2. Straty

1.5K 65 57
                                    

Osiem lat wcześniej.

- Musisz być silna Estelar.

Mówiła Aureen zawsze, gdy spotykały mnie przykrości.

- Jesteś wspaniała, mądra, dobra i nie zasługujesz na takie traktowanie.

Szeptała z ustami blisko mojego ucha, by na pewno nikt nas nie usłyszał. Byłam stale szpiegowana. Cesarz skrzętnie dbał o to, by nie spotkało mnie nic przesadnie miłego w życiu. Był jednak głupi, myśląc, że potrzebowałam czegokolwiek poza Aureen. Bo o ile Cesarz nie ustawał w wysiłkach, bym znała swoje miejsce, o tyle Aureen wysilała się jeszcze bardziej, by osłodzić mi gorzki smak odosobnienia.

Z resztą... Byłam wtedy mała. Nie rozumiałam tak do końca, jak bardzo niania chroniła mnie przed nieprzychylnym światem zewnętrznym. Zdarzało się, że rzucano we mnie zgniłymi owocami przez bramę, gdy spacerowałam po małym, zamkniętym dziedzińcu. Niania zasłaniała mnie własnym ciałem nie zważając, że to w jej włosach, zamiast w moich lądowały cuchnące resztki. Klękała przede mną jakbyśmy istniały tylko my i powtarzała jak mantrę:

- Musisz być silna Estelar. Jesteś wyjątkowa, a ludzie, którzy tego nie rozumieją są tylko szumem w tle.

I byli. Dopóki Aureen była ze mną czułam, że jestem bezpieczna, że jednak znaczę coś więcej niż skrzypiący pod nogami kurz, którego na Izarze było zbyt wiele. Potem jednak straciłam także ją. Wtedy gdy widziałam ją po raz ostatni, Aureen także powtarzała to jedno zdanie.

Musisz być silna.

Czułam, jakby każde słowo wtopiło się w moją skórę. W moją duszę i umysł, tak że już na zawsze miały pozostać ze mną.

Po jej utracie chciałam się poddać. Pewnego wieczora przecisnęłam się więc przez okienne kraty. Byłam przecież wciąż dość drobna. Mój pokój znajdował się na drugim piętrze. Spadając mogłabym skutecznie zakończyć swoje cierpienia. Tęsknota i samotność były zbyt ciężkie, bym mogła je przezwyciężyć.

Stałam na wąskim parapecie, na którym dawniej karmiłyśmy z Aureen małe cukrowe ptaszki. Wiedziałam, że jeśli zrobię krok w przód, nie odlecę jak one. A przynajmniej nie dosłownie. W powietrzu pachniało nadchodzącym chłodem nocy. Dookoła powoli robiło się ciemno, nikt zatem nie widział niewysokiej postaci, odzianej w szeroką szatę w komplecie z szerokimi spodniami na gumce. Po raz pierwszy doceniłam piaskowy kolor drapiącej tkaniny, która sprawiała, że doskonale stapiałam się z murami pałacu. Tylko moje ciemne włosy rozwiewane przez północny wiatr, mogły zostać zauważone. Tylko one mogły potwierdzić, że na tle wszechobecnego beżu w istocie stoi człowiek.

Zamknęłam oczy. Rozłożyłam ręce na boki i wciągnęłam w płuca ciepło i ziemisty zapach wieczornej rosy. Wsłuchałam się raz jeszcze w odgłosy szykującej się do snu Izarry. Gdzieś wesoło szczekał fenek, do akompaniamentu licznych stukotów zamykającego się na noc targowiska. Skądś dobiegał dźwięczny śmiech dzieciaków, do których nigdy nie dane mi było dołączyć, przeplatany matczynym wołaniem na wieczerzę.

Miałam odejść w towarzystwie symfonii życia, którego nigdy nie doświadczyłam. W symfonii wszystkiego co mnie ominęło i za czym – choć tego nie zaznałam – codziennie tęskniłam. Pożegnać miała mnie normalność, której tak bardzo pragnęłam i której codziennie, w piaskowych murach pałacu mi odmawiano.

Byłam gotowa. W moim sercu nie było ani grama strachu. Była za to ulga. Ulga, że to wszystko wreszcie się skończy, a ja przestanę czuć się jakbym próbowała funkcjonować z zaledwie okruchem duszy. Cesarz zrobił wszystko, by mnie we mnie pozostało za mało by przetrwać. Moja ulga, była jednak przedwczesna, bo kiedy tylko przechyliłam się do przodu, z pierwszym od dawna szczerym uśmiechem na myśl o spotkaniu z gruntem, czyjaś dłoń złapała tył mojej szaty i bez ceregieli wciągnęła mnie z powrotem do środka.

EstelarOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz