Lubię patrzeć na ładnych ludzi

12 2 0
                                    



TŌRU

Nowy Jork, USA

– O nie... – jęknęła.

– O tak – wymamrotałem z niezapalonym papierosem między zębami, wykładając ostatni meldunek z czarnych trójek i tym samym kończąc rundę.

– Nie... – Rzuciła na dywan trzymane w ręku karty i zaplotła ramiona na piersiach. – To miało być łatwe zwycięstwo... Jakim cudem... Mówiłeś, że już nie umiesz w to grać!

Ze złością pociągnęła łyk wina z butelki, patrząc na mnie z niebezpiecznym błyskiem w oku. Otarła usta wierzchem dłoni.

– O co ci chodzi? Przecież to było łatwe zwycięstwo – przyznałem, za co tym razem oberwałem poduszką w twarz.

– Oszukiwałeś, mendo! Na pewno oszukiwałeś!

Popukałem się palcem w czoło.

– Naucz się przegrywać z godnością, kobieto. Po prostu szczęście mi dopisywało – przedrzeźniałem ją. – Zgodnie z umową: wygrany idzie się kąpać, przegrany zmywa brudne gary.

Nadęła policzki, a usta złożyła w ciup.

Zaśmiałem się i wyjąwszy papierosa z ust, pochyliłem się, by cmoknąć ją w czoło.

– Ale ja jestem gościem... – zaczęła słabo.

– No jesteś, dlatego chcąc nie chcąc, muszę uszanować twoje prawo do nagrody. Uwierz, że serce mi się kraje, ale mimo wszystko głęboko wierzę, że batalia ze zmywakiem pójdzie ci lepiej niż kanasta. – Przyłożyłem dłoń do serca. – W szafce obok zlewu masz nowe gąbeczki – zagruchałem.

Fuknęła, odwróciła ostentacyjnie głowę w bok oraz wystawiła środkowy palec.

Zaśmiałem się cicho pod nosem i dźwignąwszy się z podłogi, poczłapałem do łazienki. Tam stanąłem przed lustrem, przechylając głowę na boki, aż usłyszałem nieprzyjemne strzyknięcie w karku. Ziewnąłem, a następnie wyszczerzyłem się do odbicia i zanotowałem w pamięci, że w najbliższym czasie powinienem się udać na kolejne wybielanie zębów.

– Palisz za dużo fajek, Tōru... – mruknąłem do siebie, obracając w dłoniach papierosa, którego potem ułożyłem w stojącej przy wannie popielniczce.

Zrzuciłem ubrania, zostawiając je tam, gdzie upadły, i odkręciwszy gorącą wodę, wszedłem pod strumień. Starannie wyszorowałem każdy skrawek skóry, a gdy skończyłem wstępne mycie, zatkałem odpływ, żeby napełnić balię. Ledwo zdążyłem się jednak zanurzyć, do łazienki bez pukania wparowała Veónica.

– No, kobieto, no! – krzyknąłem, wyrzucając ręce w górę. – Nie wiesz, co znaczy słowo prywatność?!

– Nie drzyj się! Jezu... Wiem, co to znaczy, ale w sytuacjach podbramkowych wiedza wyparowuje mi z głowy. Na pewno też tak kiedyś miałeś. Muszę się wysikać.

Zapowietrzyłem się.

– Teraz?

– Tak, teraz. Gdybyś tak długo nie rozmiękał w wannie, to obeszłoby się bez scen. – Podparła się pod boki. – A tak zostałam zmuszona do ostateczności. Że też jeszcze się nie rozpuściłeś... – Pokręciła głową z niedowierzaniem.

Fuknąłem.

– Dopiero co do niej wszedłem! – obruszyłem się.

Przewróciła oczami, po czym bezwstydnie ściągnęła spodnie i usiadła na muszli klozetowej. Łokcie oparła o kolana i spojrzawszy na mnie, parsknęła śmiechem.

ZapomnijmyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz