3.

42 10 18
                                    

Biegła, co sił w nogach, by dotrzeć do kościoła przed północą. W starej książce, którą Danielle otrzymała w testamencie od babci, zapisane było, że modlitwy i błagania są silniejsze niż zazwyczaj, gdy wypowiada się je w Godzinę Czarownic. To była drobna wskazówka dla Danielle. Dziewczyna potrzebowała dużo mocy, by sięgnąć swoimi słowami najwyżej jak się tylko dało. Przepełniona desperacją, nałożyła na siebie ciepły płaszcz oraz stare kalosze o kolorze jasnym jak płatki słonecznika i pobiegła w mrok, nie zważając na zimno.

Ostatni dzień miesiąca był wyjątkowym czasem. Według nieżyjącej już babci Danielle, był to moment, w którym demony i anioły spotykały się razem na wielkich ucztach, czekając, by nowe zastąpiło stare. Umierał miesiąc, rodził się następny.

Za godzinę umrze listopad, narodzi się grudzień.

Właśnie tego dnia postanowiła zmienić swój los. Tylko tego dnia mogła napisać go na nowo, bo tylko po północy jej słowa będą na tyle silne, że dosłyszy je każde stworzenie po drugiej stronie. Gdy całe marzenie rozpadało się na kawałki, a życie traciło dotychczasowe kolory, babcia poradziłaby jej, aby wnuczka trzymała się aniołów.

Edward miał poślubić inną.

Nie Danielle. Nie dziewczynę, w której zakochał się od pierwszego wejrzenia. Teraz jego wybranką, narzuconą mu przez rodziców, była niejaka Celest.

Dziewczyna wypadła z lasu na żwirową ścieżkę, na samym jej końcu ujrzała kościół. Chowała nadzieję, że babcia miała rację i naprawdę istniały na świecie jakieś anioły. Otarła łzy z policzka, przypominając sobie ostatnie słowa ukochanego.

Wiesz, że nie mogę odmówić mojemu ojcu. Mam obowiązek wobec mojej rodziny.

Danielle przełknęła gorzko ślinę.

A co z twoim obowiązkiem w stosunku do mnie?

Wierzyła, że nie chciał tego małżeństwa. Choć jego narzeczona wydawała się piękną kobietą – z różowymi policzkami i włosami koloru cukierków karmelowych – Edward nie kochał Celest. Zresztą, jak mógłby ją wybrać, mając u boku kogoś takiego jak Danielle Marigold? Owszem, Celest miała bogatszą rodzinę, jej posag przewyższał prawie dwukrotnie ten, który miała do zaoferowania rodzina Danielle. Ależ przecież nie majątek się liczył, prawda? Edward kochał ją od chwili, gdy poznali się w kościele. Była jego, a on był jej.

Celest nie należała do ich bajki i nie mogła jej zepsuć. Wiecznie poważna i chłodna, w niczym nie przypominała tej energicznej i żywiołowej panny Marigold, której tęczówki błyszczały iskrami niezależnie od tego czy padał deszcz czy świeciło słońce. To było życie Danielle; jej historia, jej mężczyzna, jej miłość. Nie zamierzała z niej rezygnować, nawet jeśli ukochany poddał się bez walki.

Otworzyła drzwi do kościoła, jej uszy wypełnia cisza. Z oddali dobiegały grzmoty, ciemny korytarz rozświetlał się sporadycznie przez pioruny nadchodzącej burzy. Danielle nie wzięła ze sobą zapałek, więc nie mogła zapalić świecy, ale nawet gdyby wzięła chociaż jedno pudełko, na pewno by przemokło. Ona sama drżała z zimna i wilgoci. Krople deszczu spływały z jej orzechowych włosów, a kaptur od płaszcza opadł na ramiona, niczym zwiędnięta roślina.

Podeszła do ołtarza, klękając przed nim twardo. Nagle zabrakło jej sił. Wątpliwości chwyciły ją za gardło. Przez chwilę rozważała powrót do domu, przyznanie się do porażki i pogodzenie z nieuniknionym, nieszczęśliwym zakończeniem.

Dosyć.

Musiała to zrobić. Musiała chociaż spróbować złapać jednego z aniołów, by wysłuchał jej życzenia.

Okrutne Istoty || Cruel CreaturesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz