Rozdział VII

20 7 9
                                    

Eztzal szedł za władcą starając nie zwracać na siebie jego uwagi. Thyreos był wybuchowy, mógłby go nawet zirytować fakt, że Eztzal stawia za głośno kroki. Nagle poczuł jak wpada prosto na plecy króla. Odsunął się szybko zdezorientowany. Dlaczego ten tak nagle się zatrzymał?

- Wybacz mi wasza wysokość, zamyśliłem się - odpowiedział z udawanym spokojem. W środku panicznie panikował. Spodziewał się uderzenia w twarz, czegokolwiek co sprawiałoby mu ból. W końcu popełnił ten sam błąd co kilka minut temu jedna ze służących.

- Uważaj jak chodzisz. Bawisz się w tamtą dziewczynę? Ciebie też trzeba uczyć chodzić?- zmarszczył brwi, ale szybko przestał interesować się Eztzalem. Jego uwagę przykuła przechodząca kobieta, jedna ze służek - Przynieś do mojej komnaty ubranie dla niego. No szybko -

Kobieta ukłoniła się delikatnie po czym wręcz pobiegła w stronę pokoi dla służby. Tam znajdowały się stroje. Gdy władca ruszył dalej, Eztzalowi spadł kamień z serca. Nie zirytował Thyreosa aż tak bardzo, a może to kobieta uratowała go przed ciosem w twarz odwracając uwagę króla. Poszedł za mężczyzną skupiając się na tym gdzie idzie. Nie chciał popełnić tego samego błędu ponownie.

Znaleźli się ponownie w komnacie króla. Eztzal stanął w rogu pokoju, nie chcąc wchodzić w drogę Thyreosowi. Mężczyzna usiadł przy stole i nalał sobie wina do metalowego kielicha, zdobionego w różnego rodzaju fioletowe i niebieskie kryształy.

- Eztzal. Jesteś moim sługą, a mimo wszystko nic o tobie nie wiem. Opowiedz mi coś o sobie - napił się, patrząc w stronę okna. Eztzala wyjątkowo irytowało, że król podczas rozmowy zachowywał się niekulturalnie. Jego matka zawsze mówiła mu, że jeśli z kimś rozmawiasz powinieneś skupić się na tej osobie.

Nie lubił wzroku króla, przerażał go i przyprawiał o nieprzyjemne dreszcze, jednakże wyuczona zasada szacunku do drugiej osoby, sprawiała, że Eztzal czuł się jakby król zadawał mu pytanie tylko by zabić swoją nudę. Mimo to nie miał odwagi, a nawet prawa zwrócić mu uwagi.

- Nie mam wiele do powiedzenia wasza wysokość, ale jeśli króla to interesuje... Mam 17 lat i pomagam chorej matce z wychowaniem mojego rodzeństwa.

- Czyli to był powód dla, którego chciałeś tak bardzo dostać pracę na zamku - zaśmiał się król - Zastanawia mnie dlaczego pomyślałeś, że pyskowanie mi sprawi, że cię zatrudnię-

- A jednak król to zrobił - uśmiechnął się do niego w przyjazny, ale wymuszony sposób. Był zestresowany. Żył w nadziei, że król wcale nie pamięta jego nie zbyt miłego tonu.

- Nie miałem wielkiego wyboru. Potrzebowałem męskiego sługi, a na dworze pracują prawie same kobiety. Ci co tu są, nie interesują mnie kompletnie. Są nudni i starzy.

- Rozumiem - mruknął pod nosem.

Nagle rozległo się pukanie do drzwi. Do środka weszła ta sama kobieta, którą spotkali na korytarzu. Zostawiła schludnie złożone ubrania. Ukłoniła się nisko i wyszła najszybciej jak mogła. Chyba nikt nie chciał spędzać czasu z królem, dłużej niż to konieczne.

- Przebierz się. Wstyd mi chodzić z kimś kto wygląda jakby go psy zaatakowały -

Eztzal kiwnął głową po czym wziął ubrania. Skierował się w stronę drzwi, chciał iść do pokoi służby i tam się przebrać. Zatrzymał go głos Thyreosa.

- Gdzie się wybierasz? - rzucił ostro patrząc na Eztzala

- Chciałem się przebrać, tak jak król mi kazał - odwrócił się w stronę mężczyzny. Nie rozumiał czego oczekiwał od niego władca. Czy on właśnie nie kazał mu zmienić ubrań, a teraz go zatrzymuje?

- Kazałem ci się przebrać. Masz rację, ale nie mówiłem byś wyszedł. Ukrywasz coś przede mną? Jesteś tylko sługą, nie zwracam uwagi na twoje ciało jeśli o tym pomyślałeś - przewrócił oczami wymownie.

- Nie... Sądziłem, że przebranie się tu będzie niekulturalne i niekomfortowe dla pana - ścisnął ubrania zestresowany. Nie chciał przebierać się przy obcym mężczyźnie... Przy władcy całego królestwa!

- Wstydzisz się mnie? Jesteś facetem, który zapewne myje się przy połowie mieszkańców w jakiejś studni.

Eztzal spojrzał na niego w szoku. Jakim prawem mówił takie rzeczy? Czy wiedza władcy państwa o swoich poddanych była tak znikoma? Biedni ludzie nie byli dzikusami bez wstydu. Cenili swoją prywatność i komfort. Zmarszczył brwi czując jak wrasta jego złość

- Nie rób takiej miny. Nie uważaj się za niewiadomo kogo. Powiedziałem tylko prawdę - król obdarzył go surowym spojrzeniem.

- Nie wasza wysokość. Nigdy nie myłem się w studni publicznej. Tak robią zwierzęta - starał się zachować spokój. Wiedział, że krzyczenie na władcę może skończyć się co najwyżej ściętą głową bądź szubienicą.

- A czy wam daleko do nich?

- Są różne przypadki wasza wysokość, ale ja nigdy nie spotkałem człowieka myjącego się w studnii publicznej.

- Nie zmienia to faktu, że nie pozwoliłem ci wyjść. Przebieraj się. Marnujesz mój cenny czas. Muszę zjawić się na placu głównym za chwilę! A ty masz stać obok mnie, rozumiemy się?! - złapał go za porwaną bluzkę. Eztzal próbował zrozumieć powód jego wściekłości. Najprawdopodobniej było to wytknięcie mu błędu.

- Jak sobie wasza wysokość życzy - odparł, nie widząc sensu w dalszej dyskusji i stawianiu się władcy. Gdy ten tylko go puścił, Eztzal odsunął się na bezpieczną odległość.

Zaczął się przebierać, najszybciej jak mógł. Ku jemu zdziwieniu Thyreos się odwrócił. Nie patrzył na niego, dzięki czemu Eztzal choć na chwilę mógł się poczuć bardziej swobodnie. Ubrany podszedł do swojego króla

- Skończyłem mój panie... Możemy iść -

Thyreos wstał bez słowa i wyszedł. Nie spojrzał nawet ma swojego sługę, który szedł za nim.

Dotarli na główny plac. Wszyscy stali już pod schodami, a nowa służba na samym przodzie. Eztzal myślał, że gdyby tylko wiedzieli co ich czeka, wcale nie staliby tak spokojnie. On sam, stojąc obok wojownika, który wcześniej zaprowadził go do króla, czuł, że miękną mu nogi. Król nazywał go Lias, więc Eztzal domyślał się, że to właśnie tak ma na imię. Po dłuższej chwili wystąpił on na przód. Wszystkie oczy skierowały się na niego. Obok niego stanął mężczyzna z taca na której znajdował się ostry kawałek żelaza, ułożony wśród rozgrzanego węgla.

- Gdy usłyszycie swoje imię podejdźcie. Nie obawiajcie się. Eztzal.- wywołał go nie odwracając się do niego.

Chłopak spojrzał na Istar, którą dostrzegł w tłumie. Ta kiwnęła mu głową by podszedł do mężczyzny. Eztzal wiedział czego musi się spodziewać. Był przerażony. Podszedł do Liasa blady jak ściana. Ten złapał go za ramię i pociągnął, by klęknął przed nim. Sam podciągnął mu rękaw bluzki i odsunął się. Eztzal dostrzegł Thyreosa zbliżającego się do niego. Miał na sobie grube rękawice, jednakże sługa nie potrafił określić z czego były zrobione. Wziął kawałek żelaza i przyłożył go do ramienia chłopaka. Wśród nowych służących zapanował gwar i krzyki przerażenia.

- Ktokolwiek przy tym krzyknie, zostanie pozbawiony języka. Musicie się nauczyć cierpieć za waszego władcę - powiedział Thureos po czym zaczął nakreślać duże G na ramieniu chłopaka.

Eztzal poczuł piekielny ból. Położył dłoń na swoich ustach, gryząc się w nią byle nie krzyknąć. Po jego policzkach płynęły łzy. Nie był w stanie ich zatrzymać. Chciał się wyrywać, ale wiedział że nic by mu to nie dało. Po chwili Thyreos odsunął się od niego. Eztztal spojrzał na swoje ramie. Było całe opuchnięte, a w dodatku leciała z niego krew. Oprócz oparzeń, ostry kawałek powodował rozcięcie skóry.

- No no wstawaj - powiedział król patrząc gniewnie ma swojego sługę.

Eztzal podniósł się na równe nogi. Zdołał odejść pod ścianę zamku po czym osunął się na ziemię. Było mu cholernie słabo. Wszystko przed nim stało się rozmazane.

Przez następny czas słyszał tylko wywoływane imiona, krzyk i płacz.

°"Rise of the Unseen: A Thalorian Tale"°Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz