Rozdział VIII

22 7 2
                                    

Sen Eztzala został przerwany przez piekielny ból ramienia. Obudził się szybko i wyprostował. To właśnie wtedy zorientował się, że jest w pokoju dla służby, a obok śpią też inni. Spojrzał na swoje ramie. Było obwiązane bandażem, który delikatnie przesiąkł krwią.

- Długo spałeś - usłyszał jakiś męski głos. Jak się okazało był to Lias, główny wojownik króla.

- Długo? To znaczy ile? - zapytał Eztzal spoglądając na mężczyznę.

- Wczoraj w południe zasłabłeś. Jest wieczór następnego dnia. Powinieneś się cieszyć, że nie wydusiłeś z siebie żadnego dźwięku. Część twoich kolegów... Cóż... - spojrzał na dziewczynę leżącą na łóżku obok. Jej usta były pokryte zaschniętą krwią.

Eztzal domyślił się co mogło się stać. Naprawdę nie spodziewał się, że król mówił poważnie z odcinaniem języków. Zrobiło mu się znowu słabo. Przerażała go brutalność swojego władcy. Jak mógł tak po prostu krzywdzić niewinnych ludzi? Czy nie wiedział, że krzyk podczas takiego bólu to coś naturalnego? Ponownie spojrzał na Liasa.

- Dlaczego tu siedzisz? Wydaje mi się, że wojownicy mają swoje komnaty w innej części zamku.

- Ah dobrze, że pytasz. Król kazał ci przyjść jak tylko się obudzisz. Radzę ci się zbierać.

Eztzal kiwnął głową po czym podniósł się z łóżka. Jego nogi delikatnie drżały, a ból ramienia strasznie mu doskwierał. Nie mógł się poruszać już tak swobodnie, ale i mimo wszystko dziękował bogom, że spotkało go tylko to. Ramię kiedyś się zagoi, zostanie po tym tylko blizna, ale język? Sama myśl o jego starcie wzbudzała w nim nieprzyjemne dreszcze.

Wyszedł z pokoju zastanawiając się dlaczego akurat to Lias miałby tu siedzieć. Przecież zwykła służka mogłaby mu przekazać taką wiadomość. Nie było to nic specjalnego. Chwilę później usłyszał zamykanie się drzwi. Domyślił się, że Lias wyszedł od służby, ale nie poszedł w tą samą stronę co Eztzal.

Chłopak w końcu dotarł do komnaty króla. Zapukał swoją zdrową ręką. Po usłyszeniu "proszę' wszedł do środka. Dostrzegł swojego władcę siedzącego przy stole z kielichem wina. Ukłonił się delikatnie.

- Nie sądziłem, że aż tak was poskłada delikatne poparzenie. Padaliście jak muchy - zaśmiał się władca, co spowodowało u Eztzala nieprzyjemne uczucie w brzuchu.

- Wybacz mi wasza wysokość. Czy... Ci co krzyknęli naprawdę stracili... Języki?- zapytał cicho. Nie miał pojęcia skąd wziął odwagę na zadanie takiego pytania.

- Przekonaj się sam. Ramię dalej cię boli? - Thyreos podniósł się z krzesła i podszedł do swojego sługi.

Eztzal od razu zadał sobie pytanie, dlaczego król w ogóle przejmował się jego ramieniem. Obecność Thyreosa sprawiała dyskomfort, który chłopak ledwo tłumił w sobie. Spojrzał w bok, nie wiedząc gdzie skierować swój wzrok. Czy spojrzenie w oczy królowi nie byłoby zniewagą? Mógłby to źle odebrać, a Eztzal nie chciał ryzykować.

- Już nie tak bardzo wasza wysokość - skłamał. Nie chciał wyjść na słabego. Ramię bolało jak diabli, każdy zbyt gwałtowny ruch sprawiał, że Eztztal przeklinał w myślach wszystko wokół.

- Świetnie. Chciałem ci dziś odpuścić zajęcie się mną podczas kąpieli, ale skoro uważasz, że wszystko jest w porządku, to chyba nie będzie takiej potrzeby - uśmiechnął się wrednie. Zapewne wyczuł kłamstwo swojego sługi. Nagle jego uśmiech zniknął. Przybliżył się jeszcze bardziej do Eztzala.

Chłopak poczuł jak uginają się pod nim nogi. Widząc unoszącą się dłoń Thyreosa automatycznie zakrył twarz przed uderzeniem. To jednak nie nastąpiło. Usłyszał stłumiony śmiech. Król nie zbyt delikatnie odsunął rękę Eztzala.

°"Rise of the Unseen: A Thalorian Tale"°Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz