⸺ 40 ⸺

71 14 28
                                    

„Początek zniszczenia świata"

***

Mare nie było brzydkie ani odrzucające tak, jak pragnęłam, żeby było. Ludzie tutaj byli najzwyczajniejszymi ludźmi z zupełnie zwykłymi sprawami i problemami. Tak samo na Paradis, tak w Mare życie toczyło się powoli, prawie nudno, gdyby nie fakt wojny, która wisiała w powietrzu, przemykając krętymi zaułkami z wiatrem, aby wpaść ludziom do ust z niepoukładanymi słowami.

Ludzie łykali plotki i przekonania innych zastraszająco szybko i łatwo, a to, co usłyszałam o Paradis tego wieczoru, sprawiało, że wściekłość we mnie rozgorzała.

— Brakuje, żeby doczepili nam ogony, a w ręce wepchnęli widły — wymruczałam pod nosem, ciaśniej naciągając na ramiona marynarkę Levia. Mógł się na mnie obrażać, ale ciche parsknięcie uznałam za rozbawione i przypisałam na swoją korzyść.

Poszukiwania Erena i reszty nie okazały się wcale aż tak łatwym zadaniem, jak początkowo założyliśmy. Mimo to, gdy przechadzaliśmy się tymi ulicami po rozdzieleniu się z Hanji i Onyankoponem, wreszcie zupełnie sami, nie czułam pośpiechu. Nie było strachu, że za moment ktoś wparuje do pokoju, czy za wyższą skarpę i po całym korpusie rozniesie się wieść o naszych "schadzkach".

Od czasu do czasu zaciągałam Levia pod stragany, więc ostatecznie skończył z jakimś badziewiem w kieszeni, którego nie mógł wyrzucić, bo to prezent ode mnie. Zostałam przez to posądzona o podlizywanie się, czemu początkowo próbowałam zaprzeczać, bo przecież dzieciak okradł go z pieniędzy, ale szybko uprzytomnił mi, że wcale nie potrzebował małego niedźwiedzia wypchanego czymś miękkim na kawałku łańcuszka.

Im dłużej szliśmy przez miasto, rozglądając się przy tym niezbyt dokładnie, bo pewne było, że najpierw byśmy usłyszeli Sashę i Conniego, a dopiero potem ich zobaczyli, stragany zaczęły ustępować pojedynczym ławkom, ludzie większej ilości drzew, a latarnie stały dalej od siebie.

Wciągnęłam Levia w wydeptane ścieżki w stronę większego skupiska światła dla własnego spokoju. O tej porze ciemności lubiły płatać figla, a wiatr zbyt głośno szelestał liśćmi.

— Powiesz mi w końcu, o co ci chodzi?

— Wiesz to całkiem zabawne — zaczęłam, czując irracjonalny przypływ rozbawienia. — Kiedyś wręcz prosiłeś mnie, bym się zamknęła, bo już nie mogłeś mnie słuchać, a teraz sam na siłę każesz mi gadać...

— Zmieniłaś się od tamtej pory, Hin.

— Przeszkadza ci to? — spytałam bez zbędnego rozczarowania w głosie.

Oczywiście, że się zmieniłam. Każdy zmieniłby się po tym, jak wymordowano mu rodzinę i przyjaciół, a do tego jeszcze zmuszono by go, aby widział to na własne oczy. Zwariowałabym jeszcze bardziej, gdybym miała po tym wszystkim dalej tryskać sztucznym optymizmem i marzyć o wspaniałym kolorowym życiu.

— Nie — powiedział stanowczo Levi. — To nie ma znaczenia i o tym wiesz, więc nie łap mnie za słówka — prychnął, na co wzruszyłam ramionami z niewinnym uśmiechem. — Po prostu zaczynasz mnie martwić.

Rozejrzałam się po opustoszałej przestrzeni. Mocniej wbiłam palce w jego dłoń, jakby to miało odsunąć w czasie kolejne pytania.

W tym samym czasie, jak zebrałam do wygłoszenia jakkolwiek sensownych słów, w oczy wpadło mi coś o wiele na tę chwilę ciekawszego. Levi westchnął ostentacyjnie, kiedy po raz kolejny zmieniłam kierunek spaceru w niezbyt delikatny sposób.

— Popatrz, co to? — Przechyliłam głowę nieco w bok. — Wygląda jak to dziadostwo do nauki utrzymania równowagi na sprzęcie do manewru — stwierdziłam, wpatrując się w konstrukcję, która jednak zamiast pasów miała zaczepiony na łańcuchach kawałek drewna.

The Strongest Soldier | Levi AckermannOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz