Rozdział 4

98 33 3
                                    

Trzy godziny później Lady ponownie chce wyjść na spacer. W taką pogodę najchętniej siedziałabym w domu. Śnieg nie przestał padać. Ciężko odróżnić chodnik od jezdni, ale nie mam wyjścia. Nie chciałabym, żeby zaszczała mi dywan. Damie nie podoba się smycz, na której wyprowadzam ją z kamieniczki, ale co mam zrobić? Obiecałam przecież mojej przyjaciółce, że nie spuszczę jej z oka i dopilnuję, by mi nie uciekła. Jesteśmy spory kawałek od domu, osobiście mam ochotę już zawracać, ale psina ani o tym myśli. Ciągnie mnie nad wodę, to znaczy w miejsce, gdzie mamy miejskie jeziorko, a którego przez warstwę zalegającego śniegu praktycznie nie widać. Gdy dochodzimy do molo, które bardziej przypomina kawałek drewnianej kładki, odkrywam, że dwa mini traktorki z pługiem odkrywają kawałek po kawałku taflę jeziora. W kolejce już ustawiają się dzieciaki z łyżwami w rączkach. Nie sądzę, żeby było to zbyt bezpieczne, ale co mi do tego? Przecież nie jestem ich rodzicem, by prawić im morały. Dama spod śniegu wyciąga długą, grubą gałąź. Chcę się bawić, ale smycz nie jest zbyt długa, a ja przecież nie mam pewności czy zareaguje na swoje nowe imię i przybiegnie do mnie na zawołanie. Nie chcę ryzykować, ale po kilku minutach się poddaję.

– Jeżeli mi uciekniesz. – Ostrzegam, grożąc palcem. – To przysięgam, że przestanę być miła i uległa.

Dama skacze z gracją przez zaspy w poszukiwaniu patyka. Jestem przyjemnie zmęczona i rozgrzana, a wytworzone tą zabawą endorfiny sprawiają, że nie mogę przestać się uśmiechać. Informuję, że rzucam po raz ostatni i wracamy do domu i wtedy dzieje się coś niespodziewanego. W naszą stronę biegnie jakiś mężczyzna. Na jego widok sunia nastawia uszy i po chwili zaczyna kręcić się wokół własnej osi i piszczeć jak głupia. Dochodzi do mnie, co to wszystko znaczy, ale nie udaje mi się w porę zareagować. Dama biegnie w jego stronę i powala go na ziemie, wesoło machając ogonkiem. To, co zamierzam, zrobić jest głupie, ale coś sprawia, że nie chcę tego psa stracić. Podchodzę i korzystając z nieuwagi jednego i drugiego zapinam smycz na obroży i pociągam psa w moją stronę.

– Bardzo pana przepraszam, Lady do nogi, wracamy do domu.

Zarówno pies, jak i mężczyzna wydają się sytuacją skołowani. Ja jednak nie odpuszczam, trochę mocniej pociągam do siebie włochatą kulkę. Nie jest zadowolona, ale ostatecznie oddala się ze mną, co chwilę odwracając się na (prawdopodobnie) swojego pana.

– To mój pies, proszę mi go oddać. – Mężczyzna rusza za mną, przyspieszając kroku.

– Chyba pan zwariował. To mój pies. Lady, idziemy. – Mam wrażenie, że mijani ludzie również mają mnie za złodziejkę, bo brak tu damskiej solidarności. Sunia ewidentnie nie chce ze mną odejść.

– Jemioła, do nogi!

– Też mi imię dla psa. – Prycham pod nosem. Już mnie nie dziwi, że wczoraj rozwaliła stroik Patrycji. – Lady, idziemy do domu. – Pies jest ewidentnie skołowany. Nie potrafi dokonać wyboru.

– Ukradłaś mi psa! – Jego krzyk odbija się echem i sprawia, że stajemy się aktorami plenerowego teatrzyku, który przyciąga coraz więcej widzów.

– Wcale nie ukradłam. – Odpowiadam zbulwersowana. – Zabrałam go ze schroniska z myślą, że będzie jej ze mną lepiej niż w zimnym, brudnym kojcu wśród innych porzuconych zwierząt.

– O czym ty dziewczyno mówisz? Wcale jej nie porzuciłem! Uciekła mi.

– Widocznie nie było jej z tobą na tyle dobrze...

– Nie zaprzeczysz. – Przerywa mi. – Musiałaś widzieć ogłoszenia, które od wczoraj rozwieszałem wszędzie, gdzie się tylko dało. Nigdy w życiu nie wyrzuciłbym Jemioły na bruk to moja jed... – nagle milknie. – Przywłaszczyłaś sobie mojego psa.

Świąteczne (nie)porozumienie [Short] [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz