Rozdział VI

40 12 6
                                    

Thyreos II Gahazeusz władca Królestwa Thaloria okazał się małym, rozwydrzonym chłopcem w ciele 28 letniego mężczyzny, a przynajmniej tak postrzegał go Eztzal. Przez jeden dzień zdążył nasłuchać się krzyków króla spowodowanych wręcz błahostkami takimi jak, źle ułożona poduszka na jego łóżku.

Tuż po tym jak Thyreos ustanowił go swoim osobistym sługą, Eztzal został zaprowadzony do służek, które oprowadziły go po zamku. Okazały się wyjątkowo przyjazne. Dały mu typowy strój dla służby. Wszyscy chodzili tu w jednym kolorze: ciemnym fiolecie.

Następnego dnia Eztzal siedział w zamkowej kuchni wraz z Doris. Została przydzielona jako pomoc właśnie tam i aktualnie zajmowała się krojeniem pieczywa.

- Jak myślisz, dlaczego król wybrał właśnie ciebie? Jesteś nowy. Mógł wybrać kogoś doświadczonego. Nie widzę w tym sensu - powiedziała Doris spoglądając na chłopaka.

- Nie wiem. Nawet nie wiem czy chcę wiedzieć - mruknął pod nosem.

- Ja bym chciała wiedzieć. Ciekawi mnie to. -

- Ty byś chciała wiedzieć wszystko. Nie wiesz, że ciekawość często prowadzi do zguby? -

- Przesadzasz - odparła dziewczyna przewracając oczami - Nie wierzę, że naprawdę nie przykładasz żadnej wartości do tego dlaczego akurat ty masz stać przy jego boku.

- To nie tak. Po prostu kto wie, co siedzi w głowie tego mężczyzny - szepnął jej do ucha nie chcąc by ktokolwiek usłyszał jego słowa. Gdyby ktoś przekazał to dalej, mógłby wpakować się w nie małe kłopoty.

- Chyba masz rację... - odparła Doris po czym westchnęła ciężko.

- Skup się na swojej pracy. Nie bądź głupia i nie plotkuj za dużo - skarcił ją Eztzal zirytowany jej zachowaniem. Nawet jeśli nie darzył ją największą sympatią, nie chciałby żeby dziewczyna wpadła w jakieś bagno przez swoje gadulstwo.

Zanim Doris zdążyła się odgryźć do kuchni wkroczyła kobieta. Była wysoka, a jej rude włosy związane były w długi warkocz opadający na ramię. Podeszła do nich po czym położyła dłoń na ramieniu Eztzala.

- Oj współczuję ci, król potrafi dać w kość. Powinieneś już iść do niego - spojrzała na chleb, który kroiła Doris - Następnym razem zrób cieńsze kromki. Król ma dziwne wymagania.

Doris kiwnęła głową. Wyglądała trochę na spanikowaną. Eztzal pomyślał, że pewnie zestresowała się faktem, że mogłaby zdenerwować króla. Odsunął się od kobiety. Chciał udać się do komnat króla.

- Tak poza tym jestem Istar - przedstawiła się dziewczyna po czym zaczęła coś mówić, jednakże tego Eztzal już nie słyszał, ponieważ wyszedł z kuchni.

Szedł ciemnymi korytarzami, obwieszonymi różnymi portretami. Zgadywał, że znajdowali się na nich dawni królowie. W swojej głowie zamek wyobrażał sobie nieco inaczej. Myślał, że będzie obwieszony złotem i wypełniony drogimi wazami oraz kwiatami. Okazało się jednak, że było to puste, zimne miejsce. Tylko gdzieniegdzie stały ustawione zbroje oraz bronie. Nic więcej. Było smutno i ponuro.

W końcu dotarł przed komnatę króla. Stanął przed drzwiami i podniósł rękę by zapukać. Ta jednak zastygła w miejscu, a Eztzal nie potrafił przełamać się by uderzyć nią w drzwi. Czego się obawiał? Czy król mógł zrobić mu krzywdę za nic? Wziął głęboki oddech po czym zapukał. Po tym jak usłyszał donośne "proszę" jego serce zabiło szybciej. Wszedł do środka komnaty. Zamknął za sobą drzwi, a następnie się ukłonił.

- Dzień dobry wasza wysokość...- wyprostował się. Jego oczom ukazał się król leżący na łóżku, okryty do połowy purpurową pościelą. Zdawało mu się, że był nagi.

°"Rise of the Unseen: A Thalorian Tale"°Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz