Rozdział 9

19 5 0
                                    

-Amon-

Gdy doszło do mnie co właśnie zrobiłem, to pierwszy raz od dawna poczułem...

Nie, to nie był strach.

Mimo to, wiedziałem co czeka mnie, jeżeli pozwolę jej się teraz wykrwawić. W piekle i tak będą czekały mnie straszne tortury. Wiele razy widziałem jak inne nieposłuszne demony były rozrywane na strzępy. Mimo, iż uwielbiam na to patrzeć, a jeszcze bardziej sam takowy ból zadawać, to na myśl o tym że teraz to ja będę czyjąś zabawką, ogarniała mnie pewnego rodzaju irytacja.

Chłodny wiatr rozwichrzył moje włosy. W oczach brata widziałem to, czego poczuć nigdy już nie będzie mi dane. Jak tego dokonałem? Odpowiedź jest banalnie prosta - pozbyłem się wszystkiego co kochałem. Nie miałem już serca, więc nie mogłem doznać cierpienia.

Musiałem zacząć działać, poczułem pieczenie na nadgarstku.

On już wie.

Zwróciłem głowę ku bratu, był teraz w rozsypce. Przerażony i słaby. To była okazja do wykorzystania.

- Evernascet - cicho wymamrotałem pod nosem.

To zaklęcie pozwalało zmieszać własne ciało i umysł z powietrzem. Jest piekielnie trudne i wiele lat zajęło mi jego pojęcie. Do niedawna mój nauczyciel Baltazar, który był jednocześnie twórcą, różnego rodzaju sztuk magicznych, był jedyną osobą która byłą w stanie połączyć ciało z naturą.

Byłem wszędzie, przy skupieniu większej ilości energii w jednym miejscu, mogłem coś poruszyć lub dotknąć. A czasami nawet wytworzyć swój hologram. Zrobiłem to, powoli przeniosłem swoją energie w stronę dziewczyny i dotykając czubek jej zwisającej dłoni, przeniosłem nas doprawdy daleko.

Teraz jej ciało również się rozpłynęło. Wszystko zaczęło wirować. Z daleka było jeszcze słychać przeraźliwe krzyki. Wylądowaliśmy w Morganbirth, jednym z większych miasteczek na obrzeżach północnej granicy z Northsolt - państwem tysiąca syren.

Tutejsze rejony charakteryzowały się specyficznymi terenami bagnistymi i podmokłymi. Kiedy powoli podniosłem powieki, oślepiło mnie jasne słoneczne światło. Woda sięgała mi po same ramiona. Mimo, iż jestem dwukrotnie wyższy od przeciętnego człowieka ze względu na swoją demoniczną naturę, to i tak nie łatwym zadaniem wydawało się stamtąd wydostać. Uniosłem lekkie ciało dziewczyny, które w tamtej chwili znajdowało się pod wodą. Nasza postać przybrała już normalnego kształtu.

Kiedy znaleźliśmy się już na brzegu, położyłem ją na chłodnej trawie. Kaszlnęła wypluwając ostatki wody z organizmu. Rana była wyjątkowo głęboka i w dodatku zadana nie byle jaką bronią - tak owa była w stanie zranić nieśmiertelne istoty. Wykuta w najskrytszych odmętach nieba, nie bez powodu właśnie jej użyłem. Rany nią zadane są wyjątkowo ciężkie do zagojenia - najłatwiejszym sposobem na to j-jest użycie insygniów boskich.

Musiałem je zdobyć jak najszybciej, ratować jej bezcenne życie. Ona umierała, musiałem zatrzymać jej ciało w czasie aby zyskać więcej czasu na ratunek. Spróbowałem - niestety nie udało mi się, spróbowałem po raz kolejny i kolejny. Wiedziałem, iż nie ma ani chwili dłużej. Ruszyłem w stronę najbliższej mi cywilizacji. Przyspieszyłem kroku niemal już biegnąc i zarzuciłem jej ciało na plecy, przeszliśmy zaledwie kilka mil kiedy na horyzoncie pojawiły się pierwsze budynki.

Wytrzymaj jeszcze chwilę Mailish...

W moim języku znaczyło to nadzieja. Mieszkańcy piekła mówili tak o pierworodnym dziecku Lucyfera. Dlaczego? Cóż, życie tam nie wydaję się zbyt kolorowe, a myśl o tym, że tak owa nadzieja na lepsze jutro jeszcze nie zginęła, przynosiła im pewnego rodzaju ukojenie.

Byliśmy prawie na miejscu, musiałem znaleźć profesora. Co prawda, odchodząc dał do zrozumienia, iż nie życzy sobie żadnych gości. Miał już ponad sześćset czterdzieści dwa lata, co było dość sporym osiągnieciem jak na czarownika. Nigdy nie poznałem takiego, który dożyłby więcej niż pięćset.

Znaleźliśmy się u bramy wejściowej, nie wszystko mogło jednak pójść tak gładko.

- Hej! Panie! Kogosz Pan tam dźwigasz. - odparł jeden strażnik. - Przecie ja nie wiem czy panicza do miasta wpuszczać.

- Pragnę uprzejmie poprosić o wstęp do miasta.

-Noc, zimno, a tutaj chłop zakrwawiony to cały, dziewkę na plecach niesie i prosi żeby to go do miasta wpuszczać. Od co! - splunął.

Miarka się przebrała.

- A czasy mroczne teraz nastały, nie wolno się narażać - odparł drugi wylewając co nieco z kufla - a panicz może nam opowie co i jak?

- Ależ wielmożni, noc jeszcze młoda. Pilnie potrzebuje przejść, a ktoś mojego pochodzenia nie musi czekać.

- Paniczu ale po co te nerwy! Nie unoś się tak - kaszlnął. - Jam też dobrego pochodzenia. Magnat pierwszej klasy. - wybuchł śmiechem.

Ruszyłem przed siebie. Nie zamierzam się patyczkować uniosłem rękę ku górze a brama natychmiast się uniosła. Drugi strażnik wstał i krzycząc coś biegł prosto na mnie. Ponownie machnąłem, tym razem ku niemu. Odleciał na dobre kilka jardów, a ja nawet nie spojrzałem w jego stronę. Dziewczyna poruszyła się i syknęła z bólu. Obróciłem jej ciało, teraz zwisała mi w objęciach. Przybliżyłem ją do piersi. Prowizoryczny opatrunek stworzony ze skrawka mojej szaty okazał się słabym wyborem. Cały przesiąkł brudząc mi płaszcz. Zauważyłem to zdejmując peleryne. Zażuciłem na ciało dziewczyny dygocącej z zimna i wyziębionej. Mokre ubrania pogarszały sytuacje.

Byłem już tak blisko, nie mogłem się teraz zatrzymać. Tak naprawdę nie zależało mi na niej jako kobiecie, nie obchodziło mnie kim była, co lubiła i o czym mówiła. Interesowało mnie to, że była moim zadaniem do wykonania, a polegało ono na dostarczeniu jej całej i zdrowej w ręce jej ojca. Nic więcej, najchętniej już dawno wysłał bym ją na tamten świat, jednak nie dziś, nie teraz. W tej chwili krew powinna w niej krążyć.

Mijałem kolejne domy, stare rudery. Nie było mnie tu dość długo, miasto zdążyło podupaść. Wszystko zeszło na psy. Murowane ściany pokryte brudem, grzybem. Bieda zaglądała przez drzwi niemal każdego domu. Kiedy dziewczyna, której imię chciałem poznać z niecierpliwością zaczęła ponownie się krztusić, to poruszałem się tak szybko, iż nie ma żadnych wątpliwości, że już biegłem. Nie miałem pewności który z domów jest tym którego szukam, zdałem się na los. On sam mnie odnalazł. Przeznaczenie? Nie mam pojęcia ale skrawek mojej peleryny zahaczył o klamkę wyjątkowo skromnej chaty. Chwile się zamyśliłem, po czym bez wąchania za nią podciągnąłem. Było otwarte, udało się to bez jakiegokolwiek oporu. Nie miałem nic do stracenia.

Widok jaki ukazał się jednak moim oczom był lekko zaskakujący.

Starzec siedział na środku podłogi, wnętrze było ogromne. Majestatyczne długie schody rozdzielały się oplatając pomieszczenie. Wokół nich biblioteka wypełniona książkami od baśni po najtajniejsze sztuki magiczne i receptury najsłynniejszych magów. Wokół mojego dawnego przyjaciela narysowane były kręgi i symbole, a on jakby znieruchomiały, pogrążony w otchłani.

-Zawsze taki byłeś, zdecydowanie powinienem najpierw był nauczyć cię pukać. - Nienaturalnie odwrócił głowę w stronę drzwi - spodziewałem się ciebie.

- Profesorze, pomożesz jej?

- Czy pomogę? Zaprawdę intrygujące pytanie, przerwałeś mi właśnie jeden z najtrudniejszych rytuałów jakie jest w stanie wykonać ktoś twojego pokroju, wchodzisz do mojego domu bez zaproszenia mimo, iż sobie tego nie życzyłem i śmiesz prosić mnie o pomoc? Odpowiedź jest oczywista tylko z jednego powodu. Ta kobieta na twoich ramionach, to ją miała na myśli Seraphina...

Wstał z ziemi z niewiarygodną lekkością i gracją.

- Połóż ją na stole.



Hejo! Dzisiaj odrobine krócej ale postaram się za około dwa dni wrzucić kontynuacje.

Do zobaczenia!

Między Niebem a Piekłem I Tom IOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz