Rozdział 18

365 44 2
                                    

-Przyjadę po ciebie o 16 w porządku ? –zapytał Louis.

-Tak.

Wpatrywałem się pustym wzrokiem przed siebie, starając się uspokoić swój szalony oddech. Znowu tu wróciłem. Wróciłem do ludzi, którzy nie mają o niczym pojęcia, którzy wyśmiewają się ze mnie. Nigdy z nikim nie rozmawiałem, bo nie czułem takiej potrzeby. Zawsze wolałem być po prostu sam. Ale oni ? Oni nigdy nie rozumieli. Nie chcieli rozumieć. Chcieli mnie poniżać.

-Spokojnie Harry. To tylko szkoła. – szepnął muskając nosem mój policzek, na którym chwilę późnij złożył pocałunek.

-Tak, tylko szkoła. –odparłem.

Chwyciłem za klamkę, wychodząc z samochodu. Mój wzrok szybko odnalazł najbardziej popularnego chłopaka w szkole, Dylana. Przewodniczący szkoły, kapitan drużyny koszykarskiej i obiekt westchnie każdej dziewczyny i chyba nie tylko. Szedł szkolnym parkingiem. Zdecydowanie nie lubiłem go tak jak reszta. Od kąt tylko tu trafiłem, czyli jakiś rok temu, dręczył mnie na każdym kroku, na każdej przerwie. Może właśnie dlatego był taki przez wszystkich lubiany ? W końcu gwarantował im każdego dnia rozrywkę. Ja byłem powodem do śmiechu każdego. Chciałem unikać go jak ognia, jednak teraz gdy wróciłem wszystko zacznie się od nowa. Louis znalazł się obok mnie tak szybko, że nawet nie zdążyłem zarejestrować jak macha do bruneta.

-Dylan ! –krzyknął.

Moje ciało wyraźnie się spięło. Skąd on go znał ? Miałem ochotę wrzeszczeć i uciekać. Gdy chłopak do nas podszedł, wymienił między sobą dość skomplikowane powitanie, zakończone stuknięciem się ramion.

-Co tam stary ? Wracasz na stare śmieci ? –zaśmiał się do Lou.

-Wiesz, że nie planuję.

Zaraz... Czy Louis chodził tu do szkoły ? Nie wspominał mi o tym.

-Harry, to Dylan, mój najlepszy kumpel. –przedstawił nas.

Spuściłem wzrok na swoje trampki. Były naprawdę interesujące ! Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że z koloru białego stały się szare.

-Skąd znasz tego gamonia ? –zapytał Louisa.

-To Harry. Mógłbyś być milszy. –odbąknął.

-Dla niego ? Przecież to największa szkolna łamaga. Już nie pamiętasz jak do ciebie dzwoniłem zaraz po tym jak odszedłeś ze szkoły ? Jak opowiadałem, że przyszedł taki, z którego można się pośmiać ? Przecież razem się śmialiśmy. W ogóle skąd go wytrzasnąłeś ? Z jakiegoś zakładu dla bezdomnych ? –zaśmiał się.

Moim ciałem wstrząsnął nieprzyjemny dreszcz. „Już nie pamiętasz jak do ciebie dzwoniłem zaraz po tym jak odszedłeś ze szkoły ? Jak opowiadałem, że przyszedł taki, z którego można się pośmiać ? Przecież razem się śmialiśmy." Louis śmiał się ze mnie. Jest taki sam jak reszta, a ja czułem się jak ostatni kretyn. Zaufałem mu. Odwróciłem się w jego stronę tak, że nasz wzrok spotkał się ze sobą. Czułem jak po moim policzku spływa łza, a po niej kolejna i kolejna. Nie miałem zamiaru udawać, że to wcale nie zabolało, a on na mnie patrzył i nie zamierzał nic zrobić. Jest taki sam jak Dylan, więc co ja sobie wyobrażałem ? Moja ręka mocno uderzyła go w twarz, a on jakby dalej nie rozumiał co właśnie się stało. Ruszyłem przed siebie, otulając się ciaśniej dłońmi. Zatrzymałem się dopiero, gdy usłyszałem jego głos.

-Harry, nie wiedziałem, że to ty. Nie znaliśmy się jeszcze. -wrzeszczał.

-To ma znaczenie Louis ? A jeżeli to chodziłoby o kogoś innego to mogłeś się z niego naśmiewać prawda ? Nie wiedząc przez co ta osoba musiała przejść byłeś w stanie się z niej śmiać. Jesteś taki sam jak on. –wskazałem na Dylana. –Pasujecie do siebie. –dodałem.

Szansa upadłego aniołaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz