⸺ 32 ⸺

121 19 33
                                    

„Po powrocie"

*** 

W gardle zebrał mi się wyraźny smak goryczy, a oczy zasnuły się niewylanymi łzami. W lewym uchu wyraźnie słyszałam miarowe bicie własnego serca, w prawym zaś przyprawiającą mnie o zgrzytanie zębami piorunującą ciszę, czasem przerywaną nieznośnym piskiem. Miałam wrażenie jak gdyby na moich powiekach osiadła tona piasku, a do kończyn przypięto okrutnie ciężkie ciężary. Doskonale wiedziałam, że zmęczenie po czasie mogło zamienić się w paskudną chorobę, która wykańczała polowi, bezlitośnie w towarzystwie kuszących szeptów doprowadzała wreszcie do szaleństwa.

Jednakże nie byłam szalona. Nie, jeszcze nie.

— Uważaj — wymamrotałam niemal nieprzytomnie. Ułożyłam dłoń na brzegu wanny, zanim Hanji rozbiła sobie o niego głowę i skrzywiłam się, kiedy z impetem uderzyła w moją rękę. — Tylko nie śpij — poleciłam cicho.

Poprawiłam rękawy podwiniętej koszuli i przemyłam ręce w chłodnej wodzie. Hanji spojrzała na mnie półprzytomnie, gdy ostrożnie sięgnęłam do przekrwionego opatrunku na jej oku.

— Nie rozumiem — wychrypiała w końcu. Spojrzałam na ubytek jej oka i musiałam zaczerpnąć więcej powietrza. Dopiero po tym, przełamując wewnętrzny opór, przystąpiłam do oczyszczenia rany. — Jak mamy sobie bez nich poradzić? Co mam począć bez Erwina i Moblita?

Zacisnęłam wargi, kciukiem starłam resztkę krwi z jej policzka. Niemal widziałam, jak to ciężkie brzemię osiada na jej ramionach, z lubością rozsiada się tam wygodnie i powoli zaczyna obłapywać jej szyję, by utrudnić Hanji oddychanie.

— Losy ludzkości praktycznie leżą mi w dłoniach, co jeśli wszystkich zawiodę?

Byłam bezsilna, bo nie mogłam odpędzić ani tego, ani poczucia winy, które zaś rozgościło się w jej sercu już dawno temu i kwitło w najlepsze karmione kolejnymi drażniącymi porażkami oraz potknięciami. Chciałabym po prostu objąć Hanji ramionami i wierzyć, że to zatrzyma cienie z dala, ale one już tam były.

Wplotłam dłonie w potargane włosy, spieniłam szampon, wypłukując z nich popiół, kamyki, a także zaschniętą krew.

— Mnie nigdy nie zawiodłaś i nie zawiedziesz — wyszeptałam po chwili. Z całych sił postarałam się, by mój głos niósł ze sobą, chociaż odrobinę kojącej nuty. Wyciągnęłam dłonie z włosów Hanji, by wetrzeć pianę w jej kark, barki i obojczyki.

— Lecz teraz świat nie kończy się tutaj — zaprzeczyła z nagłością cierpkim tonem. — Za morzem znajduje się Mare, ludzie zsyłają tu ludzi, a potem tworzą z nich bezmyślne bestie, które pożerały naszych towarzyszy, żołnierzy, przyjaciół, a my ich zabijamy... czy powinniśmy traktować to jako miłosierdzie?

Drgnęłam niespokojnie po usłyszeniu tego słowa. Miłosierdzie. Brzmiało miękko, spokojnie prawie litościwe, ale wypowiadane na głos pozostawiało kwaśne wrażenie w ustach.

Tytani byli ludźmi. Człowiek z krwi i kości, uwięziony w odrażającym ciele stworzonym do siania chaosu.

Czy zabiłam Neusa z miłosierdzia? Nie chciałam, aby dłużej się męczył, czułam litość wobec konia, gdy sięgałam po ostrze. Gdy zwisałam nad karkiem tytana, nie czułam litości. Czułam wściekłość, nie raz satysfakcję, kiedy kolejne wielkie cielsko padało na ziemię w kałużę pary. Nie poczułam tego także po tym, jak dowiedziałam się, że w karakach byli ludzie. Uznałam to za morderstwo z konieczności, z zemsty, tak samo, jak Garsona.

— Nie — odpowiedziałam mrukliwie. — Tym ludziom zapewne można by zwrócić normalne życie, jednak nie znamy na to sposobu. A skoro stwarzają zagrożenie... zabijamy z konieczności, zabij, bądź patrz, jak twoi bliscy giną.

The Strongest Soldier | Levi AckermannOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz