[6] Dziadek Marko

12 3 0
                                    

5 stycznia 2017r.

Napadało pół metra śniegu w nocy, świeżego puchu, który pięknie błyszczał, odbijając ostre słońce na bezchmurnym niebie. W ciągu zaledwie paru godzin nasza piękna kraina gór zamieniła się w zimowe królestwo, uderzając swoją bielą w oczy stęsknione za takimi widokami. A dziesięć stopni na minusie czułam w nozdrzach, gdy wdychałam lodowate powietrze i dochodziło mi aż do gardła.

Odśnieżałam podjazd pod dom wraz z dziadkiem, który miał wtedy jeszcze trochę siły by stać. Szykowaliśmy miejsce na kampera dziadka Marko, który za moment miał przyjechać na moje urodziny. Zjawiał się na każde, dzięki czemu trzymaliśmy ze sobą kontakt. Dziadek nie umiał korzystać z tych nowych telefonów i nie wiedział, jak się ze mną kontaktować inaczej, niż listownie. Jeśli w liście obiecał, że przyjedzie, to tak będzie.

- Verka! - babcia mnie wołała, stojąc w drzwiach wejściowych do domu. - Chodź! Musisz się ubrać!

- Już idę! - odpowiedziałam, po czym zwróciłam się do dziadka. - Dasz radę?

- Pewnie, kochanie - uśmiechał się, ukazując brak zębów. - Już i tak niewiele zostało. Idź się przebierz.

- Okay.

Zostawiłam łopatę do odśnieżania, opierając ją o płot i pobiegłam po grubym śniegu prosto do domu. Otrzepałam grube kalosze z białego lodu i zdjęłam, zanim weszłam za próg. W środku już uderzyło mnie ciepło, nie tylko z palącego się pieca, ale i gotującego się gara z zupą, dając cudowną woń wywaru. Rosół będzie przepyszny, pomyślałam. Ściągnęłam grubą kurtkę, sięgającą mi za kolana.

- Przygotowałam ci ubrania, które chciałaś dzisiaj założyć - mówiła, wychodząc z mojego pokoju.

- Dziękuję, babciu - pocałowałam jej policzek, na co się uśmiechnęła.

Weszłam do pokoju, gdzie zrzuciłam z siebie mokre spodnie i wrzuciłam do kosza na pranie. Ściągnęłam sweter i koszulkę, po czym przyjrzałam się ubraniom na dzisiejszą kolację. Zielona spódnica w czerwone kwiaty nie wyblakła od prania, a piękny, czerwony gorset z haftowanymi wzorami na sobie i zieloną wstążką, prezentował się jak okaz w muzeum. Biała koszula z koronkami przy nadgarstkach została przez babcię wyprasowana. To był strój odświętny, niedawno przez babcię uszyty. Na pewno był wykonany inaczej, niż stroje sceniczne.

Ubrałam wszystko na siebie, po czym usiadłam przed lustrem nad toaletką i czesałam włosy, by za chwilę babcia mogła zapleść mi warkocz. Patrzyłam na swoją twarz w odbiciu i myślałam o tym, że nigdy nie będę przypominać mojej mamy. Mam tylko jej oczy, a czarne włosy podarował mi tata. Posiadam tylko te dwie cząstki rodziców i nie oddam ich za żadne skarby.

Babcia weszła do pokoju i spojrzała na mnie czule. Pogładziła mnie po włosach, poczułam ciepło jej spracowanej dłoni.

- Rodzice byliby zachwyceni Tobą - mówiła, przez co uśmiechnęłam się, próbując nie uronić łzy, która usilnie chciała uciec.

- Dotrwałam do osiemnastego roku życia - stwierdziłam. - Nie zobaczyli mojego dojrzewania...

- Widzą cię, skarbie - delikatnie gładziła palcami moje ramię. - Patrzą z nieba.

Spuściłam wzrok na swoje palce. Babcia mocno wierzyła w ideę nieba, jednak mnie to nie przekonywało. Wolałam wierzyć, że ich dusze nie istnieją.

Babcia zaplotła mi warkocz, który obwiązała czarną wstążką. Mogłam się jeszcze pomalować delikatnie, dodając tusz do rzęs, poprawiając brwi i malując usta błyszczykiem. Byłam gotowa.

Dziadek Marko akurat przyjechał, co zauważyłam przez okno pokoju. Nałożyłam na siebie beżową grubą chustę, z frędzelkami, w czerwone kwiaty, osłaniając ramiona i plecy, po czym wybiegłam z domu na podjazd przed domem. Szeroko uśmiechnięta powitałam dziadka, machając mu. Ten wyszedł z kampera, radośnie wołając moje imię.

Przysięgasz? | [Bojan Cvjeticanin] by CHARLIEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz