5.

38 8 1
                                    

Siedziała w kościele parę dobrych godzin. Nie chciała wracać jeszcze do domu, zderzając się z zatrważającą ilością pytań od matki i ojca oraz wysłuchiwaniem kary za swój występek. Nie mogła też zostać na zewnątrz, bo po paru minutach stania na mrozie powoli zamarzały jej palce. Weszła zatem do środka, usiadła w pierwszej ławie, otoczona ciszą i spokojem.

Jak Danielle mogła uwierzyć, że Gniew będzie grał fair? Jak mogła zaufać demonowi? Później jednak przypomniała sobie sposób, w jaki kusił ją wyobrażeniami o zamkach, ślubach z bajki oraz niekończących się opowieściach i przestała się sobie dziwić.

Obrzydliwa istota.

Danielle zdecydowała się na powrót do chaty, gdy zaczęło się ściemniać. Idąc brzegiem rzeki, jedyne o czym myślała to trupia twarz własnej rywalki. Celest nie była wcale tak inna od Danielle – obie chciały tego samego. Jedyna różnica polegała na tym, że panna Marigold użyła zakazanych technik.

Jakiś chłopiec przebiegał przez ulicę, wręczając wszystkim świeżo wydrukowane gazety, jeszcze ciepłe od maszyny drukarskiej. Danielle celowo na niego wpadła, wyrwała mu jeden egzemplarz i pogoniła chłopaka, by spieszył się z własną robotą. Wyprostowała nagłówek, żółć podeszła jej do gardła.

GAZETA TOMORROW'S TRIBUNE

DZISIAJ, W GODZINACH PORANNYCH, ODKRYTO CIAŁO MŁODEJ MIESZKANKI NOTTINGHAM, CELEST ACKROYD. DOPIERO CO ZARĘCZONA PANNA ACKROYD WYSZŁA DZIEŃ WCZEŚNIEJ Z DOMU, NIE INFORMUJĄC NIKOGO DOKĄD ZMIERZA. RODZINA PODEJRZEWAŁA, ŻE UMÓWIŁA SIĘ NA ROMANTYCZNĄ SCHADZKĘ ZE SWOIM NARZECZONYM, KTÓRY JEDNAK KATEGORYCZNIE ZAPRZECZA, BY COŚ TAKIEGO MIAŁO MIEJSCE.

DOCHODZENIE TRWA. DO TEJ PORY USTALONO, ŻE PANNA ACKROYD NA PEWNO NIE WIDZIAŁA SIĘ TEJ FERALNEJ NOCY Z WŁASNYM NARZECZONYM, GDYŻ BRAŁ ON UDZIAŁ W SPOTKANIU PRZYGOTOWUJĄCYM DO ŚLUBU.

NALEŻY WSPOMNIEĆ, ŻE PANNA CELEST ZOSTAŁA BRUTALNIE ROZSZARPANA.

CZY WILKI ZNOWU GRASUJĄ W NOTTINGHAM?

NA ZAWSZE WASZ,

CHRISTIAN PHOENIX

Danielle znajdowała się na karuzeli bez wyjścia. Rozpacz, bezradność i nienawiść mieszały się ze sobą, tworząc wybuchową dawkę dla jej nerwów.

Nigdy, w najgorszych koszmarach, nie sądziła, że mogłaby przyczynić się do czyjejś śmierci. Zrobiła to co prawda niecelowo i nieświadomie, niemniej jednak zabiła Celest – w białych rękawiczkach. Wściekła, podarła gazetę i wyrzuciła ją przez most do wody. Udała się w stronę ulicy fikuśnej.

Gdy dotykała dłonią klamki drzwi do własnego domu, dzień powoli ustępował nocy, a w jej brzuchu zaburczało z głodu. Nie jadła i nie piła cały dzień; jedyne, co potrafiła robić, to siedzieć i obwiniać się za śmierć Celest.

Przekroczyła próg, wpuszczając chłodny powiew wiatru do sieni. Od razu się skuliła, słysząc z salonu donośny krzyk matki.

– Boże, Maxim, to chyba ona!

Ależ jej było głupio. Przez to, jak uciekła, miała ochotę spalić się ze wstydu. Jej rodzice zapewne wychodzili z siebie, martwiąc się, że ich córkę mogło spotkać to samo co Celest.

Lydia pojawiła się pierwsza, tuż za nią stał ojciec, który przecierał zamglone oczy.

– Gdzieś ty była u licha?! – krzyknęła matka, ale w jej głosie słychać było bardziej przerażenie niż złość. Objęła pospiesznie córkę i wycałowała jej zmarznięte czoło. Danielle miała ochotę wpaść w paniczny płacz.

Dotyk palców matki i jej delikatne głaskanie sprawiły, że serce Danielle rozpuściło się niczym lód na słońcu. Kolana się pod nią ugięły, czuła na sobie ciężar tragedii z poranka.

– Nigdy więcej tak nie rób – przestrzegła ją matka, odsuwając się od niej stanowczo. – Jeśli zrobisz tak jeszcze raz, przysięgam, że nie wypuszczę cię już nigdy z domu.

– Przepraszam. Musiałam spojrzeć, czy...

– Jestem pewien, że miałaś bardzo ważne powody – wtrącił ojciec, układając dłoń na ramieniu matki. – Zaraz nam wszystko opowiesz, ale najpierw musisz przywitać naszego gościa. Przyszedł tu specjalnie dla ciebie.

Danielle ściągnęła brwi. Nikogo się nie spodziewali, a i też rzadko ktoś ich odwiedzał, przez co skazani byli niemalże zawsze na własne towarzystwo. Nigdy nie miewali gości, chyba że przejezdnie ktoś z rodziny postanowił zawitać do Nottingham.

Matka i ojciec uśmiechali się jednak i energicznymi ruchami zachęcali ją, by weszła głębiej do pomieszczenia. Gdy Maxim odsłonił jej widok na salon, Danielle ujrzała Edwarda we własnej osobie, stojącego z filiżanką herbaty przy kominku i przyglądającego się rodzinnym pamiątkom, rozstawionym na gzymsie. W powietrzu zapachniało cynamonem i jabłkami.

Edward odwrócił się i niemalże upuścił filiżankę. Zachwiała się, wylewając nieco naparu na podstawkę. Chłopak spoglądał to na Danielle, to na trzymaną w dłoniach herbatę, po czym zdecydował się odłożyć ją na stół dla bezpieczeństwa.

– Edwardzie... – szepnęła, a ton jej głosu zdradzał zdumienie.

Był w jej salonie. Pił coś z filiżanki jej matki. Nigdy wcześniej nie rozmawiał z jej rodzicami, nie przebywał nawet w jej domu. Z czymkolwiek przyszedł, musiało to być piekielnie ważne, skoro postanowił nie zważać na te wszystkie detale.

Wyglądał na kogoś, komu ulżyło na duchu, jak tylko ją ujrzał. Całą i zdrową.

– Danielle – zaczął ojciec, dumnie wypinając pierś do przodu. – Ten młody człowiek przyszedł do nas parę godzin temu, licząc, że cię zastanie. Twierdzi, że cię kocha.

Danielle wybałuszyła oczy, a Edward, posyłając jej figlarny i pełen entuzjazmu uśmiech, wzruszył ramionami, jakby mówił „cóż mogłem na to poradzić? Musiałem".

Nie mogła uwierzyć, że przyznał się do ich miłości. Marzyła o tym odkąd tylko poznała go w kościele, ale Edward zawsze bał się powiedzieć swojej rodzinie o tym, kogo wybrało jego serce, zatem Danielle także nigdy nie mówiła o swoim wybranku.

Ojciec podszedł do córki, chwycił ją za łokieć i przyciągnął bliżej siebie.

– Ten młody człowiek poprosił mnie o twoją rękę – wytłumaczył szybko, po czym dodał jeszcze szybciej: – A ja powiedziałem mu, że jeśli ty się zgodzisz, to wtedy ja również.

Zabrakło jej powietrza w płucach.

– Papo...

– Powiedz mi tylko jedno – przerwał, ale głos mu drżał z emocji. – Kochasz ty tego człowieka?

Danielle spojrzała na Edwarda, który rozłożył zapraszająco ramiona. Tak bardzo chciała w nie wpaść, że to pragnienie aż sprawiało jej ból. Zerknęła w bok na stojącą za ojcem matkę, ściskającą w dłoni chustę koloru kości słoniowej. Ocierała nią łzy, bo wiedziała, że Danielle powie „tak", a jeśli powie „tak", już nigdy nie będzie z nią mieszkała w ich chatce obok lasu.

– Tak, papo – potwierdziła i spojrzeniem wróciła do Edwarda. – Kocham go jak nic innego na świecie.

Przytaknął szczęśliwy i wypuścił Danielle. Niepewnym krokiem podeszła do Edwarda, dotykając jego wyciągniętej dłoni. Ich palce się zetknęły, cała magia powróciła. Liczył się tylko on i jego uczucia – to, że wreszcie spełniły się sny.

– Kocham cię, Danielle Marigold – oznajmił i nie zważając na jej łzy radości, klęknął przed nią na jedno kolano. – Nie mogę bez ciebie żyć.

– A co z twoją rodziną?

– Wypadek Celest uznali za znak od Boga. Nie powinni mnie zmuszać do małżeństwa z kimś do kogo nie czuję absolutnie nic. Kazali mi wybrać tą, która jest najbliższa memu sercu. Wybieram ciebie. – Wziął wdech. – Proszę cię, byś już zawsze była moja. Wyjdź za mnie, Danielle.

Z jej ust wydobył się cienki pisk, wysoki na tyle, by stłuc szyby.

– Tak! Wyjdę za ciebie. 

Okrutne Istoty || Cruel CreaturesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz