Rozdział 5

707 46 1
                                    

- To co teraz robisz? - spytał Sherlock, nie musiał o to pytać, ale przecież mógł zachować pozory normalności.

- To co zawsze - narkotyki robię, wciągam i sprzedaję. Stara bieda, ale przynajmniej mam panienki - odpowiedział Jason i upił łyk piwa z kufla. Sherlock na słowo panienki wykrzywił nos i spojrzał w jakiś nieokreślony punkt na przeciwległej ścianie.

- To jest głupie i takie... - wyglądał jakby szukał słowa - Cielesne

- Właśnie o to chodzi o przyjemność.

- Nie potrzebuję przyjemności - odgryzł się Holmes i jego wzrok powrócił na twarz rozmówcy - Wystarczy mi jedno morderstwo na tydzień.

- A no tak - Bolton wyciągnął nogi pod stołem i oparł rękę o krzesło, na którym siedział - Nasz psychopatyczny kolega

- Socjopata - warknął - Możesz przestać się zachowywać jakbym był jednym z twoim sługusów

- A nie jesteś? - szyderczy uśmiech zagościł na jego twarzy, kiedy zobaczył w oczach Holmes, coś co widział u narkomanów

- Jestem czysty od dwóch lat

- I mam uwierzyć, że za tym nie tęsknisz?

- Oczywiście, że tęsknię. - odpowiedział Holmes, jakby to było coś oczywistego - Mycroft znów coś wywęszy

- Nie złapią cię dopóki nie strzelisz sobie za dużo. Jak ostatnio - przypomniał mu. Zobaczył uśmieszek na twarzy Holmesa i już wiedział, że tę wojnę wygrał

Jason wstał, wyszedł z lokalu i zaczął się śmiać, Sherlock po zastanowieniu poszedł za nim. Szli przez pół godziny w stronę najbiedniejszej części Londynu. Zatrzymali się na asfaltowym placyku przed zniszczonym kwadratowym budynkiem z powybijanymi szybami. Dziwny skurcz w żołądku i wspomnienie przyjemniej błogości po zażyciu używki sprawiły, że spojrzał na swojego towarzysza drogi. Jason stał z podwiniętymi rękawami kurtki, a w lewej ręce trzymał skórzany pasek, którym wywijał w powietrzu młynka. Sherlock uśmiechnął się, Jason skinął głową w kierunku budynku i ruszył ku niemu, Holmes ruszył ochoczo za nim. Kiedy wchodzili po schodach na górę w nozdrza uderzyła mu woń stęchlizny. Na prowizorycznych pryczach leżeli rozłożeni młodzi ludzie, usiedli na dwóch naprzeciwko siebie. Bolton z kieszeni w podszewce kurtki wyciągnął dwie strzykawki z wodnistą substancją. Sherlock podwinął rękaw lewej ręki i czekał, aż mężczyzna wstrzyknie sobie narkotyk do krwiobiegu. Potem poszło szybko - małe ukłucie, szybkie, a jednocześnie powolne uciśnięcie tłoczka i legł na materacu. Minęło parę sekund zanim oczy mu się zamgliły, ciało na przemian zaczęło ogarniać ciepło i zimno, problemy nagle wyparowały z głowy i odleciały w kosmos. Wszystko wróciło na swoje miejsce - właściwe miejsce, a tak mu się przynajmniej zdawało.

Parę tygodnii później
Ciemna uliczka, londyńska noc i dwie pary oczu wpatrujące się w ogień. Oboje ubrani w stare poparte ciuchy, znoszone kurtki i buty. Jeden mężczyzna był prawie łysy nie licząc połksiężyca z tyłu głowy. Nie wiadomo , ile mógł mieć lat, zapewne dwadzieścia parę, ale narkotyki sprawiły, że wyglądał na grubo po trzydziestce. Drugi chłopak miał zapadłe policzki, które wyglądały na jeszcze bardziej zapadłe przy jego ostrych kościach policzkowych. Kruczoczarne loki były splątane i opadały mu na twarz w nieludzkich stronkach. Upiorne wrażenie dwójki ludzi dopełniał głupawy uśmiech na twarzy i zamglone oczy, obaj byli z pewnością uzależnieni. Obraz nędzy pogłębiał się patrząc na ognisko - głównie stare sznurki, papierki i zużyte chusteczki do nosa. Łysy chłopak wstał i chwiejnym krokiem podążył do wyjścia na ulicę, upuścił po drodze strzykawkę, skażoną morfiną. Kilka upadków później zasnął gdzieś na kartonach koło śmietnika. Nikt nie miał go już zobaczyć lub odnaleźć, na jego nieszczęście. Drugi chłopak po raz kolejny mocniej zacisnął pasek na swoim fioletowym ramieniu i wbił igłę w żyłę. Nie poczuł bólu, już od dawna go nie czuł, od czasu kiedy Mycroft zabił Rudobrodego, od czasu kiedy John i Molly wyjechali do tego miasta i więcej ich nie widział i nie miał zobaczyć. Przeciwbólowy składnik rozlał się po jego ciele dając ukochaną przez niego błogość. Przez chwilę nic nie czuł oprócz nieważności błogiego ciała, zero bólu i uczuć. To wszystko czego pragnął. Jednak po chwili poczuł coś lepszego, o wiele lepszego. Poczuł jak unosi się nad łąka haju i zanurza się w morzu narkotyku. Po chwili jednak przeraził się, przesadził z dawką. Jego serce zaczęło zwalniać, puls zaczął maleć. Wiedział, że za dwie minuty zemdleje i wtedy zapewne skończy się to śmiercią, jeśli nikt go nie znajdzie. Na czworakach przeszedł do bramy i położył się na bruku. Z trudem wyjął telefon i wybrał numer brata.
- Mycroft, pomocy.- wychrypiał i zemdlał chwile potem.

- To wszystko moja wina, gdybym mu nie pozwoliła wyjechać do Londynu. - łkała matka Sherlocka siedziaca na krześle, Mycroft stał w idealnie wyprasowanym garniturze z parasolką na której się podpierał i maską na twarzy. Nie przypominał w niczym małego siedmioletniego chłopca, który obiecał robić wszystko by być jak najlepszym bratem.

- Daj spokój i nie płacz. Sherlock jest silny - odezwał się w końcu Mycroft zniecierpliwiony postawą matki i jej szlochaniem

- To wszystko moja wina - załkała i wtuliła się w ramiona męża, który otoczył ją ramieniem, Mycroft na ten widok przewrócił oczami.

Drzwi się otworzyły i wyszedł z nich lekarz - ordynator, żonaty, dwójka dzieci, dom na przedmieściach Londynu. Spojrzał na obydwoje oczekujących na wiadomości o
- Co z moim synem? - spytała pani Holmes
- Na pewno wiemy, że jest uzależniony od narkotyków - powiedział lekarz nie owijając w bawełnę - Chłopak potrzebuje odwyk i jakiegoś zajęcia, aby zapomniał o uzależnieniu. Mogę polecić parę klinik w Szkocji. A pan Holmes prosi brata do siebie.
Mycroft wszedł do sali gdzie leżał jego brat połączony do całej masy kabelków i igieł. Leżał tam blady, chudy z wystającymi obojczykami i żebrami. Miał przykryte jedynie nogi, z lewej ręki wystawał mu kabelek, który przeprowadzał transakcje krwi. Sherlock otworzył zamknięte do tej pory oczy, miał je zamglone jakby nie docierał do niego obraz rzeczywistości. Przebiegł rozbieganym wzrokiem po postawie brata, Mycroft wyczuł, że Sherlock juz wszystko wiedział.
- Jak się czujesz? - spytał Mycroft, stając w nogach łóżka.
- Ty?! Ty śmiesz się pytać jak się czuje? Ciekawe kto poznał mnie z Jasonem, kto uzależnił mnie od narkotyków, kto prawie mnie przez to zabił? Kto jest winny tego, że leżę tutaj bez życia i bez moich umiejętności, kto powiedz mi. Do cholery, kto? - jego głos był płaczliwy, a ostatnie pytanie zadał jeszcze bardziej bolącym tonem - Przez kogo jestem ćpunem?
Nagle Sherlock złapał powietrze w płuca i zaczął potwornie kaszleć, jakby miał sobie wykasłać płuca. Jego oczy zrobiły się wielkie jak spodki, zaszły krwią i łypnęły białkami. Opadł na poduszki, a Mycroft nie zorientował się kiedy lekarz wypchnął go za drzwi i zaczął reanimować jego młodszego brata. Wyszedł dziesięć minut później i powiedział jedno słowo: Śpiączka.
Świat Mycrofta przestał istnieć, właśnie zabił swojego brata, o obudzeniu z niej mógł tylko pomarzyć.

Historia Sherlocka Pisana InaczejOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz