4.

41 10 8
                                    

Słońce przebiło się przez firanki i Danielle w końcu otworzyła oczy. Obudziła się we własnej sypialni, pod ciepłą kołdrą, na miękkim łóżku. W uszach dudniły jej odgłosy wczorajszego deszczu, a oczy swędziały od niewyspania. Usiadła spokojnie, poprawiła się i spuściła nogi w dół.

Co się właściwie stało?

Jak ona się tu znalazła?

Popatrzyła za okno na szalejącą zimę. Był pierwszy grudnia, dzień nowego miesiąca, a jej ukochany za dwa tygodnie żenił się z inną. Nagle jedno imię zapukało do drzwi jej świadomości.

Gniew.

Fala nadziei zalała ją od stóp do głów, gdy przypomniała sobie pięknego mężczyznę, z którym zawarła wczoraj układ w kościele. Czy to możliwe, że był to tylko sen?

Podwinęła długi rękaw nocnej koszuli i zerknęła na swoje nadgarstki. Były jasne jak jej skóra, bez żadnych obręczy. Nie bolały i nie kłuły; wyglądały jak normalne, wcale nie oszpecone nadgarstki. Jej dłoń również była wyleczona; nie miała już żadnego nacięcia, jakby Danielle nigdy nie zrobiła sobie krzywdy. Poczuła ulgę, a później – rozczarowanie.

Krzyczała do niego wczoraj, że chce wszystko cofnąć. Pod wpływem jego groźby, że zabierze ją do Piekła, była gotowa odwołać życzenia. Ale teraz, spoglądając na swój pokój i czując wyłącznie pustkę, zrozumiała, że nawet Piekło byłoby warte tego, co mogła przeżyć jako księżna Edwarda.

Poza tym, Gniew powiedział, że zabierze ją do Piekła tylko wtedy, gdy nie wypełni trzech, obiecanych mu przysług. Nie znała ich treści, ale skoro w grę wchodziło wieczne potępienie i przekroczenie bramy, przed którą tak bardzo ostrzegała ją Nana, była gotowa nie odmawiać mu przysług, niezależnie od tego, jakie by one nie były.

Brzmiało to banalnie.

Przysługa.

Prychnęła głośno i odkryła się.

Równie dobrze może mnie poprosić, abym mu umyła plecy.

Nie wiedziała, co myśleć o wydarzeniach poprzedniej nocy. Chciała wierzyć, że naprawdę była w tym kościele, przyzwała demona, rozmawiała z nim i zawarła z nim pakt. Ale z drugiej strony, gdyby to wszystko było prawdą, na jej nadgarstkach znajdowałyby się ciemne obręcze, a jej dłoń miałaby ranę od noża. W takim razie śniła - w pokręcony i szalony sposób, ale wciąż jedynie śniła.

Sięgnęła po podomkę rzuconą na łóżko i zawiązała sobie paskiem kokardkę wokół talii. Zeszła po stromych, ciasnych schodach do sieni; zalała ją fala gorąca, a zapach jajecznicy unosił się w powietrzu. Jej matka była w domu. Zawsze robiła śniadanie, zanim wychodziła na targ.

– Dzień dobry, kochanie. – Uśmiechnęła się z miłością, wrzucając jajko na rozgrzaną blachę. – Mocno ścięte?

– Dzień dobry – odpowiedziała, nieco pocierając oczy. – Tak, poproszę.

– Dobrze spałaś, kochana?

Podeszła do stołu jadalnego, na którym matka postawiła dzbanek z sokiem, szklankę mleka, trzy talerze oraz sztućce.

– Nie jestem pewna. – Usiadła z zawahaniem i sięgnęła po dzbanek, który został wykonany przez Lydię własnoręcznie. – Mamo, pamiętasz może, co robiłam wczoraj w nocy?

– Jak to? – Obróciła się do niej zdziwiona. – Spałaś oczywiście! W swoim pokoju.

– Ale... Jesteś pewna, że spałam?

– Oczywiście. Przyszłam koło drugiej dać ci całusa w policzek.

Danielle zarumieniła się porządnie, na jej twarzy pojawił się malinowy uśmiech.

Okrutne Istoty || Cruel CreaturesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz