21. Strach ma czerwone oczy

439 13 11
                                    


Uczucie niepokoju nie opuszczało mnie, ani gdy wgryzałam się w przepyszny kawałek mięsa przygotowany na prowizorycznym rożnie przez Alarica. Ani wtedy, gdy wyruszyliśmy całą trójką w dalszą drogę. Alaric biegł koło nas, dorównując prędkością naszym wierzchowcom i zupełnie się nie męcząc. W nim też zaszła jakaś zmiana, co jedynie nakręcało we mnie poczucie, że COŚ się stało. Nie mogłam się pozbyć wrażenia, że na wpół omdlały chłopak, jakiego zostawiłam na polanie, powrócił do nas odmieniony.

Gdybym powiedziała to na głos, zabrzmiałabym jakbym postradała zmysły, ale aura, która otaczała Alarica, była inna. Zastanawiałam się, na ile powiązane było to z przysięgą, którą złożył przede mną i przed boginią. Głowiłam się także nad tym, czyj głos słyszałam i dlaczego nawet przyroda, postanowiła tak mocno zareagować na ślubowanie chłopaka.

Niewiedza zawsze wzbudzała we mnie irytację, zwłaszcza, że odkąd wylądowałam na Ziemi, miałam wrażenie, że błądziłam po omacku. Brakowało mi wielu rzeczy, obycia, wiedzy, poczucia bezpieczeństwa, ale... Na Izarze wiedziałam czego się spodziewać - suchości powietrza, pyłu osiadającego na posadzce mojej klitki, pokrzykiwań na targu i tęsknoty za wolnością. Wiedziałam kiedy przyjdzie strażnik, by zabrać mnie na moje dwadzieścia minut spaceru i kiedy podadzą mi bezsmakową breję. Wiedziałam, że jedyną interakcją jaką odbędę, wypełnią drwiny, chłód, a potem nawiedzi mnie poczucie beznadziei.

Nie sądziłam, że tym na co będę najmniej przygotowana, okaże się ta burza w moim wnętrzu. Burza, która pełna była sprzeczności, które uderzały we mnie raz po raz niczym Izarski piach, wzbijany w powietrze silnymi podmuchami wiatru. Ulga, że nie straciłam przyjaciela, mieszała się z poczuciem, że mój przyjaciel w krótkim czasie zmienił się, w kogoś, kogo obawiałam się, że nie polubię tak bardzo jak wcześniej. Podobnie radość z tego, że w końcu poznałam choć część prawd, jakie skrywał w sobie Caleb, mieszała się ze smutkiem, z powodu tego, ile istnień zakończyło nasze pojawienie się. Nie mogłam powstrzymać myśli, że gdyby nie ja, być może Caleb zdołałby kogoś uratować, a może po prostu wspólnymi siłami mogliśmy to zrobić.

Poczucie winy, że przez cały ten czas mierzył się z tym w pojedynkę, ciążyło mi niczym głaz. Oceniałam go negatywnie, nie wiedząc przez co przechodził i ślepo zaufałam Alaricowi, który okazał mi odrobinę sympatii. Byłam tak zafascynowana tym, że ktoś może mnie zwyczajnie lubić i chcieć spędzać ze mną czas, że nieszczególnie obchodziło mnie co dzieje się w głowie Caleba. Przypięłam mu po prostu łatkę gbura i poszłam dalej. Napływające w przypadkowych momentach, fale wstydu, zabarwiały moje policzki na czerwono, na szczęście żaden z moich towarzyszy nie zwracał na mnie uwagi, byli zbyt zajęci wykłócaniem się o każdą błahostkę.

- Następnym razem dodaj mniej soli, do tej pory dręczy mnie pragnienie, po tym przesolonym ptaszysku.

- Następnym razem... - przedrzeźniał Caleba Alaric, niemal perfekcyjnie naśladując jego ton. - Zamiast mojego wyśmienitego dania, zjedz sobie jagódki, najlepiej te czarne... trujące.

- Wolę podać je Tobie sierściuchu. - odparował Caleb.

I tak cały czas. Zaczynała boleć mnie głowa i poważnie rozważałam odłączenie się od nich i podróżowanie w pojedynkę. Powstrzymywało mnie tylko to, że zapewne zginęłabym w pierwszej godzinie w samotności, ale przynajmniej konałabym we względnej ciszy.

- Jak daleko mamy do Wielkiej Wody? - zapytałam przekrzykując Alarica, który właśnie dosadnie tłumaczył Calebowi, gdzie wsadzi mu owe jagody.

Alaric otworzył usta by mi odpowiedzieć, jednak zamiast niego odpowiedział Caleb.

EstelarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz