2

286 60 108
                                    


Wyruszyliśmy, żeby podbić lub pobić (jak kto woli) inne miasto. Dostałem wiadomość, więc pojawiłem się na czas w określonym miejscu. Nie stresowałem się. Od dawna nie czułem strachu, bo co mogło się stać? Umrę? No cóż... Taka praca.

– Czekamy, aż będziesz gotowy! – Sean klepnął mnie w plecy, jak dobrego przyjaciela i wyszedł wraz ze swoją świtą z szatni wielkości maleńkiego pokoju.

Zostałem sam. Usiadłem na ławeczce, wtłaczając w siebie ogarniającą mnie ciszę. Oparłem łokcie o kolana i pochyliłem głowę. Nie modliłem się. Po prostu zbierałem siły. Pod powiekami przebiegły mi twarze Ashera i Hannah. Co teraz robili? Byli w pracy? Zajadali się niezdrowym żarciem i oglądali horror? Czy myśleli o mnie w momentach, w których ja myślałem o nich? Przywoływałem ich jakoś?

Potrząsnąłem głową, chcąc ich stamtąd wyrzucić. Byli moją jedyną słabością, a ja nie mogłem sobie pozwolić na słabości. Podniosłem i zacząłem ściągać z siebie ciuchy. Będąc w samych bokserkach rozgrzałem się i rozciągnąłem. Następnie założyłem spodenki i chwyciłem ochraniacze, kiedy drzwi się otworzyły.

– Gotowy? – Wyszczerzył się Sean. Jego karki zostały za drzwiami, a on pomagał mi nałożyć wszystkie ochraniacze i rękawice.

Był niezdrowo podniecony, nawijał bez przerwy, a ja pozostałem spokojny i cichy. Przywykł już. Znał mnie nie od dziś. Przed walką zachowywałem się jakbym miał się załamać i uciec. To nie była ucieczka, ja zasypiałem wewnętrznie. Już za moment wyjdzie stąd Mason, nie mający żadnych myśli, żadnych uczuć. Ten potwór z głębi mnie. Dlatego Mason, którego znali wyłącznie Asher i Hannah, musiał zasnąć.

Znów poklepał mnie po plecach, a nawet otworzył dla mnie drzwi.

Po prostu szedłem przed siebie otoczony ludźmi Seana. Słyszałem piski, wrzaski, oklaski, ale nie wyłapywałem z nich nic szczególnego. Nigdy tego nie robiłem. Nie chciałem usłyszeć ani bluzgów w swoją stronę i życzeń śmierci, ani dopingu, bo mógłbym się poczuć zbyt pewnie. Pewność gubi.

Stanąłem w ringu. Uniosłem głowę, patrząc na złamasa, który coś tam mi groził, opluwał się własną śliną i uderzał w swoje rękawice, obiecując mi wpierdol. Mrugałem. Tylko tyle. Mrugałem i oddychałem, bo tak kazał mi mózg. Cała reszta się wyłączała, jakby ktoś miał dostęp do serwerowni wewnątrz mnie. Stawałem się maszyną.

Ktoś z mikrofonem podniósł moją rękę.
– Spirit, proszę państwa!

Znów zrobiło się głośno. Nie reagowałem. Nie patrzyłem na twarze tłustych, bogatych świń z kochankami u boku, na przyszłych rywali, którzy chcieli sprawdzić, jak walczę, na tych, którzy patrzyli z tęsknotą, bo kiedyś byli na moim miejscu lub marzyli, żeby tu stać, ani na cwaniaczków, chcących się dziś wzbogacić. Nie było mi to do niczego potrzebne.

Mój rywal skakał wokół mnie, wymachiwał rękami, robił wokół siebie show, jakby był jakimś celebrytą. Przyjąłem postawę i w pełni skupiony obserwowałem odgrywaną przez niego szopkę. Udawał, że chce mnie uderzyć, ja zrobiłem unik, a on się roześmiał. Inni mu zawtórowali. Odwrócił się plecami do mnie, karmiąc się okrzykami radości tłumu.

Twój błąd, złamasie.

Chyba zapomniał, że my tutaj gramy nieczysto. Podciąłem go od tyłu, powaliłem na matę i zacząłem okładać.

Bronił się dzielnie, był silny i wytrzymały. Po tym, jak się spode mnie wydostał musiałem przyznać, że miałem godnego przeciwnika.

MasonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz