Rozdział X

66 10 52
                                    

Wepchnął białą wymagającą po tej harówce odświeżenia koszulkę do szafki poczym zatrzasnął ją z charakterystycznym trzaskiem. Nie dalej jak od kilku tygodni Sunghoon i Riki postanowili do swego i tak już nabitego planu zajęć dopisać łucznictwo. Z niewyjaśnionych powodów bycie precyzyjnym do bólu przychodziło młodszemu z dużo większym trudem niż Parkowi, ale nie był też fatalny. Ich umiejętności były raczej porównywalne i wyjątkowo nie pragnęli zawzięcie rywalizować między sobą.

Byli absolutnie sami w szatni, co z reguły cieszyło Nishimurę, jednakże może teraz wolałby, by ktoś tu był bo może Sunghoon nie zdecydowałby się na słowa, które chwilę później powiedział.

— Co to jest? — syknął ciętym niczym brzytwa głosem, który siekał go od środka swą chłodnością.

Park spostrzegł coś na jego szyi. Nawet nie coś, a dokładnie dwa równo rozstawione krwiste ślady. Chciałby się mylić, ale takie coś miało jedno wytłumaczenie. Sięgnął dłonią w jego stronę odgarniając kosmyki jego włosów i tak nie skrywały dokładnie ran. Młodszy niemalże od razu odtrącił jego rękę spoglądając na jego z oburzeniem. Zasłonił miejsce swoją dłonią poczym nieco się sprzeszył. Tamten skrzyżował ręce na wysokości klatki piersiowej cały czas oczekując odpowiedzi na swoje ówczesne pytania niczym nauczyciel wywołujący do tablicy.

— To jakiś owad... — mruknął sam zdając sobie sprawę jak fatalnie to brzmi i sam by nie uwierzył swoim słowom gdyby jest usłyszał z czyichkolwiek ust.

— Jesteś fatalnym kłamcą — dalej patrzył z tą samą pogardą co i wcześniej. Nie furstrował go sam Riki, to nieszczęsne ugryzienie tylko fakt, że ten próbuje się przed nim wszystkiego wyprzeć, czyż to nie żałosne? — I kłamiesz tuż przed wampirem, czy ty jesteś poważny?

— Jak tak doskonale wiesz, to po co się pytasz! — jednym bardziej zwinnym ruchem chwycił za swoją torbę i prawdopodobnie następnym było by pchnięcie drzwi (z raczej jasnych powodów atmosfera tu stała się tak duszna, że można było ją kroić nożem) i skuteczne wydostanie się stąd, gdyby nie znów uniemożliwający mu to zrobić Sunghoon. Szarpnął go za ramię, na co ten wykonał obrót na pięcie modląc się by nie zatracić równowagi.

— Do rzeczy — odetchnął ciężko na ani sekundę nie spuszczając z niego wzroku do tego stopnia, że Riki zaczął się zastanawiać kiedy zapomni mrugać — Kto ci to zrobił?

—  Nie interesuj się tym! — jęknął obserwując pomieszczenie wzrokiem jakby szukał cały czas ucieczki z tego miejsca choćby miało to byś wyfrunięcie przez sufit czy przetopienie się przez ściany. Brzmi jak absurd, również nim było lecz ten uporczywy wzrok Parka miażdżył mu wnętrzości, a cały czas ciążąca na ramieniu jego ręką zdawała się mu wypalać skórę.

— Riki, uspokój się — powiedział wyjątkowo opanowanym głosem, był on stosunkowo delikatny jak na niego — Ja nie jestem na ciebie zły. Tylko chcę wiedzieć kto ci to zrobił, bo to jest bardzo nierozważne... — młodszy wybałuszył nieco oczy.

Nieroważne? Obaj byli świadomi tego co robią. Nie byli dziećmi podkładającymi dłoni pod ogień dziwiąc się dlaczego jest ciepły. To była absolutnie trzeźwa decyzją. Sunoo spełnił tylko jego prośbę, samemu też nie robiąc tego za karę. Choć właściwie czy to coś między nimi zmieniło? Albo dopiero zmieni? Przełknął ciężko ślinę. Zastanowił by się nad tym dłużej gdyby nie Park stojący niczym kat nad jego duszą. Mimowolnie podrapał się po szyi (stało to się już odruchem przy wszystkich krępujących sytuacjach), na co ten tylko odciągnął jego dłoń niezbyt zgrabnym ruchem.

— Będzie cię bardziej piekło — puścił jego nadgarstek poczym zwrócił się w stronę szafki zawzięcie czegoś szukając znów wyciągając tą koszulkę, którą to wcześnie wepchnął w jej odmęty. Nishimura doskonale wiedział, że zwianie stąd to najgorsza decyzja jaką może dokonać — Znajdę coś na to — wskazał na jego ranę, którą ten postanowił się według jego rady zostawić w świętym spokoju — szybciej zniknie, nie próbuj nawet tego drapać.

Touché! || SunkiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz