19. Inni

396 24 11
                                    


Jechaliśmy przez kilka godzin, a czas spędzony w siodle niemiłosiernie się ciągnął. Caleb nie zatrzymał się nawet, gdy zaczął zapadać zmrok. Za wszelką cenę chciał wyprowadzić nas z lasu. Uznał, że bezpieczniej będzie nocować poza nim. I tym razem wyjątkowo się z nim zgadzałam.

Utrzymywaliśmy szybkie tempo. Caleb poruszał się konno, jakby urodził się w siodle, a ja, jakby ów koń najpierw mnie kopnął, a dopiero potem łaskawie pozwolił na siebie wsiąść. Caleb oczywiście rzucił kilka kąśliwych uwag, ale byłam zbyt znużona i obolała, by z nim dyskutować. Z resztą moja głowa wciąż odwracała się, nie tylko by szukać zagrożenia, ale także, z nadzieją, że dostrzegę wśród drzew światła miasta, które zmuszona byłam opuścić...Choć te zniknęły mi z oczu jak tylko ruszyliśmy.

Odrobinę łudziłam się też, że ktoś podąży naszym śladem, dopadnie nas zdyszany i powie, że cały ten dzień to była jedna wielka pomyłka, a my... A zwłaszcza ja, powinnam niezwłocznie wrócić do Miasta Urdu, jednak nic takiego się nie wydarzyło.

Byłam więc skazana na towarzystwo mruka i zwierząt, które chyba zjadły coś nieświeżego. Czułam się brudna i do cna przesiąknięta smrodkiem, który otaczał konie. O tym, że całe moje ciało było sztywne z bólu, nie warto nawet wspominać.

- Błagam, zatrzymajmy się już.

Wyjęczałam po raz piąty w przeciągu ostatniej godziny.

- Przestań marudzić. Wolisz się jeszcze chwilę pomęczyć i spać spokojnie, czy pofolgować swoim słabościom i dać się pożreć?

Zirytowanie Caleba działało mi na nerwy. Nie byłam - i nie musiałam być - tak odporna jak on. Zwłaszcza, że niewiele było mi wiadomo o jego przygotowaniu wojskowym, które najwyraźniej było na wysokim poziomie, skoro nawet Izaak był pod wrażeniem jego umiejętności. Nie miałam pojęcia kto, jak i do czego go szkolił. Ani tym bardziej jakim cudem ten człowiek był w stanie pojawiać się dosłownie znikąd. Wiedziałam jednak, bo było to dość oczywiste, że Caleb, był do wszystkiego, sto razy lepiej przygotowany niż ja. A jednak miał czelność oczekiwać ode mnie tyle samo, ile oczekiwał od siebie.

- Wiesz co, chyba zaryzykuje pożarciem.

I tak po prostu szarpnęłam wodze i zatrzymałam konia. Zsunęłam się na ziemię...

No dobra...

Spadłam na łeb na szyję, bo podniosłam nogę za wysoko, straciłam równowagę i grzmotnęłam o twardy grunt tak mocno, że powietrze uciekło z moich płuc. W dodatku wystraszyłam tym zwierzę, które spłoszone, odbiegło kawałek dalej.

- Mówił ci już ktoś, że jesteś pełna gracji? - zapytał Caleb z jawną drwiną.

Nadal leżałam na wznak. Nie byłam pewna, czy w ogóle jeszcze żyję.

- Idź po mojego konia. - wyjęczałam.

Brzmiałam żałośnie, gdy sapałam, kwiliłam, złorzeczyłam i syczałam, próbując się podnieść. Caleb nie ruszywszy się z miejsca, oglądał ten spektakl z rozbawionym uśmiechem. Gdybym była choć odrobinę tak perfidna jak on, celowo przestraszyłabym konia na którym siedział. Chętnie zobaczyłabym, jak ten pan „doskonały" radzi sobie w takiej sytuacji.

Utykając zeszłam z traktu i ruszyłam w kierunku niewielkiego zagajnika, który ledwie widziałam, w szybko gęstniejącej ciemności. Nie interesowało mnie czy i co mnie pożre, bylebym nie musiała znów wdrapywać się na siodło. Za moimi plecami usłyszałam tylko poirytowane cmoknięcie, a zaraz po nim rozległ się odgłos stukających w trakt kopyt. Czyli jednak Caleb potrafił słuchać poleceń, a nie tylko je wydawać.

EstelarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz