Rozdział 12 "Kochany ojciec"

112 12 5
                                    

L siedział na swoim łóżku, zastanawaiając się nad wszystkim, co się dzieje. Nic nie zakłócało jego spokoju, do momemtu, gdy ktoś wszedł do pokoju. L spojrzał na Markiza, drepczącego w jego stronę.
- Ja nie umiem spać w dzień, wiesz? - mruknął, siadając obok czarnowłosego.
- W ogóle nie umiem spać. - odrzekł L.
- Wiem.
- Skąd znasz ją?
- Spotkaliśmy się na konwencie cosplayerów, gdzie była przebrana za Izayę.
Markiz wyciągnął telefon i pokazał L'owi zdjęcie owej postaci.

Markiz wyciągnął telefon i pokazał L'owi zdjęcie owej postaci

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

- Wygląda jak psychopata. - mamrotnął L.
Markiz spojrzał na czarnowłosego z zainteresowaniem.
- Bo tak jakby jest nim. I wie o wszystkim co się wokół dzieje.
Teraz to, że Karina ma być tą postacią, staje się logiczne.
- A skoro jesteś geniuszem, to powiedz za kogo się ja przebrałem. - zachichotał chłopaczek.
L spojrzał na niego krytycznie.
Dzieci często lubią być... wredne. To coś prostego, na co zwykle się nie wpadnie.
- Za Neara. - odrzekł po chwili namysłu.
- Łooo! - zawył dzieciak podskakując wokół podekscytowany. - A jestem do niego podobny?
- Trochę. - poczochrał Markiza po włosach, minimalnie się uśmiechając. - Skąd wiesz, że twój tata to Literat?
Dzieciak przez chwilę patrzył w przestrzeń ze skupioną miną.
- Bo Orihara, czy też Karina, jak ją nazywasz, powiedziała mi o tym, gdy się przyznałem, że się go boję. To znaczy nie o tym, tylko o tym, że mój tata może być niedobry. To widać?
- Odrobinę. Czasami można wyczuć, kto będzie złą osobą, a kto nie. Ale potrzebny jest impuls.
- Ona mówiła, że to jak kopanie prądem. Że ktoś może dopiero kopnie, no nie?
L westchnął. Oczywiście, rozmowa z dzieckiem musi być dziecięca.
- Tak, to dobre porównanie. Uwierzyłeś jej?
- Taa... mama zawsze mówiła, że za często ignoruję słowa "to nie jest pewne". Trochę za nią tęsknię. - spojrzał smutnawo w podłogę.
- Będzie dobrze, Markiz, zobaczysz.

***

- Czyli twój ojciec napisał do ciebie smsa, żebyś przyszedł do doków jak gdyby nigdy nic?
- Dokładnie, on już tak ma, L. Chciał bym robił jak on chce. Ja się boję.
- Nie martw się, będzie wszystko dobrze.
Markiz wpatrzył się na krajobraz za oknem i mruknął coś pod nosem. Detektyw za to spojrzał na Karinę, która z zamyśleniem prowadziła auto.
- Ty to umiesz rozmawiać z dziećmi. I oszczędź mi proszę, nagany za to, że nagadałam młodemu o statystykach. To było dawno, nawet o tym nie myślałam.
- Wobec tego oszczędź sobie mówienia w stylu "wiesz jaka jestem", bo to też denerwuje. Jak jest plan i czy jest?
- Łatwizna. Ja jestem w pogotowiu na ojca, puszczamy Markiza na przynętę, a ty jesteś w jego pobliżu, by w razie rękoczynów go odciągnąć. Czy-to-jest-jasne? - zaakcentowała ostatnie zdanie, nieco podnosząc ściszony uprzednio głos.
- Tak. Co przewidujesz?
- Ktoś pomaga Literatowi, ale prawdopodobieństwo, że teraz zaraz się pojawi, jest niemal zerowe. Schwytamy ojca i będzie po krzyku.
- To tylko założenie, idealistko.
- Które ci mówię, żebyś nie miunczał, że nic się nie uda. Najwyraźniej nie podziałało i tyle. Ponuraczku ty mój. By the way, dojeżdżamy.
Doki o tej porze były pełne ludzi, ale nie miejsce, do którego zmierzali. Tamte hangary były zarośnięte, nikt nie wiedział, czemu nie były rozebrane. Markiz wyskoczył od razu i pobiegł ku głównym drzwiom. Minęło kilka chwil, po czym Karina szturchnęła L u razem wyszli z pojazdu. Karina pobiegła przodem i szybko zniknęła detektywowi z oczu. Ten zaś poszedł powoli za mokrymi śladami na bruku, zostawionymi przez Markiza. Chłopak stał na środku pomieszczenia, spoglądając na wyłaniającego się z cienia mężczyzny w ciemnym płaszczu.
- Witaj tato. Jak było w pracy?
- Dobrze synku, dziś wystawialiśmy Czerwonego Kapturka i Kopciuszka dla przedszkolaków i podobało im się. - twarz mężczyzny rozjaśniła się w lekkim uśmiechu.
- To super, tato. Ale czemu jesteśmy tutaj?
- Bo dziś synku, ty zostaniesz moim aktorem, ty razem z Butkiem odegracie najlepszą sztukę.
- Aha, a co mamy robić?
- Ustawić się, jak do zdjęcia. - facet rzekł spokojnie, a L zobaczył za jego plecami pistolet.
Gdy ojciec Markiza miał go wyciągać, gdzieś w oddali zadzwonił telefon.
- Kto się tam pałęta? - mruknął, strzelając w przestrzeń.
- "Nie chcę poznać dnia, w którym dzieci będą wolały te wszystkie krwawe filmy gry aniżeli prawdziwe piękne baśnie spod piór wielkich bajarzy." - odezwał się głos, z dyktafonu puszczony.
Wtem rozległy się strzały. Dwa z nich jednak nie spowodowały trzasków poniszczonych metalowych ścian. Dwa były trafne. Mężczyzna wrzasnął, gdy z nogi polała mu się krew. Kolejny trafny strzał wyrwał mu pistolet z dłoni. Markiz odbiegł w cień wystraszony, szybko znajdując L i z przestrachem się do niego tuląc. Karina dała umówiony znak L'owi, więc wyprowadził Markiza i zabrał go do auta.
- Boję się. - wyszeptał chłopaczek, tuląc do siebie Butka.
- Będzie dobrze. Chyba. - mamrotnął L.
Strzały ucichły, a rozbrzmiały w oddali syreny. W kilka minut później Karina była w aucie i odpalała silnik. Była lekko wkurzona, ale nie chciała odpowiedzieć na żadne pytanie.

***

Brama zaskrzypiała głośno, gdy L ją otwierał. Markiz nie chciał tam iść, awanturował się od początku. Ale musiał.
- No dobrze, już idę. Jak jest w sierocińcu?
- Sierotnie. Głupie pytanie.
- L, zanim mnie zostawisz... Wrócicie kiedyś po mnie?
Markiz spoglądał na detektywa, nie chcąc puścić jego ręki.
- Wrócimy, Markiz. Kiedyś wrócimy.

***

- Czyli dyrektora teatrzyku, Andrew Clarksona, aresztowano i skazano na dożywocie, tak? Czemu więc jesteś zła?
- Ta sprawa ma drugie dno, jak inne sprawy. Ktoś daje pomocną dłoń każdej zemście.
- Super. Jeszcze jakieś wnioski?
- Cofnij się o krok do tyłu.
Gdy to zrobił, przed nosem zaświszczała mu rzutka, która trafiła w tarczę, obok innych. Każda była podpisana imieniem i nazwiskiem.
- Monica Kelvin zaginęła. To kolejna osoba w naszym wieku, która po prostu wyparowała. Poza tym, Keila się martwi. Czas rozpocząć nową grę.

Ostatnia ZagadkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz