Rozdział II

40 9 3
                                    

Powoli wskazówka na zegarku zwiastowała piętnastominutowe spóźnienie Zgudy, co było dużym szokiem, bo ten dziad jeszcze nigdy się nie spóźnił.

Szkoda, że w liceum nie ma czegoś takiego, jak kwadrans akademicki, bo już za chwilę mogłabym zapierdzielać do Żabki po cokolwiek do jedzenia.

- Ten chuj w końcu raczy się tu zjawić? – syknęła poddenerwowana Olga.

- Oby nie, mam serdecznie dość tego jego durnego uśmieszku, mówiącego, że jest panem i władcą naszego życia do końca, jebanej, nauki w tym cyrku – wtrącił, siedzący zaraz za mną, Antoni.

- Popieram, niech wcale nie przychodzi – dodałam, uśmiechając się do chłopaka.

Drzwi od naszej sali uchyliły się po kilku minutach, a słodki powiew perfum wtargnął do dusznego pomieszczenia.

- Otwórzcie tu okna, bo się zaczadzicie – oznajmiła pani Wirska, która wyglądała wyjątkowo pięknie.

Ubrała zieloną, przylegającą sukienkę, a na to narzuciła czarną ramoneskę.

- Wasz nauczyciel musiał pilnie wyjść, a ja dopiero dowiedziałam się o zastępstwie, stąd to spóźnienie – wytłumaczyła, siadając za biurkiem.

Uśmiechnęłam się do niej, widząc lekkie zagubienie nową salą. Pewnie nigdy jej tu nie było, w końcu w tej sali lekcje ma praktycznie tylko Zguda. Broni jej, jak swojego dziecka, albo i lepiej.

Niespodziewanie nauczycielka odwzajemniła uśmiech, mocno mnie tym zaskakując. Speszyłam się i wbiłam wzrok w zeszyt przed sobą.

- A ona co się tu tak lampi? – wyszeptała mi do ucha sąsiadka z ławki.

Nie odważyłam się unieść wzroku, przestraszona tym, co mogę zobaczyć w oczach anglistki.

- Kora – szturchnęła mnie przyjaciółka.

- Co? – wypaliłam, patrząc na nią nagle.

- No zobacz, zapatrzyła się na ciebie – dodała półszeptem, dyskretnie wskazując kobietę.

Przełknęłam z trudem ślinę i powoli przeniosłam wzrok wprost na oczy pięknej blondynki.

Ponownie się do mnie uśmiechnęła i tym razem to ja odwzajemniłam się tym samym.

- Kora? Żyjesz tam? – dobiegł mnie uprzejmy głos mojego polonisty.

- Tak, tak, przepraszam, zamyśliłam się – szybko powiedziałam, rozglądając się po... korytarzu?

A kiedy my w ogóle zdążyliśmy wyjść z sali?

- Jak zawsze z głową w chmurach – skwitował pan Radzki.

Tomasz Radzki to jeden z tych nauczycieli, dla których najważniejszy jest człowiek, a nie stopnie w nauce.

Gość, który był mi bardziej, jak ojciec niż jak nauczyciel. Chociaż jest o wiele młodszy niż mój tata.

Aż się uśmiechnęłam na tę myśl.

- I co cię tak cieszy, Koralewska? – spytał, śmiejąc się pod nosem.

- Zastanawiam się, czy miał pan po nas drugą tak wspaniałą klasę – odparłam, uśmiechając się szeroko.

- Daj spokój, ta tutaj do pięt wam nie dorasta – mruknął, patrząc na drzwi.

- My też z początku nieźle dawaliśmy panu popalić – wtrąciła słusznie Olga.

Wymieniliśmy jeszcze ze sobą kilka zdań, pożegnaliśmy się uściskami i poszłyśmy dalej w poszukiwaniach naszych ulubionych nauczycieli.

We will rememberOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz