ulubionego baru. Pub "pod królową Wiktorią" może nie był miejscem cieszącym się jakąś ogromną sławą, ale ruch bywał w nim naprawdę duży. Ściany lokalu w kolorze brunatnym nie zachęcały zbytnio do spędzania tam dnia. Jednak mieszkańcy Londynu lubili to miejsce. Może dlatego, że nie było drogo? A może zachęcał do odwiedzin gadatliwy barman narodowości polskiej? Jeff po wejściu do klimatyzowanego baru rozejrzał się. Przy rozrzuconych w lokalu stolikach siedzieli różni ludzie. Biznesmeni na nieoficjalnych spotkaniach, kierowcy TIR-ów wypoczywający w okolicznych motelach, a także miejscowa biedota. Marek Lis przyjmował tu prawie każdego. Mimo tego, że uśmiech czarnowłosego był niemal niewidzialny, Jeff szybkim krokiem podszedł do lady i przysiadł na stołku.
- Kogóż tu przywiało? Naszą internetową legendę? - szepnął ze śmiechem Lis, kontynuując polerowanie szklanek.
- Nie mam humoru na takie pierdoły. Poza tym, mówiłeś ostatnio, że nie interesuje Cię moja osoba jako wielce straszna creepypasta. - mruknął Jeff. - To co zwykle, Lisie.
Barman podał czarnowłosemu upodobany trunek, a następnie zaczął ustawiać różnorodne butelki na swych miejscach, na ozdobnych, oświetlanych półeczkach.
- A więc, co Cię do mnie sprowadza, Jeff? Czyżby nieudany dzień? - spytał z zaciekawieniem Lis.
- Wręcz przeciwnie. Przespałem się z naprawdę ładną dziewczyną, zwiałem z zasadzki i wykonałem zadanie Amikary. A teraz, mogę w spokoju się nachlać. Pomożesz? - zarechotał, ale nie na tyle głośno, by zwrócić na siebie uwagę innych obecnych.
- Miło słyszeć, że chociaż tobie, mordercza paskudo, udało się przeżyć dziś nieco weselej. Bo tak to wszyscy przychodzili i truli jakie to życie jest do dupy. -wyszczerzył się Lis.
Jeff dopił piwo i lekko trzasnął pustą butelką.
- Pierwsze przechylone. Ile mi jeszcze trzeba do uchlania?
- Zapewne x odjąć 1.
- Nie mów mi o matematyce. To jeden z moich koszmarów. -mruknął z lekką irytacją czarnowłosy.
- Ah tak? Czyli ty uciekasz w lesie przed całkami i różniczkami?
- Można tak powiedzieć. - westchnął Jeff. - A ty? Jak się trzymasz?
- W miarę dobrze. Żyję. Jeszcze mnie nie zatłukli w jakimś zaułku. Moja rodzina, rozsypana po zrujnowanych dzielnicach tego miasta, też jeszcze żyje. Nic się ostatnimi czasy nie dzieje. Gazety niemal milczą. Wszystko popadło w paskudny letarg. Najwyraźniej szykuje się coś tak mocnego, że potrzebuje takiej długiej chwili oczekiwania. Nie chcę się bawić w Nostradamusa, ale...
- Nie kończ, bo wykraczesz nam koniec świata, a ja zamierzam jeszcze trochę poegzystować. - czarnowłosy skrzywił się.
Znał lekko zakręconego barmana na tyle, by znać jego wielkie filozofie. W mieście rzeczywiście jest przesadnie cicho.
- Cisza w krainie cieni nigdy nie wróży nic dobrego. - westchnął poetycko Lis.
- Masz rację, ale sądzę, że szybko się to skończy. Wszystko zacznie wariować, jak jakieś posrane domino. Zobaczysz!
- Skończmy pierdzielić i napijmy się. Raczej dziś nie będzie rozróby, więc mogę.
Lis podał kolejne piwo Jeffowi. Z lekkim uśmiechem wypili obaj. Ten dzień mijał im beztrosko, sielankowo. Wspominali dawne czasy, grali wspólnie w karty i dalej wypoczywali, kiwając głowami w rytm przytłumionej muzyki.
- Niech żyyyyje wolność!
- Wolność i swoboda!
- Niech żyyyje zabawa!
- I dziewczyna młoda!
[Boys - Wolność]
- Ej, Marek. Juuuż prawie nikogo nieee ma w barze... Pomożesz mi z jedną małą rzeeeczą? - wył Jeff, nieco mocniej wstawiony.
- Z czym? - westchnął Lis.
Czarnowłosy wyjął z kieszeni podniszczony nóż. Położył go delikatnie pomiędzy butelkami, rozejrzał się z uwagą, po czym spojrzał barmanowi w oczy.
- Zrób mi nowy uśmiech. - zawyrokował czarnowłosy.

Ostatnia ZagadkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz