Rozdział 18

215 9 7
                                    


-I wiecie co im wtedy powiedziałam? „Witajcie w naszej bajce dzbany". A wtedy wszuuuuuu i wszyscy wylądowali w krzakach. Głupie wilki, nie wiedzą z kim zadzierają.

Moją wypowiedź przerwała czkawka. Pijacka czkawka.

-Ada, chyba na dzisiaj już wystarczy. Jutro mamy zajęcia, a ty ledwo stoisz na nogach. Zamówić ci taksówkę?

-Nieeeee. Użyje portalu dzięki.

Moje przyjaciółki popatrzyły na mnie z politowaniem.

-Taksówka zaraz będzie, ale mam dla ciebie radę. Przestań brać to co bierzesz, bo zaczynam się o ciebie martwić.

Dziewczyny wyszły z baru, w którym siedziałyśmy. A ja spojrzałam na barmana, który już rozumiał mnie bez słów. Już po chwili stały przede mną nowe szoty i popita. Pochłonęłam wszystko na raz i ruszyłam w stronę wyjścia.

Taksówka już czekała, a ja podczas całej podróży do domu modliłam się, aby kierowca jechał trochę spokojniej, bo nie zamierzałam mu dopłacać za pranie siedzeń, po tym jak puszczę pawia.

W domu byłam bardzo późno. Problem ze wstaniem rano na uczelnię- gwarantowane, kac- gwarantowany.

Usiadłam na łóżku, które akurat wydawało się miękkie niczym chmurka. Zaśmiałam się sama do siebie i dotknęłam mojej rozgrzanej szyi. Natknęłam się na niej na medalion. Dopiero po jakimś czasie, przypomniało mi się, że Vincent nosił taki sam.

-W co ty pogrywasz, ty przebrzydły wilku.

Kiedy obudziłam się tamtego dnia, po powrocie, nie pamiętałam za wiele. Moje wspomnienia urywają się w momencie, kiedy dowiedziałam się, że Albert nie żyje. Albert. Nie zasłużył na taki koniec. Gdybym z nim wtedy poszła, może nic by się nie stało. Te myśli kotłowały się w mojej głowie od kilku dni.

Mogłam wrócić, ale co by to dało. Akademia nie ma szans, a ja nie miałam czym jej odzyskać. Straciłam nawet smoczy korzeń.

-Boże jaki ze mnie beznadziejny przypadek.

Potarłam ręka czoło. Dzisiaj pierwszy raz od bardzo dawna miałam na sobie makijaż i ubranie do klubu, które więcej odsłaniało niż zakrywało. W akademii zazwyczaj ubierałam się w bluzy bądź od czasu do czasu w sukienki. Powrót tutaj zmienił mnie, ale tylko z wierzchu. Nadal pragnęłam przygód, nowych przyjaciół i magii.

Rozejrzałam się po pokoju, a mój wzrok zatrzymał się na lalce, którą dostałam od taty, kiedy jeszcze byłam dzieckiem. Chwyciła ją i położył się z nią na łóżku trzymając ją nad sobą.

-A ty tato? Co byś zrobił?

Przyglądałam się lalce jakby magicznie miałaby mi udzielić odpowiedzi. Nie była zabawką z wysokiej półki. Było widać, że czas zrobił swoje i z niektórych miejsc wystawały nitki.

Jej oczy były zrobione z dwóch, różnych guzików. Zawsze mnie to zastanawiało. Czy to wada fabryczna, czy jeden się zgubił i tata na szybko przyszył inny. Większy guzik wyraźnie nie pasował do lalki. Był jakby, drogi i bardziej szlachetny. Co guzki, który na spokojnie mógłby się znajdować w królewskiej garderobie, robił jako oko szmacianej lalki. Myślenie po alkoholu, nie było moją mocna stroną. Wtedy w mojej głowie rodziły się niemożliwe scenariusze.

Guzik.Guzik.Guzik.

-O BOŻE GUZIK!

Wydarłam się tak, że sąsiedzi prawdopodobnie już nie spali.

To musiał być on. Guzik Mateusza. Dzięki niemu Mateusz odzyska poprzednią formę. Ale co dalej? Co z wilkusami w akademii?

-A walić to wymyśle coś na poczekaniu.

Schowałam guzik do kieszeni swoich czarnych jeansów i chwyciłam telefon, aby zamówić taksówkę. Na moje nieszczęście, wiózł mnie ten sam kierowca, który przywiózł mnie do domu. Pewnie musiał pomyśleć, że jeszcze się nie wybawiłam. Chociaż to trochę podejrzane, że podałam mu adres opuszczonych ruin. Pewnie miał mnie za wariatkę.

Wypadłam jak szalona z taksówki i popędziłam w kierunku wejścia do budynku. Stanęłam tam, gdzie jakiś czas temu instruował mnie Mateusz.

-Dobra, tylko tym razem nie pomyl formułki idiotko.

JESTEM TWOJĄ BAJKĄ/  Vincent i AdaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz