Rozdział 18.

1.3K 54 3
                                    

Mijały kolejne dni. Każdy był taki sam. Nudny. Jest już połowa listopada. Wow. Szybko czas leci. Dzisiaj mam pierwsze zajęcia dodatkowe. Nie wiem jak mam się ubrać. Brać strój na zmianę? Skoro jest w tym też taniec to może wezmę. Nie wiem. Zastanowię się. Staczam się z łóżka i idę do łazienki. Szybko wskakuję w ubrania, ponieważ jest strasznie zimno. Założyłam na siebie czarne leginsy, szarą, zwyczajną bluzkę na długi rękaw z czarnym sercem na środku. Na drogę zakładam czarne, wiązane botki. Każą nam brać buty na zmianę, ponieważ często pada deszcz i jest błoto wszędzie. Na zmianę więc biorę szare vansy. Zakładam na siebie kurtkę i moją ulubioną białą, wełnianą czapkę. Przypomina trochę smerfetkę, ale tylko troszeczkę. Widzę, że Fran skończyła się malować, więc teraz ja zajmuję miejsce przy toaletce. Standardowo tusz do rzęs, eyeliner, szminka, podkład, puder. Po 10 minutach jesteśmy gotowe.
- Ślicznie wyglądasz. - chwali mój strój Francesca.
- Dziękuję, ty też. - odpowiadam z uśmiechem i przyglądam się jej.
Fran założyła na siebie czarną, zwyczajną bluzkę na krótki rękaw, białą, krótką, zwiewną spódniczkę. Na niej znajdują się czarne różyczki. Na to założyła niebieski sweter, a pod spódniczkę - czarne rajstopy. Widzę, że bierze z szafy czarny płaszcz i zakłada czarne buty na niewielkim obcasie.
- Dziękuję. - uśmiecha się i próbuje zawiązać buta.
- Możemy iść. - oznajmia.
Biorę torbę ze stolika i wychodzimy. Nie wzięłam jednak stroju. Najwyżej przeproszę i powiem, że nie wiedziałam, że będzie potrzebny. Wchodzimy do klasy i siadamy na swoje miejsca. Zastanawiam się gdzie się podziewa León? Nie widziałam go od jakiś dwóch tygodni. Może się przepisał do innej uczelni, bo ja tutaj jestem. Nawet bym się ucieszyła. Ciekawe gdzie jest? Co robi? Co robił przez ten czas? Myślał o mnie? W ogóle dlaczego on miałby myśleć o dziewczynie, która wpadła na niego dwa razy, sprawiając prawie, że upadł na podłogę, potem opieprzyła go za oddanie bransoletki i ignorowanie jej. Nie no po co miałby myśleć? Pewnie zapomniał. Ale ty nie. Tak. Dziękuję podświadomości za udzielanie się w moich myślach. Dlaczego ja zaczynam się zastanawiać czy on o mnie myśli lub myślał? Powinnam go mieć głęboko w dupie za to, że mnie obraża, a ja tym czasem zastanawiam się gdzie jest, co robi i czy o mnie myśli. Żałosna się powoli robię. Do klasy wchodzi wykładowca i prosi o wyjęcie naszych prac, które mieliśmy napisać na temat, którego nawet nie pamiętam. Otwieram torbę i zaczynam szukać pracy. Powinna być w zeszycie. Po przeszukaniu kilku zeszytów orientuję się, że nie mam pracy. Zaczynam panikować.
- Co ty wyprawiasz? - szepcze zdezorientowana Fran, kiedy widzi co ja robię.
W jeden sekundzie wyrzucam wszystko z torby na ławkę i zaczynam szukać. Nie ma. Po prostu jej nie ma.
- Nie wzięłaś przypadkiem mojej pracy jak siedziałyśmy na ławce?
- Nie.
- Na pewno? - spoglądam na nią zdenerwowana.
- Na pewno. Poszukaj dokładnie.
- No nie ma! - wrzeszczę na całą klasę, wywołując tym spojrzenia na mnie.
Wszyscy patrzą się na mnie, a ja się lekko uśmiecham i zaczynam pakować wszystko to co, wyrzuciłam z torby, z powrotem do środka. Poddaje się. Opadam na ławkę i podpieram się rekami. Jestem załamana. Siedziałam nad tą pracą dobre trzy dni. Widzę, że wykładowca zbiera prace od Ludmiły i Camili, więc teraz kolej moja i Fancesci. Zabiera pracę od Fran i czeka na moją. Patrzy się na mnie chwilę, aż w końcu się odzywa.
- Poproszę pracę.
- Panie profesorze, bo jest taki problem, że ja tej pracy po prostu nie mam. - jąkam się.
- Ale jak to? Przecież praca została zadana tydzień temu. - marszczy brwi.
- Jestem tego świadoma, chodzi o to, że ja napisałam tą pracę. Nawet Francesca panu potwierdzi, ale jej nie mam i nie mam bladego pojęcia gdzie jest. - tłumaczę się.
W trakcie mojego tłumaczenia, słyszymy pukanie do drzwi. Do środka wchodzi znajoma mi twarz.
Rozgląda się po sali w poszukiwaniu wykładowcy. Kiedy go zauważa od razu się odzywa.
- Witam. Przepraszam, że przeszkadzam ale mam pracę do Violetty. - trzyma kartkę i spogląda na mnie.
- Jak to pan ją ma? - pyta zdezorientowany.
- Skąd ją masz? -pytam szeptem.
Uśmiecha się i mówi dalej.
- Leżała na ławce, w korytarzu. - pokazuje palcem na drzwi.
- Proszę. - podaje wykładowcy pracę.
Profesor bierze od niego pracę i siada na swoim miejscu. Zaczyna układać prace alfabetycznie, po nazwiskach.
- Dziękuję. - rzucam przyjazny uśmiech w stronę chłopaka.
Odpowiada tym samym i kiwa lekko głową. Odwraca się do mnie plecami i wychodzi. Poczułam taką wielką ulgę. Kamień spadł mi z serca. Zauważyłam, że cała klasa wstrzymała oddech, kiedy Diego wszedł do sali. Wolę nie patrzeć teraz na Fran, bo wiem, że ma teraz dziwną minę. Zresztą jak reszta klasy. To takie dziwne, że 'podobno' taki 'zbir' i 'postrach' u ludzi, rozmawia z taką delikatną i szarą myszką jak ja. W sumie ja też się sama sobie dziwię, że z nim rozmawiam. Teraz już wiem, że Diego jest takim dupkiem tylko wtedy, kiedy nie zna dziewczyny, do której startuje. Kiedy się z nim zapoznasz jest inny. Nie to co León. Lekcja minęła szybko. Profesor zadał nam zadania do wykonania, a sam sprawdzał nasze prace. Kiedy zadzwonił dzwonek, wszyscy podchodzili do biurka i zabierali swoje sprawdzone prace. Podchodzę do profesora, a on się uśmiecha i prosi mnie abym została na minutkę. Oczywiście się zgadzam. Pewnie chodzi o moją pracę. Stoję już obok biurka i czekam, aż profesor coś powie.
- No więc panno Castillo. - zaczyna.
- Tak? - pytam niepewnie.
- Najpierw był problem z doniesieniem pracy, a teraz jest problem z samą pracą.
Czuję jak formuje mi się wielka gula w gardle.
Profesor lekko się uśmiecha i mówi dalej.
- Jest taki problem, że praca jest tak dobra, że nie ma takiej oceny, która mogłaby ją opisać. - spogląda na pracę i się cieszy.
Czuję jak gula w moim gardle maleje i wypuszczam powietrze. Jestem taka szczęśliwa. To dla mnie wiele znaczy. Te słowa wiele dla mnie znaczą.
- Dziękuję panu bardzo. - uśmiecham się szeroko.
- Naprawdę... Moje gratulacje. Praca jest świetna. - podaje mi ją i jeszcze raz gratuluje.
Żegnam się z wykładowcą i wychodzę z klasy. Zaczynam normalnie oddychać. Przed klasą czeka na mnie Fran z resztą.
- Co chciał? - pyta Fede.
- Chciał mi pogratulować świetnej pracy. - nie mogę ukryć mojego szczęścia.
- Wow. Co dostałaś? - zerka na prace Federico.
- Co?! Sześć?! - oczy mu się rozszerzają.
- Co?! Pokaż to! - podchodzi do niego reszta paczki i oglądają pracę.
Nie dowierzają. Oni dostali czwórki. No Andrés dostał piątkę z małym minusem. Widzę, że przygląda mi się Diego z drugiego końca korytarza. Zostawiam moich znajomych z moją idealną pracą i idę w stronę chłopaka. Podchodzę do niego i zaczynam mówić.
- Dziękuję jeszcze raz.
- Nie ma sprawy. Co dostałaś?
- Sześć. - uśmiecham się od ucha do ucha.
- Co?! - wykrzykuje.
- No szóstkę dostałam. Prosił mnie, żebym została na chwilę i mi pogratulował świetnej pracy. Powiedział, że nie ma takiej oceny, która mogłaby opisać pracę. - śmieje się.
Diego dołącza do mnie. Po chwili zaczyna wołać swoich kolegów. Tylko po co? Podchodzi do nas dwóch chłopaków. Jeden z nich jest czarnoskóry i umięśniony, a drugi trochę od niego mniejszy, ale tak samo napakowany.
- To jest Violetta, pamiętacie ją? Postanowiłem, że ją powkurwiam na ulicy. - śmieje się.
- A no tak. Pamiętam. - odzywa się czarnoskóry chłopak i się uśmiecha.
- Poznajcie się. - instruuje nas Diego.
- Hej, jestem Broduey. - podaje mi rękę, wysoki, czarnoskóry chłopak.
- Violetta. - odwzajemniam uścisk.
- Maxi. - wyciąga rękę drugi chłopak.
- Violetta.
Do Brodueya dzwoni więc odchodzi od nas na chwilę. Zostaję sama z Maxim i Diego.
- Więc do jakiej klasy chodzisz? Jaki profil? - próbuje podtrzymać rozmowę Maxi.
Jest mojego wzrostu. Ubrany jest w czarne jeansy, białą koszulkę i turkusową, dużą bluzę. Na głowie ma szarą czapę z daszkiem. Ma ładne oczy. Dlaczego ja zawsze komentuję oczy? Podobają mi się oczy wszystkich chłopaków, z którymi rozmawiam. Broduey jest wysoki i bardzo umięśniony. Ma na sobie koszulkę w czarno-niebieskie paski i jeansy. Włosy ma tak krótkie, że wygląda to tak, jakby ich wcale nie miał. Ale u niego, ładnie to wygląda.
- Matematyka. - odpowiadam szybko.
- Wow. Szacun. - obniża głos.
- Dzięki. - śmieję się lekko.
- A wy? Jaki profil?
- Geografia. - odpowiadają jednocześnie.
- Nie przepadam za nią. - krzywię się.
- Tak jak my za matematyką. - uśmiecha się Maxi.
- Jesteś tu pierwszy rok? Nigdy Cię nie widziałem. - mówi Diego.
- Tak. Przyleciałam tu ogólnie z Madrytu.
Widzę zaskoczenie na ich twarzach.
- Aż z Madrytu tu przyleciałaś? - pochyla się Maxi i sprawdza, czy aby na pewno dobrze usłyszał.
- Tak. A wy, w której klasie jesteście? Jakoś nie mogę was rozgryźć. - rzucam przyjemny uśmiech.
- Druga. - rzuca szybko Maxi.
- Och. - mówię prawie, że szeptem, kiedy wraca Broduey.
- León dzwonił. Załatwił. Mamy odebrać. - mówi cicho do Diego i Maxiego.
- Spoko. Napisz mu, że już jedziemy. - odpowiada Diego.
Zastanawiam się co załatwił i co mają odebrać? I gdzie on jest skoro ma zajęcia? I gdzie oni się teraz wybierają? Zajęcia się jeszcze nie skończyły. Pewnie się zerwą. Co to dla nich?
- Musimy lecieć. - mówi Diego.
- Okej. - uśmiecham się.
- Miło było Cię poznać. - rzuca szybko Maxi na pożegnanie i odchodzą szybkim krokiem.
Wracam do reszty i widzę jak się na mnie patrzą. Postanawiam to zignorować.
***

Dangerous Love | ZAMKNIĘTEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz