Rozdział 11. Lainey

3.8K 305 140
                                    


Hej wszystkim!

Na dobry początek dnia, przedstawiam Wam scenę z małą zabawą Lainey... A może to ktoś inny skorzystał z prawdziwej okazji? 😏 

Mam nadzieję, że będziecie się tak dobrze bawić, jak ja podczas pisania tego rozdziału (w końcu 4k słów do czegoś zobowiązuje).

Cudnej lektury!


Muzyka nieustannie dudni mi w uszach, przepełniając ciało niespotykaną od dawna energią. Dziwię się, że wciąż ją słyszę. Mimo że od godziny jestem w drodze do mieszkania Jamesa, to i tak czuję się zdecydowanie lepiej niż chociażby wczoraj, gdy przytykałam do twarzy poduszkę, próbując zatamować potok łez.

To był jeden z tych wieczorów, podczas których kompletnie sobie nie radziłam. Przypaliłam kolację, nie napisałam przemówienia na poniedziałkowe wystąpienie, praktycznie z nikim nie rozmawiałam, a na dodatek z portfela wypadło mi zdjęcie mamy. Zauważyłam to dopiero po kilku godzinach, a przez cały ten czas leżało przy nóżce od nocnej szafki. Sprawiało wrażenie zapomnianego, choć przecież nie ma dnia, bym o nim nie myślała...

Bym o niej nie myślała.

Teraz jednak skupiam całą swoją uwagę na tym, by cicho przekręcić kluczyk w drzwiach. Jest środek nocy, w całej kamienicy mieszkańcy już dawno poszli do łóżek i tylko nasza dwójka rozbija się na klatce schodowej.

W końcu zamek puszcza, pozwalając nam wejść do środka. Nie wiem, jakim cudem, ale w tym samym momencie wpadamy na wieszak wiszący tuż obok, zrzucając z niego moją torebkę.

– Cicho – syczę. – Obudzisz go.

– Daj spokój, przecież nic nie słyszy. Śpi jak zabity.

Podnoszę przedmiot, odwieszając go na miejsce. Całe szczęście, że suwak nie puścił, bo w przeciwnym wypadku musiałabym wszystko zbierać z podłogi.

– Prowadź, moja wspaniała prezydentko. – Słyszę tuż koło ucha, a oddech przesiąknięty alkoholem drażni mi nozdrza.

– Nie będę prezydentką.

– Rzeczniczko szczerości? Ambasadorko miłości? – Wypowiadając ostatnie słowo nieznacznie czka. – Tak lepiej?

Mamroczę ciche zaprzeczenie, nie mając zamiaru angażować się w tego typu przepychanki.

Prowadzę nas do sypialni, kątem oka próbując dostrzec, czy w pokoju obok pali się jakieś światło. Na całe szczęście jest w nim ciemno, więc ryzyko niezręcznego spotkania Jamesa w korytarzu spada właściwie do zera. Przynajmniej tyle, ale wciąż nie mogę mieć pewności, czy rano nie zacznie czegoś podejrzewać. Musimy być więc tak cicho, jak tylko się da, co wcale nie jest takie łatwe.

– Naprawdę trzeba było wynająć jakiś pokój – stwierdzam, zamykając za nami drzwi.

– Tu mi – czka – naprawdę – czka – dobrze.

Z łoskotem opada na łóżko, zrzucając jednocześnie poduszkę.

– Chryste, jak cudownie. – Zasłana rano pościel, pod wpływem chaotycznych ruchów przeistacza się w plątaninę kołdry, poduszek i prześcieradła. – Chodź Lainey, zmieścimy się.

Ciepło dłoni owijającej się wokół mojego nadgarstka działa na mnie pobudzająco. Tak dawno go nie czułam, że praktycznie zapomniałam, jakie to przyjemne mieć u boku kogoś, dla kogo jestem ważna.

Zsuwam z nóg wysokie, czarne szpilki, a następnie kładę się obok. Rude włosy rozsypują się po mojej piersi, a wydychane nosem powietrze łaskocze delikatnie w przegub, gdy odgarniam kosmyki z wtulającej się w brzuch twarzy.

Pocałunki w Białym DomuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz