1. Tuż przed

4.7K 94 30
                                    


Przez moje okno wsączały się stłumione rudawym pyłem promienie dwóch słońc, zmieszane z ledwie ustępującą czernią nocy. Po raz kolejny przyszło mi do głowy, że tak naprawdę nigdy nie mogłam w nie spojrzeć. Odkąd pamiętam spowijał je pył, a ja jedyne co widziałam to dwie okrągłe łuny. Jedną mniejszą, a drugą dwa razy takiej wielkości jak ta mała. Były cieniem. Czymś co wiedziałam, że istniało jednak nigdy tego nie widziałam. Nie tak na serio.

Mój pokój wychodził bezpośrednio na dziedziniec, ale zaraz za okalającym go murem, znajdował się targ. Największy w Izarze. To przy jego dźwiękach zaczynałam swój dzień. Przy nim także go kończyłam. Targ stanowił również moją jedyną rozrywkę. Nie dlatego, że tak lubiłam na niego chodzić... Nie. Nigdy nie dane mi było odwiedzić targu. Mogłam go za to obserwować. Zdziwilibyście się wiedząc, co robią ludzie, gdy myślą, że nikt ich nie widzi.

Ja szybko przestałam się dziwić, zaczęło mnie jednak intrygować to jakie sekrety skrywają osoby odwiedzające właśnie tą część targu, na którą wolno mi było spoglądać. Bardzo szybko zrozumiałam, że w istocie pod latarnią jest najciemniej, bo tuż pod murami okalającymi dziedziniec cesarskiego pałacu, kwitł handel nie tylko ten zwyczajny, ale także ten niezbyt legalny. Zastanawiałam się, czy Cesarz o tym wie i świadomie na to pozwala, czy może jego straże nie są tak lojalne jak chcą to pokazywać i chętnie odwracają wzrok, jednocześnie wyciągając dłonie po część brudnych pieniędzy. Niestety nie miałam co liczyć na rozwikłanie tej zagadki. W końcu ciężko zadawać pytania za które po pierwsze zostałabym wychłostana, a po drugie nie da się wypytywać ludzi, jeśli ci z zasady milczą w twoim towarzystwie. Toteż pozostawało mi tylko obserwowanie.

Obserwowałam każdego dnia. Wiedziałam, że będę spoglądać przez okno następnego dnia i jeszcze kolejnego. W zasadzie wiedziałam, że tak będzie do końca mojego życia, aż uschnę z nudy i samotności. Niemal od rana, do wieczora żyłam targowym życiem - z małą przerwą na ćwiczenia, które podpatrywałam i wykonywałam razem z cesarskimi żołnierzami,. Musiałam być gotowa. A to miało mi w tym pomóc.

Tylko dzięki targowisku mogłam kontrolować upływ czasu. Dopóki tego nie pojęłam czułam się jakbym dryfowała w otchłani, bez żadnej kotwicy. Praktycznie nikt ze mną nie rozmawiał, a z burknięć strażników niewiele mogłam wywnioskować. Ot przychodzili, otwierali drzwi, podsuwali mi tace z bezkształtną masą, która się żywiłam, rzucali krótkie i bezosobowe:

- Jeść.

I znikali. Wtedy ja wypuszczałam powietrze, które bezwiednie wstrzymywałam, bo w przeszłości zdarzało się, że nie wychodzili od razu i za każdym razem nie oznaczało to dla mnie niczego dobrego. Ich wizyty niezmiennie mnie stresowały, ale od jakiegoś czasu coraz mniej. Wiedziałam, że niedługo to wszystko się skończy. Zamierzałam bowiem uciec...

***

Dostawa do mojego ulubionego sprzedawcy, którego nazwałam roboczo Jed właśnie dotarła. Jed rozejrzał się nerwowo, wygładzając swoje rzednące, poprzetykane siwizną ciemne włosy i sprawdzając czy nikt nie patrzy. Nie wiedział przecież, że powinien zerknąć w górę, nie na boki, bo ja zawsze obserwowałam. Tego dnia odbierał swoją szemraną przesyłkę w glinianych dzbanach. Dostawał ją tylko raz w miesiącu konkretnego dnia. To zaś oznaczało, że był czwarty dzień Pory Zamieci. Dla innych dzień jak codzień, dla mnie zaś była to informacja, że do ceremonii Sighilu zostały tylko dwa dni. Dwa dni do wolności.

Mój plan ucieczki posiadał tyle dziur, że gdyby był materiałem, nie nadawałby się nawet na ścierkę. W lukach mogłabym z powodzeniem zobaczyć wszystko...A zwłaszcza swoją porażkę. Musiałam jednak spróbować. Z moich koślawych wyliczeń wynikało, że miałam plus minus czternaście lat. I wszystkie te lata spędziłam w zamknięciu. Miałam solidne podstawy, by sądzić, ze jeszcze kilka miesięcy takiej wegetacji i nie wytrzymam. Myśl, by zrobić coś głupiego i nieodwracalnego nawiedzała mnie już od dawna. Pojawiała się tak często, że wręcz nie było godziny, bym nie rozważała jakiego narzędzia użyć, czy jak dużo czasu minie, zanim straże zauważą, że już po mnie.

Dotychczas nie miałam jednak odwagi by naprawdę to zrobić. Postanowiłam więc, że spróbuję zwiać, a jeśli mi się nie uda, wtedy to wszystko zakończę. Bałam się tego, jak wiele rzeczy mogło pójść nie tak, ale pragnęłam wolności tak bardzo, że wolałam zginąć próbując ją zdobyć. Wszystko było lepsze od tej ciągłej izolacji. Od bycia sam na sam z każdą emocją...Z każdym paskudnym wspomnieniem, a na swoje nieszczęście tych złych miałam zdecydowanie więcej niż dobrych.

Dobitnie zrozumiałam, że nie mogę tak dalej żyć, gdy targ odwiedziła zgraja dzieciaków, niewiele starszych ode mnie. Czterech chłopaków i trzy dziewczyny. Znałam ich twarze, widywałam ich już wcześniej ale tego dnia zauważyłam, że dynamika w ich paczce zupełnie się zmieniła. Lider grupy - wysoki blondyn z nieco przydługawymi już włosami, obejmował ramieniem drobną brunetkę. Nie najładniejszą dziewczynę z ich grona, ale zdecydowanie najsympatyczniejszą. Reszta przyglądała się im z niezaprzeczalnym podziwiem i momentami z zazdrością.

Cóż. Ja na pewno im zazdrościłam. Już nawet nie samego uczucia - choć jego też, ale najbardziej możliwości. Tego, że mogli chodzić, gdzie im się podoba, bo nigdy nie widziałam, by kontrolował ich jakikolwiek dorosły. Zazdrościłam im tego, że mogli spędzać razem czas, rozmawiać, śmiać się, a nawet się sprzeczać. Teraz zaś gdy weszli na inny etap, zazdrościłam im tego, że coś w ich życiu może się zmienić i że naprawdę się zmienia.

Tymczasem ja tkwiłam zamknięta w tym pokoju odkąd sięgam pamięcią. Każdy mój dzień wyglądał zawsze tak samo...Zawsze był cichy, pusty i samotny. Nie zliczę ile razy miałam ochotę wrzeszczeć. Nie robiłam tego tylko dlatego, że konsekwencje mojego krzyku, byłyby dużo dotkliwsze niż zdławienie go w sobie. Płakałam więc bezgłośnie, marząc o tym, że los ulituje się nade mną i pozwoli mi umrzeć we śnie. Jednak gdy następnego dnia otwierałam oczy docierało do mnie, że los także ma mnie za nic i jeśli chcę by coś się zmieniło, muszę sama o to zawalczyć. Kiedyś poprzysięgłam sobie, że ucieknę, jednak ciągle czułam, że jestem jeszcze zbyt słaba, że to jeszcze za wcześnie. W końcu poczułam się na tyle zdesperowana, że uznałam iż idealny moment nigdy nie nadejdzie i nic się nie zmieni. Nie mogłam na to pozwolić.

Od tego dnia nieustannie knuję. Ceremonia Sighilu to jedyna uroczystość, na którą zabierał mnie Cesarz. Dotychczas robił to tylko po to, by pokazać mnie zamkniętą w klatce. Zawieszoną kilka metrów nad ziemią, tak, by wszyscy zgromadzeni w auli mogli mnie widzieć. Stanowiłam żywą przestrogę przed nieposłuszeństwem wobec Cesarza. Byłam córką zdrajców. Jedynym żyjącym przykładem na to, jak kończą się próby obalenia władcy.

Tym razem jednak miało być inaczej. Ku mojemu zaskoczeniu, okazało się, że ja także miałam przystąpić do ceremonii. To zaś oznaczało, że na jakiś czas będę znajdowała się w miejscu pełnym ludzi, takim, w którym łatwo wmieszać się w tłum... Oczywiście jeśli odpowiednio się przygotuję, bo moje srebrne włosy, lekko się wyróżniały w narodzie złożonym głównie z ciemnych głów. Już blond włosy były tu uważane za ewenement. Srebrne zatrzymywały przechodniów i wywoływały płacz u dzieci, były oznaką zdrady. Nie tylko tej której dopuścili się moi nieżyjący rodzice. Nie. Były także zdradą mojego własnego organizmu nade mną. Dlaczego? Bo przez wiele lat życia, moje włosy były czarne, niewyróżniające się i takie same, jak reszty zamieszkujących Izarrę ludzi, do czasu...

EstelarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz