Rozdział 6

18 8 0
                                    


Wczorajszego dnia udało mi się doczołgać do domu, chociaż nie należało to do najprostszych zadań. Byłam sparaliżowana ze strachu. Ledwo mogłam brać co kolejne oddechy, a w gardle miałam gule. Teraz jednak byłam już spokojna, wyjęłam z szafy sukienkę w kolorze kości słoniowej. Przejechałam dłonią po bawełnianym materiale, był przyjemny, czysty i pachniał świeżością.

Zarzuciłam ją na swoje ciało i zacisnęłam brązowym, skórzanym gorsetem. Podobno dzisiaj miałam zacząć się uczyć, bardzo mnie to cieszyło. Uwielbiałam czytać kiedy żyłam na ziemi. Moimi ulubionymi gatunkami było fantasy no i oczywiście romans. Kiedy śledziłam wzrokiem raz po raz to nowe kartki i na każdej z nich dowiadywałam się o co rusz to nowych postaciach, elfach i rzucających niesamowite zaklęcia czarnoksiężnikach, to chciałam się znaleźć w tej zmyślonej rzeczywistości. Teraz miałam taką szanse. Ciekawiło mnie jak to jest trzymać miecz w dłoni albo wyczarować coś niezwykłego.

Pośpiesznie wyszłam trzaskając za sobą drzwiami. Przechadzałam się piaskowymi ścieżkami mijając zieleniące się drzewa. Starałam się oderwać myślami od wczorajszej nocy, moje oczy skierowane były wysoko, ku niebu. Nie zauważyłam nawet jednej maleńkiej chmurki. Promienie słońca rozgrzewały moją skórę, byłam bardzo blada, piegowata i w dodatku ruda, nigdy nie mogłam się opalić. Nienawidziłam swojego odbicia odkąd tylko

pamiętam. Byłam wstanie paznokciami wydrapywać sobie nie tylko skórę na dłoniach ale i na całym ciele. Miałam wiele blizn, a moje ciało nie jest idealne. Pogodziłam się z tym. momentach słabości często ulegałam pokusie i się krzywdziłam. Niby od dawna już tego nie robię ale wciąż zostało to gdzieś głęboko we mnie.

Kiedy mijałam potężny kamienny łuk o którym wcześniej opowiadała mi Socha, to z daleka błysnęły mi jego białe włosy... Z tego co zrozumiałam tam właśnie miałam się udać. Bez najmniejszej chwili zawahania ruszyłam, stawiając pewne kroki.

Stał tyłem, ewidentnie dawał po sobie znać, że nie ma najmniejszej ochoty mnie oglądać. Był pochłonięty czymś w oddali, jakby szukał czegoś od dawna ale nie mógł tego dostrzec. Ciekawiło mnie bardzo co to takiego? Stąpałam po niewielkich schodach, słuchając przy tym całej symfonii ich skrzypienia. Stanęłam tuż obok niego, opierając się przy tym o drewnianą balustradę. Pochyliłam głowę w zakłopotaniu. Co tam takiego jest. Jednak w tej chwili chłopak się odwrócił.

- Głupie dziecko.

Byłam w lekkim szoku.

- Miałam się tutaj stawić po śniadaniu, więc jestem.

- Czekam na ciebie od świtu. - mruknął beznamiętnie. - Następnym razem stawiaj się na czas, dla jasności to nie jest prośba. To rozkaz. - na słowo „rozkaz" moje ciało przeszedł dreszcz, zrobiło mi się odrobinę głupio. Chyba go zdenerwowałam. - I co najważniejsze, z magią nie ma żartów. Najmniejszy błąd i możesz wszystko rozjebać. Kapujesz? Jesteś pod moją opieką.

- Czy kapuje? Nie jestem małym dzieckiem, umiem zadbać o siebie sama.

- Śmiem wątpić.

Na mojej twarzy zagościł grymas. Zniesmaczyło mnie to, u niego znalazł się perfidny uśmiech pełny satysfakcji.

- W każdym razie. - odchrząknął. - Musimy zacząć od podstaw. Twoim pierwszym zadaniem będzie najzwyklejsze wyodrębnienie magii w żyłach. - wyłupiłam oczy.

- Co ty pierdolisz.

- To jest najprostsze co mogę ci dać na początek. Spójrz.

Podciągnął rękaw odsłaniając dobrze zbudowane ramię. Żyły oplatające je były ciemnoszare. Inne niż moje - błękitne. Kiedy wbił wzrok w nadgarstek, to coś zaczęło się poruszać. Naczynia krwionośne nabrały złotego koloru, wznosiły się i upadały, tak jakby coś w środku nich zaczęło buzować.

Między Niebem a Piekłem I Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz