Wiejskie targowisko miało to coś, czego nie była w stanie zaznać w żadnym dotychczasowym mieście. Tutaj wszyscy byli pogodni, rozmawiali ze sobą, znali się z imienia i łypali na nią podejrzliwie, kiedy szła w prostej sukience z rudą peruką na głowie, a jednocześnie byli ciepli i serdeczni. Pozdrawiała ich, uśmiechała się i płaciła. Nie dyskutowała, nie pyskowała, starała się szanować ich obyczaje. Oni odpowiadali na te pozdrowienia, wołali do niej coś po włosku, nie zamierzając w ogóle ruszyć wspólnego. Ale gdy wyciągnęła sakiewkę, gdy zabrzęczały monety, nagle dało się dogadać, nawet jak faktycznie nie znali wspólnej mowy.
Wieś była na brzegu morza, warzywa były stosunkowo jędrne, a owoce soczyste. Ludzie jeszcze mieli w sobie chęć do życia, choć widmo wojny malowało się w ich oczach, gdy rozmawiali ze sobą przyciszonymi głosami. Lokalny komisariat funkcjonariuszy Venatores opustoszał przed świtem. Zawyły syreny, wsiedli w samochody i pojechali w ciemną noc. Skąd Narcyza wiedziała? Bo już wtedy zepsuł im się samochód, jakieś ćwierć mili od tej osady. Pogasiła wtedy światła i obserwowała, jak tamci mijają ich kryjówkę. Smolisty zdążył zasnąć na miejscu pasażera i nie drgnął nawet, a Wydmuszek się do niego przytulił, odnajdując sporą dawkę ciepła.
Dlatego o poranku przebrała się, ubrała perukę, wyszła na targ, by coś kupić na śniadanie, i jednocześnie rozejrzała się za porzuconym samochodem funkcjonariuszy. Do najbliższego miasta z głównym dworcem było zdecydowanie za daleko wbrew wcześniejszym założeniom, więc musieli zorganizować nowy środek transportu. Dlatego chodziła po targowisku, obkupiła dwa wiklinowe kosze pieczywa, suszonej w słońcu szynki i sera, trochę winogron, cytrusów i wszystkiego, co mogli jej zaoferować. Jednocześnie nie było tego zbyt wiele.
Zdążyła też, niby jako zbłąkana turystka, zajrzeć na plac komendy, by z żalem stwierdzić, że nie pozostał żaden wóz. Czyli najprawdopodobniej mieli jeden, którym postanowili pojechać i tyle z przebiegłego planu. W bocznej uliczce pozbyła się peruki, rozczochrała swoje czarne loczki sięgające już kości policzkowych i pospiesznie opuszczała wieś, oglądając się jeszcze przez ramię.
Ruszyła pod górę ścieżką wydeptaną w zboczu. Mając sandałki, ostrożnie stawiała kroki, by nie rozciąć stóp o ostre krawędzie. Gorące kamienie wpadały jej między palce, z sykiem je wytrząsała i wyklinała pogodę, bo nie zdążyła wejść w połowę drogi, jak pot spływał jej po twarzy i plecach. W wysokiej trawie koncertowały już cykady i inne świerszcze, a wysokie drzewa iglaste, tworzące naturalną zaporę na zboczach, kołysały się na delikatnych podmuchach wiatru.
Nim dotarła na szczyt, usłyszała kroki za sobą i spojrzała przez ramię, by widzieć, jak Smolisty ją dogania długimi susami równie długich nóg. Nie miał na czole ani kropelki potu, za to, jak zawsze, lazł w rozpiętej koszuli, prezentując to, co miał zaprezentowania. Miał skórzane klapki i... ściągnęła brwi, patrząc na te klapki.
— Ukradłeś je? — zagadnęła, gdy zrównał z nią krok. Nawet zadyszki nie dostał, a sama była mokra jak mops, i zadyszana tak, że musiała odchrząknąć, nim zdecydowała się mówić.
— Leżały przed domem, a że pasowały... — Przewróciła oczami i pokręciła głową, ale nie kryło się w tym skarcenie. Zdziwiłaby się, gdy je kupił.
— Co robiłeś w mieście? — zapytała, gdy odbierał od niej oba wiklinowe kosze, i jeszcze siatkę z ramienia, ku jej sprzeciwowi, że ją może nieść, bo była lekka. Obładował się jak juczne zwierzę, zwlekając z odpowiedzią.
— Wyobraź sobie, że się obudziłem, i nie było takiej jednej francy...
— Zmartwiłeś się? O mnie? — powiedziała, nie szczędząc złośliwej nuty w głosie, choć oczy jej się śmiały, gdy naburmuszony wydął wargi, gdy pacnęła go w ramię z „wiem, że zawsze za mną łazisz", a potem ruszyła pod górkę.
CZYTASZ
Kolekcjonerka Dusz || Zegar Końca Świata, tom 2.
FantasyTom. 2. Odebrali jej wszystko. Przyczynili się do śmierci jej matki, gdy była raptem nastolatką, pozostawiając ją i młodszego brata bez opieki. Brutalnym gwałtem odebrali jej godność i poczucie własnej wartości niedługo później, pozbawiając ją je...