Trzy miesiące po tym, jak pękło mi serce.
Tuż przed prawdą, która za chwilę miała je zniszczyć.
Zimne, nocne powietrze wdzierało się siłą do moich płuc. Nabierałam płytkie, lecz gwałtowne oddechy, od których robiło mi się coraz ciemniej przed oczyma. Znalazłam się w punkcie, z którego nie było wyjścia. Rozdarta w uczuciach, zdana na łaskę bezlitosnego losu, z trudem przełykałam ślinę. Miałam wrażenie, że na mojej krtani zawiązywał się właśnie ciasny, szorstki sznur uniemożliwiający mi jakąkolwiek reakcję. Mężczyzna o mrocznych oczach i równie mrocznej duszy trzymał mnie mocno za ramię. Jego twarde, jak stal palce zaciskały się na mojej skórze, jakby trzymał w rękach coś, co jeszcze niedawno było jego własnością, a teraz stawało się jedynie dalekim wspomnieniem. Jego uścisk był stanowczy, niedający złudzeń - podjęta przez niego decyzja była ostateczna i nie zamierzał jej zmienić. Jednak drgający kciuk, który czasem ocierał się o moją zmarzniętą skórę, dawał mi ciche złudzenie, jakby nie chciał mnie puścić. Naprzeciwko nas stał ktoś, komu przed laty ślubowałam miłość i wierność aż po grób. Od ostatniego razu, gdy się widzieliśmy, bardzo się zmienił. Zapadnięte policzki, podsinione oczy i szara cera świadczyły o wewnętrznej bitwie, jaką stoczył przez ostatnie miesiące. Nie wyglądał, jak mój mąż. Jego oczy były inne. Pełne strachu, ale i nienawiści, która się w nim tliła. Patrzył na mnie, lecz jego spojrzenie było tak lodowate, że przeszywało mnie aż do szpiku kości. Uciekałam od niego wzrokiem, nie mając jednocześnie odwagi spojrzeć w stronę tego, który mnie trzymał.
Staliśmy nad urwiskiem. Zewsząd otaczały nas wierzchołki gór. W przepaści pod nami rozciągała się gęsta mgła, która przypominała teraz mój umysł - zasnuty mnóstwem emocji i pytań, z którymi nie potrafiłam sobie poradzić. Nieopodal nas, cienie drzew falowały na wietrze. Przypominały mi zarysy niedawnych grzechów, których się dopuściłam. Tuż za nami, na włączonych światłach stały ciemne auta. Z każdej strony, okrążeni byliśmy przez mężczyzn z długą bronią w rękach. Szelest ich ruchów świadczył o nadchodzącej burzy, której teraz jeszcze nie rozumiałam, ale wiedziałam, że za chwilę przyjdzie mi się z nią zmierzyć. Napięcie wiszące w powietrzu było niemal namacalne. Góry stały się pułapką. Szum wiatru był zwiastunem zbliżającego się pojedynku. Tylko jeden człowiek wszystko kontrolował. I ja wiedziałam, kim był.
Mój oddech drżał. Słowa grzęzły mi w gardle. Stałam się niemym uczestnikiem czegoś, co w prostych słowach mogłabym nazwać handlem, wymianą, transakcją. Jak zwał, tak zwał. Nie określenia były tu teraz ważne, lecz to, co rozgrywało się w moim wnętrzu. Każda sekunda zdawała się zabierać mi kolejną cząstkę duszy. Stałam się marionetką w rękach mężczyzn, którym oddałam część siebie.
To, co było w tym wszystkim najbardziej druzgocące to fakt, iż pod moim sercem rozwijało się właśnie nowe życie. Cud, o którym nikt poza mną nie wiedział. Gdyby jeden z nich znał prawdę... czy to cokolwiek, by zmieniło? Może wszystko, a może nic. Ale nie chciałam, by to przesądziło o tym, co miało się wydarzyć. By miało być decydujące.
Otaczała nas zasłona milczenia, która ciążyła mi niczym głaz u serca. Nie wiedziałam, który z nich zranił mnie bardziej. Ten, którego miałam za prawego i okazał się złoczyńcą, czy ten, który od początku był złoczyńcą, ale teraz postanowił zachować się prawo. Starałam się nie pokazać bólu, który mi towarzyszył, ale czułam, że łzy w moich oczach, błyszczące w świetle księżyca, zdradzały moje emocje.
Noc była gęsta i duszna. Góry wydawały się być bardziej surowe niż zazwyczaj. Chyba także i one wyczuwały powagę sytuacji. Przez ostatnie tygodnie były milczącymi świadkami mojej zagłady. Dałam się wciągnąć w mroczną grę, która teraz zbierała swoje żniwa. Właśnie przyszło mi za nią zapłacić.
CZYTASZ
Zwrócę ci ją | +18 [W TRAKCIE] ✓
RomantikZwrócę ci ją... WE WŁAŚCIWYM CZASIE. U podnóża najwyższych gór w regionie, na bezkresnym pustkowiu, młoda kobieta stara się poradzić sobie z nagłym zaginięciem męża. Layla mieszka wraz z córeczką w domu otoczonym dziką przyrodą. Z każdą kolejną god...