Rozdział V

187 20 64
                                    

Życie znów wkroczyło na spokojne tory. Tydzień Targów zbliżał się wielkimi krokami. Zostały nam dwa dni na uzbieranie odpowiedniej ilości artykułów, które później sprzedamy.

Ja dalej zbierałem owoce. Gdy wieczorami kładłem się spać, śniły mi się jabłka, które tańczyły z gruszkami. Chwilami zaczynałem wyobrażać sobie, że ja sam tańczę razem z nimi.

Pamiętam, że jeden dzień po incydencie ze smokiem całą dobę był dzień. Księżyc się nie pojawił, co zapewne było spowodowane tym, że Arion lub ten Riccardo nie chcieli wypuścić z zamku Victora.

"Rafael", który miał kontrolować dźwięk, tak naprawdę nazywał się Riccardo. Dowiedziałem się tego od Sola, którego oświeciło gdy wspomniałem mu o imieniu, które usłyszałem od Victora. Jego pamięć do imion rzeczywiście szwankowała.

Jego ogólna pamięć szwankowała. Jednego dnia zapomniał obudzić słońce, przez co wschód był dopiero o dwunastej. Innego pomylił drogę do zamku i znowu nie pojawił się na szkoleniu. Cieszę się, że nie byłem na jego miejscu, bo gniew Jade był rzeczywiście ogromny. Martwiłem się o niego. Ostatnio zaczął też coraz mniej wychodzić ze swojej chaty, dlatego praktycznie się nie widywaliśmy.

Okropnie nudziłem się bez Sola. Nikt nie wrzeszczał mi do ucha, nikt nie skakał tuż obok. Było strasznie cicho.

Dopiero następnego dnia udało mi się zebrać wszystkie owoce. Dziś miałem wolny dzień. Tak bardzo potrzebowałem takiego dnia...

Postanowiłem pójść do Sola. Chciałem też załatwić sobie jakieś buty, bo chodzdnie po kamieniach powoli zaczynało dawać się we znaki.

Zabrałem z kuchni dzbanek z sokiem jabłkowym, którym chciałem podzielić się z przyjacielem. Był to najlepszy sok jaki w życiu piłem. Byłem prawie pewny, że owoce, z których został stworzony były magiczne.

Zatrzasnąłem drzwi i pobiegłem znajomą ścieżką. Spojrzałem na swoje odbicie w fontannie i skręciłem w prawo. Potem było już z górki i to dosłownie. Chata Sola była największa tutaj i nie dziwiło mnie to. Zauważyłem jednak coś czego wcześniej nie było, a mianowicie dwóch ludzi, którzy stali przy drzwiach i skutecznie blokowali wejście do środka.

Zatrzymałem się gwałtownie jakieś pół matra przed nimi i zmierzyłem ich wzrokiem od stóp do głów zaskoczony. Sol załatwił sobie ochroniarzy? W sumie tak wyglądali, gdy ubrani byli w zbroje i długie peleryny. Jeden miał złotą, a drugi lawendową. Obie połyskiwały w świetle słonecznym jak drogocenne kamienie.

Nie ruszyli się ani milimetr na mój widok. Patrzyli jedynie przed siebie, jednak byłem pewien, że jednocześnie mieli oko na chatę. Chciałem się przywitać, bądź zapytać o co tutaj chodzi, ale ktoś ze środka mnie wyprzedził.

Usłyszałem huk jakby niszczonych mebli, spokojne słowa jakiejś dziewczyny i jeszcze więcej huków. Ktoś ze środka darł się wniebogłosy. I obawiałem się, że tym kimś był właśnie Sol.

Drgnąłem przerażony. Ktoś chyba obdzierał go ze skóry! Innego powodu tych krzyków nie widziałem. Chciałem biec i mu pomóc, ale... Wrzaski ucichły. Słyszałem teraz tylko płacz.

- Co tam się dzieję!? - krzyknąłem w stronę rycerza ze złotą peleryną, ponieważ sądziłem, że on będzie wiedział więcej o Solu.

- To naturalna reakcja. Spokojnie, nie pozwolilibyśmy by paniczowi coś się stało. - odparł tak, jakby powtarzał tą kwestię wielokrotnie.

- Ale on płacze!

- To naturalna reakcja na to co właśnie dzieję się w środku. Proszę odejść i przyjść, gdy terapia zostanie zakończona. - powiedział i sięgnął do pasa, przy którym ujrzałem połyskujący miecz.

Po drugiej stronie lustra || Inazuma Eleven GoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz