XIII

294 25 72
                                    

Pov: Adrien

Wysiedliśmy z samolotu. Od rozmowy z Willem minęło sześć dni. Vince zorganizował nam bezpieczny transport, dzięki któremu mogliśmy wrócić do domu. Jak na złość,na drogach były dość spore korki, które opóźniły nasz przyjazd.

Za kilka minut miałem zobaczyć swoje dzieci i żonę. Po tym, gdy myśleli, że jestem martwy. No dobra, to było trochę przerażające.

Wyszliśmy z samochody i skierowaliśmy się do głównych drzwi.
Weszliśmy do domu. Usłyszeliśmy krzyk.

- No to ją kurwa znajdź!

- Tony, uspokój się. To nie pomaga.

- Jak mogłeś to powiedzieć, Dylan?! Jesteś jebany  idiotą!

Wybraliśmy zły moment.

- Co tu się dzieje? - Vince wszedł do biblioteki, jak gdyby kurwa nic. Czy on czasem myśli?

Wszystkie oczy momentalnie skierowały się na nas. No to co.. Niespodzianka!.. Chyba.

- JAPIERDOLE DUCHY. - Shane odszedł na tył.

Aha.

Reszta braci patrzyła na nas ze zdziwieniem.

- Uspokój się. - Will wyszedł na przód. - Musieli udawać martwych, jak ojciec. - Przerwał, po czym zwrócił się do nas - Co tu robicie? Nie mieliście..

- Mieliśmy, ale Adrien postawił inne warunki. - mruknął niezadowolony Vincent.

- Lepsze, warunki. - uśmiechnąłem się - Gdzie Hailie?

- Hailie... A tak.. Wyszła kilka minut temu. - odpowiedział Shane.

Rozejrzałem się po twarzach reszty braci.
No chyba kurwa żarty.

- Jak to wyszła? Gdzie?

- Dylan ją zwyzywał no i wyszła.. Wściekła.

- Japierdole. - mruknąłem pod nosem po czym wybrałem jej numer.

Nic.
Zadzwoniłem po raz drugi.
Też nic.
Trzeci.
Cisza.

- Namierzcie ją. Jedziemy tam. - Vince odłożył teczkę i wyjął laptopa.

Kilkanaście minut później, weszliśmy do auta i jechaliśmy na miejsce niedaleko wybrzeża.
W domu została najmłodsza trójka braci, aby pilnować dzieci.
Zaparkowaliśmy auto i z niego wyszliśmy. Było widać samochód dziewczyny.
Przyśpieszyłem, a po chwili zauważyłem jej sylwetkę opartą przy drzewie. Zacząłem biec.
W tej chwili nie liczyło się nic innego.

Kucnąłem przy brunetce. I zacząłem ją lekko szturchać.

- Hailie.. Obudź się, no już dawaj... - oboj niej, było puste opakowanie tabletek. Nie miały nazwy, ani nic - Dzwoń kurwa po karetkę! - zwróciłem się do Williama, po czym od razu wyjął telefon. - Przedawkowała jakieś leki. Nie mają nazwy ani nic.

- Pokaż mi je. - Vincent podszedł i wyciągnął dłoń. Podałem mu puste opakowanie. - To leki nasenne. Były na receptę, kupowane dla Tony'ego i Shane'a. Musiała zabrać je z kuchni.

***

Byliśmy w szpitalu. Lekarze wzięli Hailie na jakąś salę. Krążyłem po korytarzu, bo nie mogłem usiedzieć w jednym miejscu. Z tego co słyszałem, Vince tłumaczył braciom całą tę sytuację. Nie słuchałem ich. Nie interesowało mnie to. Czekałem na jakieś informacje odnośnie zdrowia Hailie. Tylko to się teraz liczyło.

Z sali wyszedł lekarz, niemal od razu do niego podszedłem.

- Co z nią? - spytałem.

- Kim pan jest?

- Jej mężem. Co z nią?

Mężczyzna spojrzał na papiery, po czym przeniósł wzrok na mnie.

- Przykro mi. Robiliśmy co w naszej mocy. Dawka leków była zbyt duża, a czasu było za mało.. - w tym momencie przestałem go słuchać.
Ona nie żyje. Moja żona nie żyje. Popełniła samobójstwo.

- Chcę ją zobaczyć. - przerwałem mu, na co skinął głową i otworzył drzwi do sali.

Leżała tu. Na tym stole. Podeszłem. Gdy zobaczyłem jej twarz, rozpłakałem się. Usiadłem obok niej.

- Dlaczego? - szepnąłem.

Gdyby nie było korków.
Gdyby nie było całej tej sytuacji.
Gdyby odebrała telefon.
Gdybym zadzwonił wcześniej.
Gdyby wcześniej ją namierzyli.
Gdyby ktoś tam był.
Wtedy wszystko potoczyłoby się inaczej.

***

Minęło trzynaście dni od jej śmierci. Na pogrzebie było dużo osób. Jej starych przyjaciół z Anglii, tych z Pensylwanii i dużo rodziny. Z dzieci przyszedł tylko Nate. Tylko on miał siłę, aby ją pożegnać. Aby zderzyć się z faktem.

Po przemówieniu Williama, podszedłem do mównicy.
Wziąłem głęboki wdech, po czym zacząłem.

- Hailie Monet albo Hailie Santan, Hailie Monet Santan, Hailie Santan Monet. Jak kto woli. Była cudowną kobietą, córką, siostrą, żoną i matką. Pewnie większość zebranych, zastanwia się, dlaczego taka poukładana osoba jak ona, mogła popełnić samobójstwo? Otóż Hailie nie miała łatwego życia. W nastoletnim wieku straciła mamę i babcię, po czym trafiła do braci. Niezbyt kochających i wspierających. Samookaleczała się. W tamtym momencie, byliśmy dla siebie nieznajomi. Było tak jeszcze przez długi czas, ale cieszę się, że to aię zmieniło i, że mogłem jej pomóc. Zastanawiacie się teraz, dlaczego mówię o tym teraz, na jej pogrzebie? Dlatego, że mimo tego wszystkiego, była silna, uprzejma, wspierająca i wszystko co najlepsze. Ratowała innych, przez co traciła siebie. Cieszę się, że miałem okazję ją poznać i związać się z nią. Nigdy nie przypuszczałbym, że tacy ludzie istnieją. Tacy dobrzy ludzie, jak ona. Niech teraz, spoczywa w pokoju.

KONIEC


To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jul 06 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Historia Hailie- inna. Dorosłe życie.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz