𝘙𝘰𝘻𝘥𝘻𝘪𝘢ł 8

115 6 5
                                    

König nie miał wyboru poza zgodzeniem się na wytyczne Simona Riley'a. Chciał odmienić swoje życie, nawet jeśli liczyło to się z odbiciem brata Victora z rąk jego przełożonych.

Gdy Dhalia zauważyła, że Simon wychodzi razem z Königiem, od razu zerwała się z miejsca i wpadła mu w ramiona. Bardzo się o niego martwiła, ale widząc, że jest cały i zdrowy, poczuła ulgę. Austriaka rozczulił tamten widok, dlatego na jego twarzy zagościł mały uśmiech.

Natomiast Victor spojrzał oczekująco na dowódcę, a ten odchrząknął i założył ręce na biodra.

- Chodźcie ze mną, omówimy dalszy plan działania. - mruknął, kierując całą trójkę do swojego gabinetu.

Wszyscy usiedli przy masywnym, okrągłym stole.

- Jeśli chodzi o was - Simon skupił wzrok na Königu i Dhalii - Nie widzę sensu, żebyście wracali tam, skąd przyjechaliście. Skoro wróg dotarł do Miasta Kwitnącej Róży, równie dobrze zajął pobliskie tereny. Dlatego wolałbym was zostawić w siedzibie do czasu, aż skończymy przygotowania do akcji. Nie zmuszę was do tego, ale myślę, że to rozsądny pomysł.

- Victor. - wypowiedział imię chłopaka, który się spiął - Ze względu na to, że w okolicy robi się coraz bardziej niebezpiecznie, razem z Königiem wyruszycie do Wielkiej Brytanii, tam będzie na was czekał pułkownik Alejandro Vargas, z którym przeprowadzicie-

- A co ze mną? - przerwała Dhalia, a Victor sparaliżował ze strachu, bowiem nie można było przerywać dowódcy, kiedy mówił.

Simon przeszył ją morderczym wzrokiem i westchnął ciężko.

- Słucham?

- Ja też mogę się przydać. Potrafię opatrywać rany i udzielić pierwszej pomocy, na wypadek, gdyby coś się wydarzyło.

- To nie jest dobry pomy... - zaczął Victor, ale dowódca uciszył go gestem ręki.

- Potem zastanowię się nad taką opcją. - powiedział dość spokojnym tonem i kontynuował swoją wypowiedź. 

Kiedy nastał późny wieczór, Dhalia przebywała w swoim pokoju, który jej przydzielono. Nie potrafiła choć na chwilę się uspokoić. Napadły ją depresyjne myśli, że jej dom został zrównany z ziemią wraz z samochodem, a ukochane zwierzęta poginęły. Nie miała pojęcia, czy dożyje kolejnego dnia albo czy jej kraj jakimś cudem się podniesie. Szczególnie martwiła się o Königa, który zrzekł się swojego kraju pochodzenia na rzecz nowego życia.

Nagle do jej pokoju rozległo się ciche pukanie do drzwi. Otworzyła je, a przed nią stał König ubrany w czarną koszulkę i dresowe spodnie. Przypomniała sobie, że również powinna się przebrać.

- Nie przeszkadzam? Jest dość późno... I nie potrafię zasnąć.

- W porządku, wejdź... - zrobiła mu przejście i podeszła do okna, zakładając ręce na piersi.

Udał się za nią leniwym krokiem, także wpatrując się w widok za szybą.

- Boję się, König... - szepnęła - Boję się, co z nami będzie... Co będzie z tobą... Zaczynam mieć wyrzuty sumienia, że to ja cię w to wszystko wplątałam... Gdybym wiedziała, co planował Victor...

- To absolutnie nie jest twoja wina, słońce... - mruknął cicho, kładąc dłonie na jej ramionach - Dobrze wiedziałem, co chcę zrobić... A Victor nie wygląda na złego człowieka, może bardziej na... zdesperowanego. - przesunął delikatnie kosmyki jej włosów - Zależy mu na uratowanie brata... Nawet jeśli jego działania nie były zbyt mądre.

Odwróciła się w jego stronę i spojrzała mu w oczy, on zaś obdarzył ją ciepłym uśmiechem. Wtedy bardziej zwróciła uwagę na blizny, które miał na twarzy. Niepewnie dotknęła jego policzka, kciukiem dotykając zarys jego blizny.

König nachylił się nad nią, wtulony w jej dłoń. Dhalia zmieszała się przez to, jak blisko siebie byli. Jej zmartwienia w mgnieniu oka wyparowały.

- Przepięknie ci w rumieńcach... - wyszeptał, zakładając jej włosy za ucho. 

Ich serca biły jak szalone z emocji, które ich ogarnęły.

Dziewczyna stanęła na palcach i musnęła wargami bliznę przy kąciku ust Königa. To sprawiło, że całkowicie się przy niej rozpłynął.

- Dhalio, słońce...

Przysunęła się jeszcze bliżej, opierając swoje ciało o jego tors. König nieśmiało złączył ich usta, kładąc dłonie na jej biodrach, natomiast ona objęła jego kark i odwzajemniła pocałunek.

Ten moment był tak niesamowitym doświadczeniem, że Dhalia nie potrafiła wziąć porządnego wdechu. Pocałunek był subtelny i niewinny, jakby stali się na nowo nastolatkami, którzy pierwszy raz przeżywali takie doznania. 

Zakochali się w sobie i nie widzieli przyszłości bez siebie. 

- Więc jednak nas zdradził? - kapitan Ridgeback siedział przy swoim biurku, stukając mocno długopisem o blat. - Nawet mnie to nie zaskakuje, od jakiegoś czasu zachowywał się podejrzanie.

 Gwałtownie rzucił długopisem o podłogę i zdenerwowany wstał z krzesła.

- Ale nie pozwolę mu tak łatwo uciec, o nie. - warknął, zgrzytając zębami - Znajdź go, Horangi. Znajdź go i przywlecz do mnie, tylko żywego. 

Horangi stał nieruchomo niczym posąg i uważnie go wysłuchiwał. Nie podobał mu się fakt, że musiał dorwać akurat Königa. Wiedział, do czego był zdolny kapitan Ridgeback, wobec tego nie chciał wykonywać przydzielonego mu zadania.

- Tak, kapitanie. - zasalutował.

𝘔𝘺 𝘍𝘰𝘦'𝘴 𝘓𝘰𝘷𝘦 | König |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz