Rozdział 3. James

3.2K 340 189
                                    

Hej wszystkim!
Cieszę się, że znowu się tak wirtualnie spotykamy :) 

W końcu nadeszła pora, aby udowodnić, kto tak naprawdę będzie rządzić w tym związku... Jesteście gotowi?

Jak to się mówi: show must go on. Zaczynajmy. 

Stoję przy mównicy, otoczony dziesiątkami dziennikarzy złaknionych informacji. Do tej pory nie znali prawdziwego powodu, dla którego w ogóle zwołałem konferencję prasową. Ani dlaczego zrobiłem to akurat we wtorek, tuż przed południem, kiedy to organizowane są najważniejsze briefingi w kraju.

Wiem za to, z jakim nastawieniem wchodzili do tej sali. Czego się spodziewali i o czym szeptali między sobą, nim wszedłem na podest. Oczekiwali deklaracji o rezygnacji ze startu w wyborach i przekazania poparcia Andrew Hawkinsowi. W końcu jestem ostatnim, który tego nie zrobił.

A później nagle zamilkli, gdy u mojego boku stanęła Lainey. Mógłbym przysiąc, że dokładnie zarejestrowałem moment, w którym ją dostrzegli, zauroczeni jej pięknem. Ma na sobie beżowy komplet garniturowy, podkreślający wcięcie w talii i eksponujący niesamowite atuty. Sam, gdybym tylko nie stał do niej tyłem, najprawdopodobniej oślepłym od ciągłego zerkania w jej stronę i rozszerzania oczu w zachwycie.

Jest zjawiskowo piękna, niczym Wenus – najjaśniejsza planeta we wszechświecie.

– Stany Zjednoczone były świadkami wielu nadzwyczajnych sytuacji. W swojej historii odnotowaliśmy zdarzenia, które na stałe wpisały się w naszą pamięć i tożsamość narodową. Niektóre z nich rozpamiętujemy ze wzruszeniem, do innych... – zawieszam głos, budując napięcie – cóż, delikatnie mówiąc wracamy z niechęcią.

Sam mógłbym wymienić takich co najmniej piętnaście.

– Jestem jednak przekonany, że to, co obecnie dzieje się w mojej kampanii, będziemy w przyszłości rozpatrywać wyłącznie w tej pierwszej kategorii.

Ciche szepty podnoszą się wśród reporterów, a flesze zaczynają błyskać z nieco większą zaciętością. Każdy, kto tylko przebywa w tej sali, zdaje sobie sprawę, że za moment wydarzy się coś wielkiego. Coś, czego z pewnością nie przewidzieli. I tylko nieliczni z nich zaczynają powoli domyślać się prawdy.

– Znakomita większość kandydatów ubiegających się o fotel prezydenta naszego kraju miała u swojego boku małżonkę. Ci zaś, którzy jej nie posiadali, mogli liczyć na wsparcie najbliższych kobiet – swoich matek lub sióstr. Z tej szansy skorzystał między innymi James Buchanan. – Pozwalam sobie na niewielki uśmiech rozładowujący atmosferę. – Nie chcę snuć żadnych teorii, ale zdaje mi się, że nasze imię może być przeklęte w tej kwestii.

Niektórzy parskają cichym śmiechem, doceniając niewinny żart. Powiedziałem go bardziej dla siebie, by dodać odrobinę otuchy, ale doceniam zbieżne poczucie humoru. Może to właśnie jest metoda na niewygodne pytania, które z pewnością niedługo się pojawią?

– Poprosiłem więc o towarzyszenie mi w czasie kampanii, a także później, jeśli zostanę wybrany na urząd Prezydenta, kobietę, którą osobiście od lat szanuję i podziwiam. – Mrużę oczy, nie mogąc wytrzymać natężenia jasnych rozbłysków. Ledwo słyszę własne myśli, zakłócane przez poruszenie wywołane na widowni. – Szanowni państwo, Lainey Walker, bo o niej mowa, od blisko piętnastu lat działa w lokalnym samorządzie, dbając o sprawy tych, którzy niejednokrotnie nie są słuchani. Gdy przyjrzycie się jej życiorysowi, co wierzę, że za chwilę zrobicie, dostrzeżecie liczne inicjatywy społeczne realnie wpływające na funkcjonowanie Charlottesville, rodzinnego miasta położonego niedaleko Waszyngtonu.

Miasta, które okazało się moim zbawieniem. Miasta będącego świadkiem jednej z najpiękniejszych rzeczy w całym moim życiu – związku z kobietą stanowiącą mój drogowskaz. A przynajmniej do momentu, aż nie postanowiłem zjechać z trasy, ignorując wszelkie znaki stopu.

Pocałunki w Białym DomuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz