Rozdział V - Konkluzja

4 2 0
                                    

Leżałem, z dobre dziesięć minut na łóżku aż doszedłem do konkluzji, że muszę gdzieś wyjść. Może do jakiejś kawiarni? Tak, do kawiarni, dawno w żadnej nie byłem, ale tym razem pójdę. Nudziło mi się, więc postanowiłem nie czekać ani chwili dłużej. Z krzesła wziąłem za dużą, skórzaną czarną kurtkę, na nogi założyłem wysokie martensy i tym razem wziąłem parasol. Postanowiłem wziąć jeszcze jedną rzecz, mój ulubiony pierścionek, który dawno już nie przyozdabiał mojej bladej dłoni. Znów otworzyłem drewniane drzwi szafy, a gdy tylko odgarnąłem ubrania na wieszakach, moim oczom ukazał się mały sejfie. Zastanawiałem się tylko, czy jeszcze pamiętam hasło.
Na szczęście po chwili, gdy użyłem odpowiedniego kodu, sejfik się otworzył. Wyciągnąłem z niego granatowe, małe pudełko, a z niego mój piękny srebrny pierścionek z małym granatowym szafirem, który założyłem na serdeczny palec lewej ręki.

Wszystko było już gotowe, więc nie tracąc ani chwili, wyszedłem z mieszkania, zatrzaskując za sobą drzwi. Drżącym krokiem, trochę niepewnym, schodziłem po drewnianych schodach z dębu angielskiego. Po chwili byłem już na dole. Otworzyłem więc duże, masywne, rzeźbione drzwi, a gdy przez nie wyszedłem, moim oczom ukazały się szare londyńskie ulice. Zimny, nieprzyjemny deszcz padał, ludzie byli raczej smutni, poważni lub patrzyli na ciebie z góry, o ile patrzyli. Idąc w mniejszym tłumie ludzi niż zwykle, kierowałem się w stronę najbliższego Starbucksa. Na szczęście fakt, że mieszkam prawie w centrum, bardzo pomógł.

Po jakiś piętnastu góra dwudziestu minutach, na mojej drodze ujrzałem kawiarnię, jak na Starbucksa całkiem gustowną. Nie miejcie mi tego za złe, ale szczerze? Budynki ery postmodernizmu czy po prostu modernizmu w moim typie w ogóle nie są. Nie mają tego czegoś, po prostu brak im duszy i pięknej historii. Mniejsza z tym, zmierzałem w stronę lokalu. Nie ukrywam, powolnym krokiem, bo ostatnio nie zbyt często bywam wśród ludzi.

Gdy już byłem przy kawiarni, otworzyłem szklane drzwi, pociągając za srebrną klamkę. Drzwi się otworzyły i wszedłem. Od razu, tym razem pośpiesznym krokiem, pokierowałem się w stronę kasy, żeby mieć to wszystko jak najszybciej za sobą. Obsługująca mnie dziewczyna miała niezłą pasję do swojego zawodu i zapewne całej swojej egzystencji. Spojrzała na mnie swoimi zmęczonymi, jednocześnie znudzonymi oczami, pytając:

- Słucham? - Przysięgam, zaraz ducha wyzionie.

- Duże latte, proszę-Powiedziałem na jednym oddechu.

- Coś jeszcze? Może coś do jedzenia? - Już ją lubię, mamy taką samą pasję do życia.

- Nie, dziękuję.

- Będą 4 funty.

Z portfela wyciągnąłem monety z wizerunkiem króla Karola III, podałem jej cztery takie monety o nominałach 1 funta. Po czym kazała mi iść do stolika, mówiąc, że zaraz przyniesie moje zamówienie. Pokierowałem się więc w stronę stolika z dwoma sąsiednimi, szarymi fotelami. Usiadłem i dosłownie po chwili ta sama dziewczyna przyniosła mi zamówienie. Położyła je i odeszła. Wystawiłem rękę ku filiżance, chwyciłem ją i wziąłem łyka. Przyznam, że dobra, chodź nie, rozumiem szału na akurat tę kawiarnię, miejsce jak miejsce.

Czas mi mijał, miło jednocześnie spokojnie. Pijąc latte, słuchałem w tle takich piosenek jak „Rehab” Amy Winehouse czy „Someone Like You” Adele, same gwiazdy brytyjskiej muzyki. Czas mijał mi pierwszy raz od dawna bardzo miło i przyjemnie. Gdy brałem łyk mojej kawy, do mojego stolika dosiadł się jakiś mężczyzna, oczywiście pytając na początku:

- Mogę usiąść? - Zapytał miło.

- Tak, proszę usiąść-Odpowiedziałem może trochę zbyt ozięble, ale nie z pełnym chłodem w głosie.

Mężczyzna usiadł na szarym, miękkim fotelu. Był niewiele wyższy ode mnie, włosy miał dłuższe, ale nie za długie, jego loki były koloru ciemnego brązu.
Oczy miał koloru kasztanu, usta pełne, mały nos i dość mocno zarysowane męskie rysy twarzy, raczej dobrej budowy ciała
Trzeba przyznać, przystojny. Jednak mi żadne romanse teraz nie chodzą po głowie, żadne związki ani nic tym podobnego.
Chcę po prostu być na razie sam z sobą, wracać do siebie.
A na uciechy przyjdzie w końcu czas.
Kawy zostało mi nie wiele, z każdym łykiem w białej filiżance było jej coraz mniej i mniej.
Tak więc już po chwili kawy już nie było, postanowiłem więc się już zbierać, siedziałem tu trochę ponad godzinę.
Wstałem więc powoli z wygodnego fotela, kierowałem się prosto w stronę drzwi.
Miałem już wychodzić, gdy chwyciłem tylko klamkę, ten sam mężczyzna o kasztanowych oczach zawołał za mną:

-Przepraszam pana !-Krzyknął za mną.

Mężczyzna kierował się w moją stronę.
Obróciłem się w jego stronę, spojrzałem na jego obłędne oczy i zapytałem:

-Tak, mogę w czymś pomóc?-Ciekawie zapytałem.

Mężczyzna odpowiedział:

-Zapomniał pan portfela.-Podał mi go z lekkim uśmiechem.

-O, dziękuję panu bardzo! -Powiedziałem trochę zestresowany całą sytuacją- Wie pan nie długo, własnej głowy zapomnę.-Również się uśmiechnąłem.

-Jestem Anthony, a nie jakiś pan- Podał mi rękę.

-Charles-Powiedziałem lekko zdezorientowany, podałem mu rękę. Chodź szczerze?Ja wiem, o co mu chodzi, postanowiłem więc to ukrócić.-Przepraszam bardzo, ale strasznie się śpieszę, jeszcze raz dziękuję.

Miałem już wychodzić, kiedy mężczyzna złapał mnie za rękę, a wtedy zapytał:

-Może jestem dość bezpośredni, ale nie chciałbyś się może ze mną umówić ?-...nie ?

-Przepraszam, ale nie mogę, a poza tym...- Pokazałem mu mieniący się szafir na mojej dłoni.-Do widzenia i życzę ci miłego dnia.

Anthony sobie odpuścił, ja od razu pokierowałem się w stronę mojego mieszkania.
Szczerze po tym, jak mnie zaczepił, nie czuje, żadnej radości, podekscytowania czy ciekawości jego osobą.
Czuję raczej smutek i nostalgię, przybicie i dezorientacje.
Przechodząc ulicami Londynu, po policzkach co jakiś czas spływały mi gorzkie łzy, smutne i rozpamiętujące przeszłość łzy.

Rainy Day'sOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz