Rozdział 1

1K 69 162
                                    

Jechaliśmy na rzeź.

Opaska na oczach odcinała mnie od reszty świata, lecz wciąż słyszałam ciężkie oddechy i łkania moich towarzyszy. Każdy z naszej dwudziestki doskonale wiedział, dokąd nas wieźli.

Podskakiwaliśmy jak szmaciane lalki za każdym razem, gdy koła wozu natrafiały na kamień lub wgłębienie. Skrępowane grubymi linami, nasze ciała były całkowicie bezwładne.

Sama drgałam, a policzki miałam mokre od łez, jednak starałam się skupiać na pozytywach. Moja siostra została w domu, bezpieczna. Nie musiała tutaj siedzieć pośród przytłaczającej woni strachu. Nadal mogła dostać się do Akademii i, tak jak nasz brat, zdobyć dla siebie pozycję na dworze.

Dla nas nie było już nadziei.

Mieliśmy zostać poświęceni Dzieciom Głuszy jako coroczny wyraz wdzięczności za ich pomoc w wyzwoleniu naszego ludu od najeźdźców z Maorii trzydzieści lat wcześniej. W zamian za sto silnych, dziewiętnastoletnich dusz, reszta narodu mogła spać spokojnie.

Wóz zatrzymał się z gwałtownym szarpnięciem. Moje ciało uderzyło o chłopaka siedzącego obok, a ból wyrwał mnie z otępienia. Gdzieś niedaleko rozległ się stukot. Zgadywałam, że ktoś musiał spaść z ławki i uderzyć o podłogę.

Rozpaczliwy dziewczęcy jęk potwierdził te przypuszczenia.

Drzwi powozu otworzyły się z impetem, a do środka wpadło kilkunastu żołnierzy. Przecięli więzy krępujące nogi, kazali wstać i zaczęli nas wyprowadzać, silne ściskając nasze ramiona.

Pomimo szlochów, nikt nie próbował walczyć. Sama miałam ochotę kopnąć strażnika, wyrwać się i uciec lub umrzeć próbując. Jednakże wiedziałam, że wtedy zemściliby się na mojej rodzinie.

Dlatego z zaciśniętą szczęką słuchałam ich rozkazów.

Kiedy doprowadzili nas na wskazane miejsca, kazali stać na baczność i czekać. Pomimo zadziwiająco ciepłej temperatury jak na końcówkę września, okazyjne podmuchy zimnego wiatru wywoływały dreszcze po moim ciele.

Gdy wreszcie czyjeś ręce zdjęły opaskę z moich oczu, musiałam kilka razy zamrugać, zanim mój wzrok przystosował się do wieczornego krajobrazu.

Całą naszą setkę podzieli na dziesięć rzędów, ja skończyłam w czwartym, akurat na brzegu. Oprócz przerażonych, opuchniętych twarzy moich towarzyszy, mogłam podziwiać setki błyszczących ostrz skierowanych w naszą stronę. Królewska armia musiała się upewnić, że nikt nie ucieknie. Nie chcieli przecież ryzykować gniewu Dzieci Głuszy.

Otaczał nas okrąg pochodni, a gdy wreszcie odważyłam się popatrzeć przed siebie, ujrzałam gąszcz, rozciągający się na wiele kilometrów w obie strony.

Choć na mapach ten ogromny obszar oficjalnie nazywano Mistycznym Lasem, większość ludzi nazywała go Głuszą Śmierci. Miejscem, do którego zapuszczają się jedynie głupcy.

— Wybrańcy! — Donośny głos przebił się przez szum szlochów i szeptów. Z tej pozycji nie mogłam dostrzec jego właściciela, lecz podejrzewałam, że musiał to być jeden z głównych królewskich generałów. — Radujcie się, gdyż dzisiaj dostaliście szansę, by przysłużyć się naszemu pięknemu krajowi. Krusja i Duchy nigdy nie zapomną waszego poświęcenia!

Moje serce przyśpieszyło, a kąciki ust lekko się skrzywiły. Reszta wybranych również nie wyglądała na szczęśliwą. Na ich twarzach malowały się przerażenie i rozpacz, a po policzkach niektórych wciąż ciekły łzy.

— Zaraz wyczytam pierwsze dziesięć imion. Poproszę ich właścicieli o wystąpienie i wkroczenie do Mistycznego Lasu.

Zrobił tak, jak zapowiedział. Dziewięciu dziewiętnastolatków z pierwszego rzędu posłusznie ruszyło w kierunku drzew. Pomimo drżenia i spuszczonych głów nie próbowali uciekać. W przeciwieństwie do dziesiątego wybrańca.

Blondwłosy chłopak rzucił się na bok w próbie nadziania się na jeden z mieczy. Chciał, przebić swoje serce i odejść z tego świata bez doświadczenia potworności Głuszy Śmierci. Jednakże strażnik pośpiesznie zrobił krok do tyłu i wykonał delikatne pchnięcie w bok.

Mogli nas zranić, ale musieli utrzymać przy życiu.

Kilku zbrojnych chwyciło chłopaka za ręce i pociągnęło go w stronę lasu, a następnie wepchnęło pomiędzy drzewa, samym uważając, żeby nie przekroczyć linii pierwszych trzonów.

Gdy blondyn próbował zawrócić i uciec, zielone pnącze owinęło się wokół jego brzucha oraz nóg, a następnie powolnie wciągnęło go w głąb puszczy.

Jego przeraźliwe krzyki ustały po kilku sekundach.

Wśród pozostałych dziewięćdziesięciu wybranych rozległy się zdenerwowane szepty, a szlochy stały się głośniejsze niż wcześniej.

Następne dwa rzędy zeszły szybko. Wyczytywane imiona zlewały się z szumem wiatru, który przybrał na sile, a księżyc złowieszczo oświetlał ścieżkę prowadzącą do głuszy. Wchodzący wybrańcy znikali w ciemnościach raz po raz, niektórzy z wrzaskiem, inni z płaczem, a nielicznie przyjmowali swój los z grobową ciszą.

Nie wiedziałam, jak ja się zachowam. Liczyłam, że z godnością zaakceptuję śmierć, jednak już teraz terror ogarniał moje ciało. Niezdarnym ruchem odgarnęłam warkocze. Pojedyncza kropla potu spłynęła po moim czole. Szalony rytm serca bębnił w uszach niczym rytualna muzyka. Oddechy stawały się coraz płytsze i krótsze.

— Nemiria Stanimir.

Zaparło mi dech.

Właśnie padło moje imię, ale nie potrafiłam zmusić się, by zrobić krok do przodu. Zamarłam, niczym zaklęta, choć w tym wypadku lepiej pasowałoby słowo „przeklęta".

— Nemiria Stanimir! — Właściciel głosu wyraźnie się zirytował.

Dziewczyna obok szturchnęła mnie, a ja w końcu zmusiłam się do rozpoczęcia spaceru ścieżką, która miała mnie zaprowadzić prosto do mogiły.

Choć ciężko było mi się skupić na liście pozostałych, w pewnym momencie, ku mojemu zaskoczeniu usłyszałam znajome imię.

Mimowolnie się odwróciłam i napotkałam przerażone spojrzenie Jaleny, mojej przyjaciółki z czasów, gdy jeszcze mieszkaliśmy z rodziną w jednym z większych miast na zachodzie Krusji.

Mój ojciec często handlował wyrobami ceramicznymi rodziców Jaleny, słynnymi na cały region. Nie widziałam jej od ponad roku i chociaż za nią tęskniłam, nie ucieszyłam się na jej widok.

Nie w tych okolicznościach.

Zwolniłam kroku, a ona mnie dogoniła i złapała za rękę.

— Nemi... — załkała, a jej oczy wypełniły łzy.

Uścisnęłam jej dłoń.

— Będzie dobrze — powiedziałam tonem tak spokojnym, że aż sama się zdziwiłam.

Mimo to, obie wiedziałyśmy, że kłamałam.

Chmury przykryły księżyc, a my przekroczyłyśmy próg puszczy.

W pierwszej sekundzie nic się nie działo. Gdzieś w oddali rozległo się ćwierkanie ptaka.

Obróciłam głowę, by ostatni raz popatrzeć na zgromadzonych, zobaczyć pozostałych sześćdziesięcioro wybrańców oraz przynajmniej cztery razy więcej zbrojnych. Zamiast nich moje oczy ujrzały jedynie szerokie pnie porośnięte mchem.

Spróbowałam uspokoić oddech. Wciąż trzymając Jalenę za rękę, podeszłam bliżej, licząc, że to tylko iluzja. Niestety za tymi drzewami rozciągały się kolejne. A za kolejnymi przepaść.

Chwyciłam kamień i rzuciłam go w dół wąwozu. Nie potrafiłam dostrzec dna, lecz założyłam, że była to kwestia panującego wokół mroku. Jednakże nie usłyszałam dźwięku uderzenia.

Legendy nie kłamały. Z Głuszy Śmierci nie dało się uciec.

Stałyśmy w naszym grobie.

Pozostało jedynie czekać na nadejście śmierci.

Krwawy KsiążęOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz