... czyli o tym, jak (nie)poprawnie spędzić trzydziestą rocznicę ślubu
Miejsce_ San Francisco International Airport
Czas_ 2 lipca 2024
*Strefa czasowa Green Day_ Moja trzydziesta rocznica ślubu z Adie <3
-Drodzy pasażerowie, lądujemy za dokładnie minus dziesięć minut. Uprzejmie prosimy odpiąć pasy bezpieczeństwa i wstać z miejsc.
Co się robi dziesięć minut po wylądowaniu samolotu jako pasażer? Słucha obsługi. Chyba, że jest się Trejem Coolem. Wtedy parodiuje się obsługę.
-Tré, siadaj. Wszyscy wychodzą, my zostajemy, rozumiesz? Może byście mi pomogli.
-Bez szans, Armstrong. Ja się zwijam i pakuję do wyra, lecieliśmy z tego twojego Londynu w nocy i rano mi nawet kawy nie chcieli dać.
-Nie że nie chcieli ci dać kawy, tylko wczoraj wychlałeś całą i nie przyszło ci do głowy, że na dwóch tysiącach metrów nad ziemią nie ma 7/11, żeby uzupełnić zapasy.
-Kawa z 7/11? To chyba nawet na Zadupiu Malutkim mieli lepszą, pamiętacie?
-W twoje urodziny rok temu? Nie wiem, nie piłem z 7/11. Albo może piłem, tylko czy czterdzieści lat temu były ekspresy w 7/11?
-Armstrong! Czterdzieści lat temu to zimna wojna była. Zgubiłeś się w czasie. Przecież my mamy dopiero...
-Szesnaście lat i idziemy podrywać te dwie laski, co stoją na płycie - Tré machnął głową w kierunku okna, skąd zobaczyliśmy jak Brittney i Sara machają z dołu.
-No, Cool dobrze gada, zwijamy się. To tego, powodzenia Armstrong. - Mike poklepał mnie pokrzepiająco po ramieniu i ledwie się obejrzałem, a razem z Trejem zniknęli z pokładu.
Sekundę później tulili swoje żony i więcej ich tego dnia nie widziałem. Zwłaszcza Treja.
-Panie Armstrong, kokpit będzie zamknięty i proszę nic nie dotykać, tak? - miła stewardessa po raz ostatni upewniła się, że na własną rękę nie poszukam jakiegoś 7/11 na dwóch tysiącach metrów. E, ona chyba nie wie, że jak byśmy się z chłopakami postarali, to byśmy znaleźli.
A zatem zostałem sam. I powiem Ci, Nieznajomy, że bycie zupełnie samym w swoim prywatnym samolocie ma pewną dużą zaletę - idziesz do kibla i nikt ci nie wali w drzwi trzy sekundy później. A tak na poważnie, to świetny pomysł na randkę, także, zakochani, wyskakujcie z kasy.
Zawsze myślałem, że sprzątanie samolotu to jak sprzątanie samochodu. Potem sobie przypomniałem, że ja sprzątam swój samochód tak rzadko, jak to tylko możliwe, a całe żarcie wysypane na podłogę i zapomniane przez Treja zostaje zjedzone przez moje pieski. Tu żadnych głodnych mordek nie było, więc byłem zdany tylko na zmiotkę i szufelkę, które wspaniałomyślnie zostawiła mi obsługa.
Plan był prosty, Nieznajomy. A takie są najtrudniejsze, bo przeprowadzanie skomplikowanych akcji w stylu porywanie Treja w worku Świętego Mikołaja rąbniętym ze szkoły Jakoba i przetransportowanie zakładnika na teren zamkniętego parku rozrywki to bułka z masłem. Robimy takie rzeczy przed śniadaniem (ale po kawie, no już bez przesady). Za to posprzątanie i udekorowanie swojego prywatnego samolotu na randkę z okazji trzydziestej rocznicy ślubu przerasta moją wyobraźnię i w ten oto sposób stoję ze zmiotką między jednym kiblem a drugim i debatuję sam ze sobą, czy lepiej zacząć od lewej strony, czy od prawej.
W końcu podczas około dziesięciogodzinnego lotu nie mogliśmy nabrudzić AŻ tak. Chyba. Z pewnym dystansem zabrałem się za zamiatanie, na wszelki wypadek na kolanach, żeby niczego nie przeoczyć. Czegoś bym posłuchał... Zabrakło tu radia, ha! Wreszcie mam argument ostateczny na naszą wcześniejszą debatę z chłopakami:
CZYTASZ
Beautiful People
FanfictionGreen Day Fanfiction* Ponad 35 lat wspólnego grania. Pewnie z tysiąc koncertów po drodze. I zawsze jedna, duża rodzina, której serca biją w rytm American Idiot. *trochę odbiega od prawdy, ale co tam, przecież po to są fanfiki ;)