„Beztroskie dni"
***
Ogłoszenie możliwości bezpiecznego powrotu do Shiganshiny, a także innych dystryktów i wiosek za Murem Maria, wśród mieszkańców wywołało niemałe poruszenie. Ludzie z niepohamowaną ulgą stawili się gotowi wyruszyć w drogę jeszcze tego samego popołudnia, trzymając w rękach spakowane naprędce bagaże. Podchodzili pod bramę, która wreszcie stała przed nimi otworem na drogę powrotną do domu. Patrzyli na nią z niedowierzaniem. Na nas z niemożliwą do przeoczenia wdzięcznością.
Dla mnie przejazd przez Shiganshinę wiązał się ze skrzywieniem, a także sztywnym wpatrywaniem tylko przed siebie.
Niemniej cieszyło mnie, że to miasto ponownie dostanie szansę, aby tętnić życiem tak jak kiedyś.
Zwiadowców jednak czekało coś więcej niż krążenie przy przeprowadzce tych ludzi. Zadanie to powierzone zostało żołnierzom stacjonarnym i ochotnikom z Żandarmerii Wojskowej.
Hanji dostatecznie szybko odnalazła się w roli generała i niemalże natychmiast wdrążyła do życia plany eksploracji terenów poza Marią. Równie prędko otrzymała zgodę od naczelnika i zaledwie po kilku tygodniach wczesnej wiosny wyruszyliśmy na wprawę, jak dawniej.
Nie napotkaliśmy co prawda więcej niż jednego tytana uwięzionego przy ziemi. Nie stwarzał zagrożenia, lecz doskonale pamiętałam, że przecież na tych terenach straciliśmy całe mnóstwo ludzi.
Pewnie nie pozostał po nich najmniejszy ślad po takim czasie.
Obiecałam sobie, by po powrocie do Trostu odwiedzić cmentarz, a w tym także Rollinsona. Byłam podła, nie przychodząc na jego pogrzeb.
Potarłam oczy, bo przez długą jazdę piaszczystymi terenami, oczy bolały mnie niesamowicie bardzo. Napięta od jakiegoś czasu cisza sprawiała, że stresowałam się, chociaż dobrze zdawałam sobie sprawę, iż nie miałam ku temu powodów.
— To...chyba tutaj — powiedział Armin, gdy naszym oczom ukazało się coś w rodzaju niedokończonego muru. — To tu zmieniano Erdian w tytanów.
Port mareńczyków. Tak więc za tą ścianą musiało znajdować się morze. Niekończące się wody. Droga pomiędzy lądami. Wrogimi lądami. Coś, co Edel chciał zobaczyć dla ojca, a ja dla Edela.
Marzeniem było zawarcie pokoju z Mare, przekonanie ich ludzi, że nie byliśmy wcale żadnymi diabłami, za jakich nas mieli i nie było potrzeby szczuć nas własnym ludem we własnym domu. Bardziej prawdopodobną opcją wydawała się jednakże nieunikniona wojna, za którą szły niewyobrażalne, nieodwracalne szkody.
Gdy wjeżdżaliśmy na klif, musiałam zsiąść ze swojej klaczy przez potworny ból pleców.
Levi zszedł zaraz po mnie i przejął lejce konia, na co skinęłam głową w podzięce.
— Mogłaś mówić wcześniej. Zrobilibyśmy postój.
— Robiliśmy ich dostatecznie wiele z mojej winy.
— Nie zawsze musisz zaciskać zęby — upomniał mnie, ale ja już nie zwracałam na niego uwagi.
— Vi, popatrz — szturchnęłam go delikatnie.
Przed nami rozciągał się widok lśniącej, lazurowej toni, widocznej aż po horyzont. Fale rozbijały się o piaszczysty brzeg, każdą pieniąca się fala przerywała spokój z hukiem przypominającym grzmot. Zapach soli i odgłos ptaków wypełniały powietrze uczuciem błogostanu. Kolor wody był tak czysty, że po spojrzeniu w dół, można było ujrzeć przesuwające się zmarszczki, gdy ryby pływały pod powierzchnią. W oddali niebo spotykało się z wodą, mieszając się w sposób, który utrudniał rozpoznanie, gdzie kończy się jedno, a zaczyna drugie.
CZYTASZ
The Strongest Soldier | Levi Ackermann
Fanfiction⸺ CZĘŚĆ DRUGA ⸺ „Tak bardzo chciałam się przyznać, że wtedy co noc siadałam i pisałam do ciebie listy. Czasem zawierały ledwie kilka zdań, czasem były pełnymi chaosu kilkoma stronami. We wszystkie kartki przelewałam swoje wszystkie uczucia, jakie mi...