Patrycji, bo nie znam nikogo kto tak kocha czworonożnych przyjaciół
W radiu skończył się blok reklamowy wszelkiego rodzaju suplementów diety i rozbrzmiewa właśnie stara jak świat kolęda. Bardziej ode mnie świąt już nienawidzi chyba tylko Grinch, no i może Scrooge. Wolałam już słuchać tej przeszczęśliwej kobiety, która po latach znalazła sposób by jej pochwa przestała być sucha. Ściszam odbiornik w samochodzie na trzy minuty, robiąc przy tym kwaśną minę. Najchętniej wyłączyłabym go w cholerę, ale bardzo zależy mi na wysłuchaniu komunikatu pogodowego. W tym roku zima daje wszystkim w kość. W połowie grudnia zabrakło soli, a w mieście doszło do potwornego paraliżu komunikacyjnego, nad którym jak dotąd nikt nie zdołał zapanować. Tu, w tym zapyziałym miasteczku nikt nie śmieje się już z żartu „zima zaskoczyła drogowców" za wszelkie dowcipy na ten temat można stracić język, a nawet głowę. Kto się do licha spodziewał śniegu w grudniu? Swoją drogą dawno nie widziałam takich kolejek do wulkanizatora. Nagle zimowe opony stały się produktem pierwszej potrzeby. Zdaje się, że sprzedawały się w ostatnim czasie lepiej niż świąteczne pierniczki i choinki razem wzięte. Samochód przede mną zniesiony poślizgiem staje na środku drogi praktycznie w poprzek. Tylko moje umiejętności i szybki czas reakcji pozwalają uniknąć stłuczki. Wzdycham zbulwersowana, słysząc nieprzyjemny, metaliczny dźwięk klocków hamulcowych. Przydałyby mi się nowe opony z lepszym bieżnikiem, ale cóż to, jak i wiele innych wydatków musi poczekać na lepsze czasy, które raczej szybko nie nadejdą. Choć wiem, że to nie wina tego kierowcy wylewam z siebie frustrację, trąbiąc raz za razem, gdy ten ponownie doprowadza do niebezpiecznej sytuacji.
– Kto ci dał prawo jazdy, palancie! – W odpowiedzi mruga przepraszająco. Ten gest wcale mnie nie udobrucha, można powiedzieć, że uzyskuje wręcz efekt odwrotny od zamierzonego. Jestem zmęczona, potwornie zmęczona. Nie chcę jechać mu na ogonie. To zbyt niebezpieczne, niech skręca i jak najszybciej znika mi z oczu. Daje mu długimi dwa razy, ale jest jeszcze za widno, aby poczuł moją aluzję.
Wybija pełna godzina, podgłaśniam odbiornik i wtedy do moich uszu dolatuje wymuszony, radosny śmiech prowadzącego:
– Gdy byłem małym dzieckiem, razem z rodzicami siadaliśmy po wigilijnej kolacji przy choince i śpiewaliśmy wspólnie właśnie tę kolędę. – Zaczyna intonować refren, a współprowadząca robi akompaniament, wydając z siebie (swoim zdaniem) różnego rodzaju słodkie dźwięki, które mi raczej przypominają zarzynaną świnię.
– Nie zdzierżę tego cudownego chórku. – Warczę i wyłączam radio. W tym roku bardziej niż zwykle rzygam świętami. Oddałabym wszystko, żeby było już po gwiazdce. Do celu zostało mi dwa i pół kilometra, a powieki robią się coraz cięższe. Ku mojej radości samochód przede mną zniknął. Czuję się na tyle bezpiecznie, że odchylam nieznacznie fotel do tyłu i próbuję się odwrócić. Cholera! Termos z kawą potoczył się znacznie dalej, niż przypuszczałam. Ruch na drodze jest zbyt duży, bym robiła sobie postój. Nim ktoś mnie z powrotem wpuści, mogą minąć wieki. Nerwowo zerkam na zegarek, nie zostało za dużo czasu. Wiem, że wszyscy na mnie czekają. To niezbyt bezpieczne, ale jeżeli zaraz nie zaaplikuję sobie porządnej dawki kofeiny, zasnę za kółkiem. Wykorzystuję czerwone światło. Zaciągam ręczny, odpinam ograniczający mnie pas i kontrolując kątem oka sygnalizator, próbuję dosięgnąć tej cholernej butelki. Korek wydaje się na tyle stabilny, że cała operacja może się powieść bez ofiar śmiertelnych, nawet jeżeli światło zmieni się szybciej, niż powinno.
– No chodź tu, chodźże do mnie. – Dotykam go palcem. Brakuje tak niewiele, ale jest zbyt śliski, ciągle mi się wymyka. Nawet wyciągnięty język służący mi za dyrygenta nie pomaga. Próbuję paznokciem podsunąć go bliżej. Ktoś za mną zaczyna trąbić. A niech to, auta zaczynają poruszać się do przodu. Wzdycham. Przypinam pas, puszczam hamulec ręczny, sprzęgło i dodaję gaz. Ciężko to nazwać płynną jazdą. Toczę się, po prostu się toczę. Warunki atmosferyczne na drodze są fatalne i nikt od dwóch dni nie wie, kiedy matka natura przestanie obsypywać nas tym białym puchem. Od lat nie widziałam takiej zimy. Może jako dziecko byłabym szczęśliwa. Większość szkół musiała zacząć przerwę świąteczną nieco wcześnie ze względu na problemy z zapewnieniem odpowiedniej temperatury w salach lekcyjnych. Nie jestem już uczniem, mam swoje obowiązki, pracę, ludzi, którzy na mnie liczą. Zaciskam więc zęby i po prostu jadę.
CZYTASZ
Świąteczne (nie)porozumienie [Short] [Zakończone]
ContoŚwięta potrafią być do bani, Laura coś o tym wie. Gdyby mogła usunęłaby je z kalendarza. Tegoroczna wigilia jest jednak dla niej wyjątkowa, spłaca bowiem dług zaciągnięty wiele lat temu. Mówią, że dobro wraca, ale czy tak będzie w tym przypadku? Czy...