Rozdział 5

49 15 5
                                    

Nie pamiętam, czy mu odpowiedziałam w każdym razie, gdy ponownie się budzę na głowie mam mokrą ścierkę, a zmaltretowany Kordian siedzi przy moim łóżku, przysypiając na kuchennym taborecie. Jemioła, widząc, że się przebudziłam, z czułością liże mnie po ręce.

– Tak żyję, już dobrze. – Szepczę, siląc się na uśmiech. Zerkam kątem na Gregorczyka. W końcu mam okazję przyjrzeć mu się z bliska. Wydaje mi się znajomy, choć nie mogę, skojarzyć skąd go znam. Czarne kosmyki włosów opadające na policzki aż proszą się, by je ściąć. Jak na faceta ma trochę za długie włosy, ale to pewnie jego styl. Wygląda na chłopca z dobrego domu. Nie lubię takich. Wszystko zawsze układa się po ich myśli i nie mają pojęcia o prawdziwym życiu. Bądź dla niego mniej surowa, uratował ci życie – nalega moja podświadomość. Okej, muszę przyznać, że tylko dzięki jego bohaterskiej postawie jeszcze żyję. Mógł mnie zostawić na tym lodzie, na pewną śmierć, mógł zabrać swojego psa i po prostu uciec, a jednak tego nie zrobił, co więcej został przy mnie, zaopiekował się. Musiały nim targnąć wyrzuty sumienia. W końcu to nie on ruszył na ratunek swojemu psu. Tak, to wyrzuty sumienia. Nic więcej – tłumaczę sobie w myślach.

Widząc, że nieznacznie się poruszył, przymykam powieki. Trochę ta cała sytuacja mnie przeraża. W moim mieszkaniu jest obcy mężczyzna, a ja mało, że stronię od męskiego towarzystwa, to jeszcze nie wiem, o czym mogłabym z nim rozmawiać. Czuję się znacznie lepiej, więc właściwie mogłabym odprawić go do domu. Tak, to najrozsądniejszy pomysł.

W głowie układam słowa podziękowania. Jestem rozkojarzona. Dlatego, gdy na moim czole pojawia się nowy zimny okład, otwieram szeroko oczy, wzdrygając się.

– Boże jak się cieszę, że w końcu się obudziłaś. – Na jego twarzy maluje się przerażenie, ale też ulga. – Miałem już wzywać pogotowie.

Próbuję się odezwać, ale mam kapcia w buzi, suszy mnie tak jakbym całą noc piła.

– Poczekaj dam ci coś do picia. – Po chwili wraca i podaje mi kubek z ciepłym mlekiem podgrzanym w mikrofali. – Zdrowo to ty się nie odżywiasz. W lodówce świeci pustkami. Przyznaję, że zjadłem ci trochę płatków śniadaniowych, dwa słoiki z pulpetami i trzy zupki chińskie, ale wszystko odkupię.

– Ale masz apetyt. – Wychrypiałam lekko rozbawiona.

– Byłaś nieprzytomna całą dobę.

– Mamy dziś dwudziesty szósty grudnia? – Unoszę się na łóżku i patrzę na niego zaskoczona.

– Tak, jest grubo po dwudziestej. – Przeciera ręką zmęczoną twarz. – Nigdy w życiu nie byłem tak przerażony. – Po chwili zaczyna się jednak śmiać. – Jezu, wyglądałaś jakbyś umarła albo jakby królowa śniegu rzuciła na ciebie czar.

– Nie śmiej się ze mnie. – splatam ręce, kładąc je sobie na brzuchu, w tym samym momencie zaczyna mi głośno burczeć.

– To ja pójdę zrobić ci coś do jedzenia. – Uśmiech schodzi mu z twarzy. – Zrobiłbym ci jakieś zakupy, ale wszystko jest zamknięte. Zapomniałem wyłączyć światła w samochodzie i alternator mi padł. Uziemiłem się trochę, a nie chciałem cię zostawiać samej na długo. Mieszkam na drugim końcu miasta, gdybym wiedział, zabrałabym cię do siebie.

– Nie przeżywaj, w zamrażarce jest pizza, nagetsy i frytki.

– Okej, to idę coś ogarnąć.

Pozostaje w pokoju pod czujnym okiem Jemioły. Postanawiam wstać do toalety. Mam wrażenie, że pęcherz mi wybuchnie. Stawiam ostrożnie nogi na podłodze. Nie mam siły. Boże, nie mogę zsikać się w łóżko. Laura rusz się – ponaglam się w myślach. Pierwsza próba kończy się fiaskiem, pupa unosi się, ale też szybko opada na łóżko. Za drugim razem jest lepiej. Lekko pochylona opieram się o stołek, na którym chwilę temu siedział Kordian. Szukam wzrokiem czegoś, czego mogłabym się złapać przy następnym kroku, ale wtedy mój wybawca wchodzi do pokoju i zaczyna się drzeć.

– Nie wstawaj! Zgłupiałaś do reszty?!

– Muszę do toalety. – Wyznaję, czując piekące policzki.

– Ach. – Wyrywa mu się z ust. – Poczekaj, pomogę ci. Złap mnie za szyję.

Z jego pomocą dochodzę do toalety. Zamykam za sobą drzwi i pierwsze co robię, to patrzę na moje odbicie w lustrze.

– O, kurwa ja pierdole. – Wyglądam jak zombie. Włosy mam przetłuszczone jakbym wpadła w rozpuszczoną słoninę.

– Wszystko w porządku? – Klamka nieznacznie się porusza, a ja drżę z przerażenia.

– Nie wchodź! Wszystko w porządku! – Siadam na kiblu, uświadamiając sobie, że mam na sobie spodnie od piżamy i inne majtki i inną koszulkę. Boże święty. Nie spojrzę mu w oczy. Chowam twarz w dłoniach. Siedzę w toalecie dłużej niż to konieczne. Boję się wyjść. Właściwie to jest mi wstyd wyjść. Słyszę jego kroki pod drzwiami. Serce przyspiesza swoje bicie. Zapadnę się chyba pod ziemię. On musi stąd wyjść jak najszybciej.

– Żyjesz? Wszystko w porządku?

– Tak.

– No to wychodź, bo pizza jest gotowa, a ja umieram z głodu.

Wychodzę z łazienki ze spuszczoną głową. Nie mogę pozwolić, by wyszedł stąd głodny, tylko tak się mogę, odwdzięczyć za to, co dla mnie zrobił.

– Coś nie tak? – Pyta zakłopotany.

– Wszystko okej. – Odpowiadam. – Chodźmy jeść, zanim wystygnie.

– Zjesz przy stoliku, czy wolisz w łóżku? A zresztą, po co pytam, wracaj do łóżka.

Po chwili wraca z dwoma talerzami. Mnie podaje ten z trzema kawałami, na jego jest pięć. Marszczę czoło.

– Jeżeli się tym nie najesz, to zrobię drugą. Nie jestem pewny czy ja zaspokoję się taką ilością. – Zerkam na niego spode łba. – Jestem od ciebie większy. – Dodaje z pretensją.

Jem w ciszy, poprawiając nerwowo koc. On też milczy. Cisza zaczyna boleć, ale nie odezwę się pierwsza. Jemioła zaczyna wymuszać na Kordianie kawałek.

– Zapomnij. – Śmieje się do niej. Psina staje na tylnych łapach, a przednie układa w błagalnym geście. Ja też nie mogę się powstrzymać, zaczynam się śmiać. – Jest strasznym wymuszaczem. – Wystarczy chwila nieuwagi, a Jemioła przechwycą z jego ręki nadgryziony kawałek. – Ty bestio. – Jego głos brzmi teraz ostro. Jemioła wie, że zaraz może stracić swoją zdobycz, dlatego długo się nie zastanawia i na jego oczach jednym chełstem połyka ciasto. Ponownie parskam śmiechem. – Śmiej się, jak dostanie biegunki, to ty z nią będziesz latać na zewnątrz. – W tej samej chwili łapie się na tym, co powiedział. – Tylko żartowałem.

Zapada znów niezręczna cisza. Oglądam ze wszystkich stron moje paznokcie, kątem oka widząc, że od niechcenia głaszcze psa. Już mam się odezwać, ale to on pierwszy zaczyna:

– Szkoda, że nie masz telewizora.

– Oczywiście, że mam! Gdzie? Otwórz ten kredens. – Patrzy na mnie oniemiały. – No otwórz, nie chce mi się podnosić.

Otwiera i wypuszcza gwałtownie powietrze. Odwraca się do mnie z uśmiechem.

– Skąd to masz? – Pokazuje na starego pegasusa i kolekcję kaset.

– Wygrzebałem na pchlim targu dwa lata temu. – Odpowiadam zakłopotana. Często tam chodzę, bo za grosze można kupić fajne i przydatne rzeczy. Nie powiem tego głośno, bo gdzieś z tyłu głowy jest mi źle, z tym że zawsze muszę szukać rozwiązań zastępczych.

– Działa? – Pyta z niedowierzaniem.

– O dziwo tak. – odpowiadam, Kordian przygląda się urządzeniu z niedowierzaniem. – No co?

– Miałem taki, jak byłem dzieckiem. Był moją „pierwszą konsolą". – Spogląda na mnie pytająco. Wiem, o co chce zapytać, ale widzę, że nie ma za bardzo odwagi.

– Chcesz zagrać?

Świąteczne (nie)porozumienie [Short] [Zakończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz