... czyli o pięknych ludziach
Miejsce_ SoFi Stadium, CA
Czas_ 14 września 2024
*Strefa czasowa Green Day_ US Saviors Tour
Pamiętam, jak miałem z osiem lat i w okolicy był koncert jakiegoś zespołu, którego nazwy nie mogłem sobie przypomnieć. To był raczej średnio znany zespół, w każdym razie wychodzi na to, że się rozpadł i słuch po nim zaginął. Przeszedłem jednak krótki okres fascynacji tym zespołem, ponieważ pisali głównie o poczuciu wyobcowania i braku przynależności do niczego.
Gdybym w tamtym czasie zobaczył ich na żywo, być może nie spędziłbym pół roku zamknięty w schowku woźnego, żeby się schować. Albo wręcz przeciwnie, może wpełznąłbym tam z uśmiechem na ustach i kazałbym się wszystkim odpieprzyć.
Mając osiem lat czułem się po prostu tak, jakby świat pozbawiał mnie mojego bólu, rozumiesz, Nieznajomy? Gdybym poszedł na ten koncert, to tak, jakby cały świat przyznawał mi, że widzi mój problem. A że nie mogłem pójść, to moje ośmioletnie złamane serce odebrało to jako brak zgody świata na przeżywanie mojego bólu. Jako atak. Jako zakaz katharsis.
Grali co prawda w Nevadzie, ale bez przesady, to tylko taka dalsza okolica, nie koniec świata. Rodzice twierdzili jednak, że jestem za mały i nie mogę pojechać. Z dzisiejszej perspektywy myślę sobie, że na koncercie Van Halen cztery lata później dostałem ataku paniki, więc może rodzice mieli rację. Wtedy, jak dla mnie, nie mieli.
Odliczałem zatem minuty w domu, wiedząc, że podczas gdy ja gniję na swoim zadupiu, mój ówczesny ulubiony zespół (trochę naciągnięcie prawdy, po prostu bardzo utożsamiałem się z ich tekstami) bawi się w najlepsze i żyje na całego, jakieś sto kilometrów ode mnie.
Jak mnie to wtedy bolało. Z jakiegoś powodu, chociaż niby nic się nie stało, czułem się tak, jakby mi ktoś zabronił się dobrze bawić. Odebrał mi prawo do czegoś, co należało mi się w równym stopniu, co wszystkim innym. Jakby usadził mnie z powrotem na miejscu i wcisnął w rękę misia, chociaż usilnie próbowałem udowodnić, że byłem już wystarczająco duży. Wystarczająco na co? Jakieś trzynaście lat później wywalili mnie z Gilman. Napisałem parę piosenek i przyjęli mnie z powrotem. A ja wciąż czasami myślę o tym koncercie i stwierdzam, że nadal czuję się tak, jak Willy Wonka, gdy jego ojciec wrzucił halloweenowe cukierki do kominka. Opuszczony.
Siedziałem tamtej nocy na łóżku, nie mogąc zasnąć. Prawie słyszałem muzykę z Nevady, tak bardzo nie udało mi się wyrzucić z głowy myśli o koncercie. Nieważne, ile miałem lat. Dzisiaj zareagowałbym tak samo.
Dzisiaj w ogóle rzuciłbym wszystko w cholerę i po prostu uciekł z domu. Wymknąłbym się przez uchylone okno (no, na ośmiolatka jak znalazł, he he), gdyby ktoś mi zabronił iść i... Nie wiem, przecież mam samochód, kartę płatniczą i konto w internecie. Konto to nawet nie jedno, bo Mike sobie wymyślił, że założy całej naszej trójce profile na jakieś stronie z testami osobowości i teraz codziennie dostaję od niego wiadomości w stylu: Gdybyś był rodzajem kawy, byłbyś.... Wczoraj, na przykład, dowiedziałem się, że jestem espresso z kroplą śmietanki i cukrem. Mike argumentował to tym, że jestem mocny i konkretny (?), ale gdzieś w środku czai się delikatność i słodycz. Adie obiecała, że napisze to na ładnym papierze i oprawi mi na biurko.
Wracając, po prostu nie oglądałbym się na nikogo i przekroczyłbym granicę z Nevadą za własnym pozwoleniem. Teraz za dobrze wiem, ile zakaz wstępu na koncert kosztował mnie czterdzieści cztery lata temu. Jeszcze długo później żałowałem, że nie było mi dane zobaczyć ich na scenie. I wiesz co, Nieznajomy? Z powodu żalu do świata, który zamknął mi drzwi przed katharsis, nigdy więcej nie posłuchałem tego zespołu. Tracę na tym do dzisiaj, ale ciągle jakoś... nie mogę.
CZYTASZ
Beautiful People
FanfictionGreen Day Fanfiction* Ponad 35 lat wspólnego grania. Pewnie z tysiąc koncertów po drodze. I zawsze jedna, duża rodzina, której serca biją w rytm American Idiot. *trochę odbiega od prawdy, ale co tam, przecież po to są fanfiki ;)