Rozdział 3 "Sklepy, rozwody i najazd"

277 33 4
                                    

- Nie będę chodził z tobą po sklepach. Nie ma mowy. - w głosie L czuć było zdenerwowanie.
- W tym momencie opcje są dwie. Albo pójdziesz normalnie do sklepu i poza jedzeniem kupimy ci ciuchy albo tu i teraz zdejmę z ciebie miarę i sama pójdę. I nie ma, że sam sobie będziesz mierzył. - zachichotała Karina.
L zmierzył dziewczynę wzrokiem. Wiedział, że posunie się ona do tego bez wahania. Wolę sobie nawet nie wyobrażać, co planuje na mnie mierzyć. Czuję, że nie chcę tego doświadczyć.
- Ech... Chodźmy już. - westchnął zrezygnowany.
Kwadrans później przemierzali korytarze supermarketu, raz po raz wybierając różne produkty. W końcu, gdy wózek sklepowy był pełen, ruszyli w stronę kas, po drodze grając w pewną grę.
- Karina, twoja kolej. Dziewczyna z wózkiem. - mruknął.
- Jej mama nie może już mieć dzieci, czyli bachorek jest jej. Teraz ty, tych dwoje koło lodówek. - skinęła głową.
- Patrzą na siebie jak walczące psy. Czyli są zapewne w trakcie rozwodu. - wydedukował L. - Hm, Karina, ten facet chyba ma broń.
Mężczyzna, mający około 30 lat, z pewną satysfakcją spoglądał na swą towarzyszkę, niespokojnie poruszając ręką w kieszeni. Karina szybko pchnęła na niego załadowany wózek. Facet przewrócił się na plecy, a z jego kieszeni wypadł pistolet. Kilka stojących nieopodal kobiet krzyknęło. Ktoś wezwał ochronę. Karina odsunęła wózek i wybiegła przed siebie. L, lekko zobojętniały, pchnął wózek i ruszył w stronę kas. Zbiorowisko szybko wróciło do uprzednich zajęć. Brunetka czekała już dłuższą chwilę, przeliczając w głowie zapłatę za zakupy. 
W sklepie odzieżowym był nieco mniejszy ruch niż w supermarkecie. L cierpliwie znosił wszelkie pytania. Karina nie narzucała się i usiłowała nie przesadzać ze stylizacjami. Czarnowłosy usiłował zrozumieć zachowanie dziewczyny. Każdą wypowiedź musiała chwilę przemyśleć, a gdy tylko spoglądała na niego dłużej niż trzy minuty, szybko odwracała wzrok. Denerwowało to detektywa.
- Karino, mogłabyś przestać?
- A co robię? - spytała, przegryzając wargę.
- Zachowujesz się jakbym był jakimś bóstwem, któremu się należy nieograniczony szacunek. Wszystko robisz jak pod linijkę. Nie zaimponujesz mi tym cyrkiem. Zachowuj się tak jak zwykle się zachowujesz wśród... bliższych znajomych.
- To może być troszku wyzwanie... Bo jako twoja... wielka fanka, trudno jest mi przyzwyczaić się do normalnego życia u twym boku.
Po powrocie z zakupów Karina zajęła się obiadem, a L postanowił zanieść nowe ubrania do szaf. W pokoju Kariny jak zawsze był bałagan. Jednakże, tym razem poza dokumetami, czarnowłosy znalazł szkic. Szkic jego osoby. Westchnął lekko i położył rysunek na biurku. Wtem usłyszał dzwonek do drzwi.
- Kogóż to niesie? - usłyszał głos brunetki.
Detektyw stanął na szczycie schodów i spojrzał w dół.
- Ciociu? Witaj, ale przecież...
- Wiem skarbeńku, nie miałam przychodzić w tym tygodniu, ale zrządzenie losu chciało, bym jednak odwiedziła moją kochaną córeczkę. Chyba znów trochę urosłaś.
Chłopak przyjrzał się tej całej "cioci". Kobieta była mniej więcej po pięćdziesiątce. Usiłowała jakoś ułożyć  włosy o barwie kawy z mlekiem. Uśmiechnęła się lekko i ruszyła do kuchni.
L postanowił powoli ruszyć w tamtą stronę.
- No, widzisz skarbeńku, znów stara ciotunia ograła nawet kanciarzy. Obrażeni powiedzieli, że mam sobie iść. A że fryzjera mam późno...
- Domyślam się. A u lekarza kiedy byłaś?
- Byłam ostatnio. Ty mi tu lepiej opowiadaj czy masz faceta i czy jest ładny!
L zobaczył zakłopotaną minę Kariny.
- Nie mam. Ostatniego rzuciłam 2 tygodnie temu... Kolejny, co stwierdził, że od razu mnie przeleci.
- Ale skarbuś, znów z kimś mieszkasz, no nie? Obiad jest większy niż zwykle, a widziałam, że się mnie nie spodziewasz.
W pewnym momencie kobieta spojrzała przed siebie i zobaczyła L. Skarcił się w myśli za głupotę i podszedł bliżej.
- Dzień dobry. - rzekł, kłaniając się lekko.
- Dzień... dobry... - mruknęła ze zdziwieniem.
Kilkakrotnie nerwowo mrugnęła i przyglądała się czarnookiemu z szokiem.
- A więc ty jesteś L... - westchnęła. - Nazywam się Arletta Hudson i jeśli tego nie wiesz, to mówię, że wychowywałam Karinę.
Detektyw usiadł przy stole. Zupa owocowa pachniała przepysznie, ale postanowił jednak zająć się najpierw ustaleniem nieco więcej informacji o "cioci".
- Miło mi panią poznać. - mruknął formułkę grzecznościową.
- Mi również miło, ale mów mi ciocia albo Arletta. Z tą panią czuję się jeszcze strasza niż jestem. Pewnie chcesz spytać, skąd wiem kim jesteś.
L przytaknął i spróbował się przyjaźnie uśmiechnąć do "cioci".
- Wracając. Karina potrafi nawijać o tobie godzinami, więc wiem naprawdę sporo.
- Wcale nie! Nie gadam! - parsknęła brunetka.
- A jeśli ktoś potrafi dniami i nocami siedzieć na kucki w kazdym możliwym miejscu...
- Ciociu, staph!
- No dobrze, przesadzam. Ale skoro Karina twierdzi że każde marzenie może się spełnić, to teraz mam poświadczenie że to prawda.
- Może ciociu najpierw zjedz obiad z nami... ja straciłam apetyt...

Ostatnia ZagadkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz