𝘙𝘰𝘻𝘥𝘻𝘪𝘢ł 9

82 4 0
                                    

Simon Riley pozwolił Dhalii wziąć udział w misji, więc tak jak zapowiedział, cała trójka wyjechała do bazy w Wielkiej Brytanii, która znajdowała się we wsi Croughton. Pogoda była tam całkowicie inna, niż w ich rodowitym kraju. Przeważały tam chłodne i deszczowe dni, ale dodawało to tylko większego uroku.

Na lotnisku przywitał ich pułkownik Alejandro Vargas, a przy jego boku stał niejaki Rodolfo Parra, znany pod pseudonimem Rudy.

- Misja nie jest łatwa, jest bardziej skomplikowana, niż wam się wydaje. - Alejandro zaprowadził wszystkich do dużego namiotu i stanął nad rozłożoną mapą na stole - Szwaby dobrze wiedzą, że Christopher jest jednym z najlepszych ludzi Organizacji Podziemnej i są pewni, że będziemy chcieli go odbić.

- Jak długo jest tam przetrzymywany? - zapytała Dhalia.

- Trzy tygodnie. - mruknął Rudy - Przez trzy tygodnie jest katowany. Nie wiadomo nawet, czy żyje.

Na te słowa Victor drgnął niespokojnie, zaciskając zęby. Dhalia dotknęła jego nadgarstek, mając nadzieję, że jakoś mu to pomoże.

Alejandro zauważając zmianę zachowania chłopaka, zwrócił się do niego:

- Victor, jestem świadomy tego, że bardzo zależy ci na odzyskaniu brata, ale nie będziesz działał bezpośrednio w akcji, tym zajmie się König. Jeśli teraz tobą targają silne emocje, nie wyobrażam sobie, jakie to może być później problematyczne.

- Ale pułkowniku, to jest mój brat! MÓJ BRAT! - Victor uniósł głos, dając upust emocjom, które w sobie dusił - Odkąd zaginął, nie śpię po nocach, nic nie przechodzi mi przez gardło, tylko ciągle myślę o tym, jaką krzywdę mu wyrządzają! Mam wrażenie, jakbym miał zaraz paść na zawał ze stresu, który nieustannie odczuwam! Nikt nie wie co się dzieje w mojej głowie, nikt nie wie, przez co ja od długiego czasu przechodzę! NIKT!

Wziął jeden głęboki wdech, jego klatka piersiowa poruszała się nierównomiernie, a zęby mocno zacisnął. Wszystkie oczy były skierowane na jego osobę. Nastała głucha cisza, a pułkownik Alejandro tylko mu się przyglądał z poważną miną. Nawet na twarzy Rodolfo ukazało się zaskoczenie.

Victor jakby oprzytomniał i odchrząknął, odwracając głowę. Bez słowa odsłonił kotarę i wyszedł z namiotu. Wiedział, że nawalił, dlatego poszedł poszukać miejsca, w którym mógł zostać sam i się uspokoić. Znalazł pusty hangar i usiadł bezradnie na drewnianej skrzynce, wzdychając ciężko i pocierając dłońmi swoją twarz.

Niestety Victor i Christopher wychowywali się bez rodziców. Ze względu na komplikacje, ich matka zmarła przy drugim porodzie, a parę lat później ojciec uległ tragicznemu wypadkowi. Wydarzyło to się w dniu, kiedy bracia mieli sześć i dziesięć lat. Ojciec wyjechał do miasta jak co dzień. Starszy pan kierował bryczką, nagle ktoś strzelił z broni, koń wystraszył się i stanął dęba, po czym rozjuszony poturbował mężczyznę. Wszystko stało się nagle i szybko. A ich tata już nie wstał.

Dlatego dziadkowie postanowili, że zapewnią im beztroskie dzieciństwo.

Jakim cudem nie widzisz, że to słoń? - prychnął dziesięcioletni Victor, leżąc z bratem na polanie i obserwując chmury.

- Dla mnie wygląda jak kura. - Christopher wzruszył ramionami, trzymając w ustach źdźbło trawy.

- Chyba muszę powiedzieć dziadkowi, żeby kupił ci okulary, bo jesteś ślepy.

 Oboje spojrzeli na siebie i wybuchli śmiechem. Victor założył ręce za głowę i wpatrywał się w niebo jak zahipnotyzowany.

- Chris?

𝘔𝘺 𝘍𝘰𝘦'𝘴 𝘓𝘰𝘷𝘦 | König |Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz