1

124 17 6
                                    

2006

LUTY

NATALIA

Zabiję ją. Zamorduję i zakopię w ogródku. Co ona sobie myślała? Odstrzeliłam się jak stróż w Boże Ciało, a ona odwołała nasze spotkanie.

Nie przyjdę. Zapomniałam, że mam randkę.

Raz po raz czytałam SMS-a od Gabrysi, mojej chyba już byłej przyjaciółki. Umówiłyśmy się na dyskotekę, a właściwie zostałam postawiona przed faktem dokonanym, że w piątek idziemy na imprezę się rozerwać. Gdybym się nie pojawiła, skłonna była przyjechać i wyciągnąć mnie z domu siłą. Chcąc tego uniknąć, wyszykowałam się i pojechałam na spotkanie. Po półgodzinnym sterczeniu na mrozie, w końcu był luty, łaskawie napisała mi wiadomość.

Zabiję ją i to będzie śmierć w męczarniach.

Mogłam siedzieć w ciepłym pokoju, uczyć się do nadchodzącej matury, albo chociaż czytać jakąś ciekawą książkę, a nie marznąć w mini na dworze. Gabi jednak była moją jedyną przyjaciółką, jaka została mi po aferze z Krzyśkiem. Nie potrafiłam jej odmówić, choć prawdopodobieństwo, że mnie wystawi było bardziej niż wysokie. Uważała, że świat należy do niej. W przeciwieństwie do mnie, rasowego domatora, uwielbiała bawić się i czerpać z życia pełnymi garściami. Impreza i faceci to było jej drugie i trzecie imię nadane na bierzmowaniu. Moimi natomiast była matura i medycyna. To dwie rzeczy, które w tej chwili spędzały mi sen z powiek.

Wracałam do domu. Warto wspomnieć, że mieszkałam na peryferiach Łodzi, gdzie nie dojeżdżało ZKM, a droga prowadziła przez las... Po prostu idealne warunki do rabunków, gwałtów i tym podobnych rzeczy. Tak, mogłam jechać taksówką, ale był piątek wieczór i złapanie od ręki taryfy graniczyło z cudem, więc postanowiłam pojechać tramwajem do pętli, a potem z buta dotrzeć do domu.

Minęłam ostatnie drzewa i w końcu zobaczyłam żółtą poświatę latarni nad nowym osiedlem „Zielony Las". Gdy wprowadziliśmy się tu kilkanaście lat temu było tylko kilka domów, w tej chwili stało ich już kilkadziesiąt, tworząc małe miasteczko pośrodku niczego. Mój rodzinny dom znajdował się na rogu, praktycznie z samego brzegu osiedla i przylegał do lasu. Dzieliło mnie od niego jedynie kilkadziesiąt metrów, gdy kątem oka spostrzegłam małą postać siedzącą na krawężniku. Nerwowo zamrugałam, myślałam, że mam omamy, a przecież nic nie piłam. To niemożliwe, żeby przy minus pięciu stopniach Celsjusza dziecko siedziało na ulicy, no nie na tak ekskluzywnym osiedlu. Musiałam to sprawdzić

- Dziecko co ty tu robisz?? - zapytałam, gdy znalazłam się tuż obok niego.

Zziębnięta dziewczynka miała na oko jakieś trzy, cztery lata. Była mniej więcej w wieku Mikołaja, syna mojego brata. Miała ciemne, lekko kręcone włosy, okrągły nosek, a jej wydatne usta zaczęły przybierać lekko siny odcień. Okryłam ją swoją puchową kurtką. Było mi cholernie zimno, ale przecież nie mogłam tej małej zostawić w samej piżamie.

- Czekam na tatę - powiedziała swoim dziecięcym głosikiem.

- Nie możesz czekać na niego w domu? - Tylko takie pytanie przyszło mi do głowy.

- Boję się być w domu.

Poczułam konsternację. Co się musiało tam dzieć, że dziecko wolało zamarznąć, niż w nim być.

- Gdzie mieszkasz? - zapytałam.

Dziewczynka odpowiedziała, wskazując budynek za sobą.

Był to jeden z nowszych domów na osiedlu. Nowoczesny, z ogromnym metrażem i jeszcze większym podwórkiem. Z daleka było „czuć piniądz".

(Nie)gotowa na romansOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz