006

21 5 1
                                    

Podróż powrotna do obozu zajęła mi o wiele szybciej, niż zakładałam. Bardzo mi się wtedy spieszyło, chciałam jak najszybciej się dowiedzieć, co się stało i dlaczego dzwony w obozie zaczęły grać. Musiało się stać coś poważnego, bo nie słyszałam dźwięku tych dzwonów od bardzo dawna. Używano ich w poważnych i kryzysowych sytuacjach. Ostatnio został użyty podczas ataku hordy zarażonych ponad dwa lata temu. Od tamtego czasu mieliśmy spokój, aż do dzisiaj.

Kiedy tak jechałam na koniu w stronę obozu, nagle między drzewami coś zobaczyłam. Niby bym pojechała dalej, myśląc, że to tylko jakiś zarażony albo inne dziadostwo, ale uznałam, że lepiej będzie, jak to sprawdzę, tak na wszelki wypadek. Zatrzymałam konia, zsiadłam z niego, po czym podeszłam do drzewa, przy którym coś zauważyłam.

Podchodząc coraz bliżej, miałam coraz większe obawy o to, co tam zobaczę. Niby zarażeni nie byli dla już tacy przerażający, ale co jeśli to będzie jakiś ich nowy rodzaj, o którym nigdy nie słyszałam? Aż strach o tym myśleć, mam już ciarki na plecach. Po chwili zobaczyłam czyjeś ciało. Zerknęłam na nie z ukosa i o mało nie krzyknęłam z przerażenia, kiedy ujrzałam, jak bardzo jest ono zmasakrowane. To pewno była robota zarażonych. Już chciałam wracać do konia, kiedy coś jeszcze przykuło moją uwagę. A mianowicie dwie rzeczy.

Po pierwsze, na szyi zobaczyłam tatuaż litery ,,H". Był to taki sam znak, jak u naszych zwiadowców. Każdy zwiadowca z naszego obozu musiał zostać oznaczony, żebym nie doszło do komplikacji. Skoro na jego szyi był ten znak, to oznaczało, że był od nas. Po drugie, w głowie tego zwiadowcy była dziura, którą na pewno nie zrobił żaden z zarażonych. Przypominała mi ranę postrzałową. Jak dobrze wiem, zarażeni nie potrafili używać broni palnej.

Po chwili coś kapnęło mi na ramię. Spojrzałam i zobaczyłam krwisto-czerwoną kroplę. Zdziwiłam się nieco i spojrzałam do góry, przy czym o mało nie krzyknęłam z przerażenia. kiedy zobaczyłam wisielca, z rozerwanym brzuchem i flakami na wierzchu. Dobra, to już zaczyna być dziwne. Zwłoki z raną postrzałową, zostawione przy drzewie to jedno, ale wisielec z rozerwanym brzuchem, w dodatku tym samym tatuażem zwiadowcy od nas to już kompletnie inna sprawa.

Zastanawiając się nad tym, co tutaj się stało, nagle przypomniałam sobie o alarmie z obozu, który nadal było słychać. Wróciłam do konia i ruszyłam w dalszą drogę do obozu. Wnet za drzew wybiegło dwóch biegaczy, którzy przetraszyli mojego konia, który mnie zrzucił z siodła. Upadłam na plecy, a koń pobiegł w swoją stronę. Zostałam sama przeciwko zarażonym, którzy już biegli w moją stronę. Nie mając innego wyboru, wzięłam broń do ręki i wystrzeliłam w stronę najbliżeszego biegacza. Był na tyle blisko, że jeo głowa eksplodowała fontanną krwi i szczątków mózgu oraz czaszki. Nie ucieszyło mnie zbytnio, po chwili rzucił się mnie, powalając mnie na ziemię. Był dość silny i praktycznie nie miałam z nim szans.

Kiedy myślałam, że to będzie mój koniec, nagle ktoś zabrał ze mnie zarażonego, po czym szybkim ruchem odciął mu głowę. Nie widziałam zbytnio, kim był mój wybawiciel, bo nadal byłam zszokowana tym całym zajściem, ale temu gościowi chyba to nie przeszkadzało, bo kazał mi wstawać i biec za nim. Oczywiście zrobiłam to, bo na chwilę obecną nie miałam innego wyboru. Biegłam z nim, co jakiś czas potykając się o swoje nogi, Ae w końcu dotarliśmy do jakiegoś budynku. Postać kazała mi wbiec do środka, a kiedy już była w środku, zamknęła za mną drzwi.

- Kurwa mać, blisko było...-westchnął nieznajomy, oddychając ciężko z przemęczenia.-Od kiedy tylu zarażonych się kręci niedaleko Luton?-zapytał mnie po chwili.

- Kim ty kurwa jesteś?!-zawołałam, wymierzając do niego ze strzelby.

- Hej, spokojnie! Jesteśmy po tej samej stronie... panno Jones-powiedział nieznajomy, co zmroziło mi krew w żyłach.

Pandemic: The path of revengeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz