LUKE POV
Siedziałem w kuchni, pijąc juz trzecią kawę tego ranka. Nie miałem siły już na nic. Gorycz kawy, oddawała to, co czułem na prawdę w środku.
Michael nie żyje, a ja nie mogę dojść do siebie. Nie umiem i chętnie sam popełnienia samobójstwo, no bo po co mam tutaj żyć? Bez niego to nie to samo. Minął już prawie miesiąc, a jak pogrzebu nie było, tak nie ma i nie zapowiada się, że będzie. Chyba, że mi nie powiedzieli prawdy.
Odłożyłem kubek z kawą, i poszedłem do pokoju. Usiadłem na kanapie, i wziąłem do ręki telefon, wpatrując się w zdjęcie uśmiechniętego Michaela, na mojej tapecie. Zawsze był taki... szczęśliwy, i idealny. Doskonale się rozumieliśmy... ale.. eh przecież go już nie ma.
Kilka łez, spłynęło po moim poliku, a ja przejechałem palcem, po zdjęciu mojego skarba. Usłyszałem dzwonek do drzwi, więc ociężale wstałem i poszedłem je otworzyć. Złapałem za klamkę, i to co ujrzałem za drewnianymi drzwiami, przerosło moje oczekiwania.
Za nimi stał Michael! Mój... kochany... I przede wszystkim żywy. Czy to omamy? Miałem ochotę zamknąć drzwi, i uciec, lecz nie mogłem. Podeszłem do niego i delikatnie położyłem dłoń na jego poliku.
- tak... to ja Luke - szepnął niepewnie, a ja mocno wpiłem się w jego usta.
***
Siedziałem na kanapie, z Michaelem wtulając go w siebie, całując delikatnie raz w czoło, za chwilę w polik i pozwalając mu mówić.- no bo, jak mi lekarz powiedział, że jest coraz gorzej to nie chciałem, żebyś mnie widział w tym stanie, chce, żebyś był szczęśliwy. Porozmawialem z lekarzem i miał ci to wszystko powiedzieć, kiedy już wyzdrowiałem chciałem wrócić - powiedział, i wtulił się tak, jak by chciał żebym nie uciekł. Wybaczyłem mu. Za bardzo go Kochałem. Po kilku godzinach rozmawiania,poszliśmy się położyć. Ten dzień był zdecydowanie męczący...
_________
Okej koniec, ale mogę zacząć tego druga część co ? Chcecie czy nie?
